Świadectwo. Czterdziesta siódma rocznica Grudnia 70

O piątej trzydzieści rano każde miasto jeszcze śpi. Od czasu do czasu ulicą przejedzie jakiś samochód a na chodniku pojawi się wczesny przechodzień. Tym bardziej w niedzielę. I tak jak wszystkie inne miasta, Gdynia o tej porze również jeszcze śpi.
Ale jest jeden dzień w roku i jedno miejsce w Gdyni, gdzie o tej porze jest inaczej. Gdzie są ludzie, światła, kwiaty, niebieskie migające światła samochodów policyjnych, pilnujących bezpieczeństwa i porządku. Kiedyś na początku, w pierwszych latach po odzyskaniu wolności, ludzi były tysiące. Teraz jest mniej. Ale ciągle są i pamiętają. I przychodzą w to miejsce w tym dniu wcześnie rano, każdego roku.
To było 47 lat temu a wszystko pamiętam jak by było wczoraj. Takie słowa usłyszałem dzisiaj rano, pod pomnikiem poległych stoczniowców w Gdyni. Ja też pamiętam ten dzień, czwartek, 17-go grudnia w Gdyni. Dzisiaj w Gdyni jest Akademia Morska. W 1970 r. ta morska uczelnia nazywała się inaczej - Wyższa Szkoła Morska. To był jej drugi rok istnienia, bo jeszcze wcześniej była Szkoła Morska. My też byliśmy na drugim roku, zaczynaliśmy razem. Wyższa Szkoła Morska swoją morską misję, my studenci swoją w niej naukę.
Mieszkaliśmy w nowo wybudowanym akademiku przy gdyńskim bulwarze. Do dziś dnia zwraca uwagę charakterystycznym, trójkątnym kształtem, przypominającym skocznię. Zaraz po wybuchu grudniowych strajków zostaliśmy skoszarowani z surowym zakazem wyjścia na miast. Co dziennie rano sam, dziekan prowadził ‘kompanię’ studentów wydziału nawigacyjnego na wykłady do budynku uczelni na Skwerze Kościuszki. Gdzie wykładowcy sprawdzali obecność co godzinę. Jednak na przerwach obecności nie sprawdzali i można było wymknąć się na dach. To było 47 lat temu, ale tę czarną rzekę ludzi z latającymi nad nimi helikopterami zrzucającymi petardy z gazem łzawiącym mam do dziś dnia przed oczami. Dopiero potem się dowiedzieliśmy, że oni nieśli Janka Wiśniewskiego (prawdziwe nazwisko Zbyszek Godlewski).
Po wykładach, znowu w szyku zwartym i pod eskortą dziekana wracaliśmy do akademika. Widzieć a brać udział to jednak różnica. Więc z kolegą Stasiem F. (przepraszam za zdrobnienie, ale do dzisiaj w takiej formie do siebie mówimy, toteż czułbym się niezręcznie, gdybym napisał Stanisław F.) postanowiliśmy wziąć udział, w tym co się dzieje. W akademiku obecności już nikt nie sprawdzał, ale wyście z budynku było pilnowane. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, toteż przez okno wyjść się nie dało. Przez okna z pokoi na parterze też nie można było, bo istniała obawa, że ktoś zobaczy i doniesie. Ale od czego jest kotłownia? Ubrani więc w cywilne ubrania (nielegalnie, bo w tamtym czasie w WSM był obowiązek chodzenia w mundurach), przez okno kotłowni wydostaliśmy się na zewnątrz. I poszliśmy w kierunku Urzędu Miasta. Tam, gdzie rano szła ta masa ludzi, którą widzieliśmy z dachu budynku Wydziału Nawigacyjnego Wyższej Szkoły Morskiej na Skwerze Kościuszki.
W połowie ul. Władysława IV (równoległej do Świętojańskiej) zatrzymała nas starsza pani idąca naprzeciwko, od strony Urzędu Miasta. I powiedziała, chłopcy nie idźcie dalej, bo tam pod Urzędem jest łapanka. Takiego określenia użyła – tam jest łapanka. Trochę to nas rozbawiło myśląc, że ‘babci’ przypomniały się czasy okupacji (między rokiem 70-tym a 40-tym było tylko 30 lat, dzisiaj między rokiem 2017 a 1970 jest już 47 lat).  Poszliśmy więc dalej, ale po chwili przemyśleliśmy sprawę i zawróciliśmy (jak się potem dowiedzieliśmy, faktycznie była tam łapanka – milicja wyłapywała młodych ludzi i wywoziła w okoliczne lasy, aby ich tam zostawić po wcześniejszym, w ich mniemaniu właściwym ‘potraktowaniu’ milicyjnymi pałkami). Wtedy Milicja Obywatelska, wbrew swojej nazwie chroniła władzę, a nie porządek i obywateli jak to robi dzisiaj Policja, o której wspomniałem na początku. Jednak chęć dojścia pod Urząd Miasta była silniejsza niż obawy. Toteż będąc już na Świętojańskiej, znowu skierowaliśmy się w górę w kierunku Urzędu. Szliśmy chodnikiem wzdłuż pustej ulicy. Pustej do czasu, bo za chwilę napotkaliśmy idący ulicą oddział ZOMO. Zawrócić i iść z powrotem było ryzykowne, gdyż na pewno zwróciłoby to uwagę i pewnie by nas dogonili i zatrzymali. Więc szliśmy dalej, starając się sprawiać wrażenie, że jesteśmy zwykłymi przechodniami. Gdy zomowcy byli na naszej wysokości, jeden wyszedł z szeregu i barkiem uderzył kolegę. Obydwaj jesteśmy raczej drobnej postury, a zomowiec miał co najmniej metr osiemdziesiąt i był dobrze zbudowany. Ale to co innego utkwiło mi w pamięci z tego ‘bliskiego’ spotkania z ZOMO. To co zapamiętałem, to oczy zomowców, czerwone, przekrwione i jakieś takie nieprzytomne. Czy byli pod wpływem alkoholu, narkotyków, czy też było to z powodu unoszącego się wszędzie gazu łzawiącego tego nie wiem. Ale te dzikie oczy tych ludzi widzę do dzisiaj.  
Zomowcy przeszli, jednak to szczęśliwie zakończone - bo nadal byliśmy wolni - spotkanie przemówiło nam do rozumu, aby nie iść dalej. Odczekaliśmy więc chwilę aż oddział ZOMO się oddali i zawróciliśmy. I za chwilę znaleźliśmy się na ulicy Obrońców Wybrzeża. W górze helikoptery latały cały czas. Zrzucali petardy z gazem łzawiącym i obserwowali sytuację. Przy Obrońców Wybrzeża był parking, na którym stał jeden samochód. Pamiętam, że był to Fiat 125, w tamtych czasach można powiedzieć ‘wystawny’ samochód (dzisiaj też tam jest parking tyle, że samochodów tam stoi dużo i nie ma wśród nich Fiatów 125). I w pobliżu tego samochodu zaczęła się zbierać większa grupa młodych ludzi. Jakie były zamiary tych młodych ludzi, żeby być w zgodzie z prawdą historyczną, trzeba powiedzieć, że incydenty niszczenia mienia też się zdarzały, (choć w Gdyni żadna szyba wystawowa nie została rozbita), tego nigdy się nie dowiedzieliśmy. Bo za chwilę rozległ się głos syren i od strony ulicy 10-go lutego na pełnym gazie nadjechała kolumna milicyjnych nysek, tzw ‘suk’. I zomowcy pokazali pełen kunszt swojej profesji. Z kolumny samochodów, bez ich zatrzymywania, wyskakiwali i w biegu formowali się w tyralierę. Trzymając w jednej ręce tarczę (wtedy były jeszcze blaszane) a w drugiej pałkę, w uniesionej prawej ręce, gotową do bicia ‘chuliganów’. Tłum został szybko rozproszony. My z kolegą schroniliśmy się w pobliskim sklepie i stanęliśmy w kolejce udając, że chcemy coś kupić.  Z tego zdarzenia z kolei utkwiło mi coś innego. Było całkiem prawdopodobne, że zomowcy wpadną do sklepu. Miałem więc przygotowane tłumaczenie, że stoję w kolejce po zakupy, gdyby mnie zapytali co tu robię. Nie miałem jednak przy sobie żadnych pieniędzy. I gorączkowo szukałem w myślach kolejnego tłumaczenia na wypadek, gdyby kazali mi pokazać pieniądze. Po co stoję w kolejce po zakupy jak nie mam pieniędzy. I nic nie mogłem wymyślić! Na szczęście zomowcy po rozproszeniu tłumu zwinęli tyralierę i wsiedli do samochodów. Do sklepu nie wpadli.
Drugi raz uszło nam na sucho, toteż poszliśmy dalej. Tunelem pod torami SKM na ulice Śląską. W tamtym czasie, był tam hotel robotniczy dla stoczniowców. Więc helikopterów i spadających petard z gazem łzawiącym było jeszcze więcej niż w okolicy ulicy Świętojańskiej. Tam, gdzie stoją dzisiaj biurowce Prokomu, banku PEKAO, Chipolbroku było pusto. Niewielka dolina, na której była (mimo zimy) zielona łąka. Petardy z gazem, zanim wybuchły kręciły się na bruku ulicy przez chwilę, ze świstem palącego się lontu. Chłopcy, a właściwie dzieci jeszcze, chwytali te wirujące petardy z palącym się lontem i rzucali w dół na łąkę. Aby tam wybuchały a nie na ulicy. I nad tą dolinką, gdzie teraz stoją nowoczesne biurowce, unosiły się kłęby gazu łzawiącego.
Wcześniej, na Władysława IV, starsza pani mówiąc o łapance nawiązała do czasu okupacji i wojny. Ona nie przesadzała. W tamten czwartek, w Gdyni (i w Gdańsku też) była okupacja i wojna. Z tą różnicą, że była to wojna wydana przez komunistyczną władzę swojemu narodowi. I będąc już całe popołudnie na ulicach Gdyni, my też zaczęliśmy sobie z tego zdawać sprawę. Mimo, że tamtej wojny nie doświadczyliśmy. A jak czegoś człowiek nie widzi i nie przeżyje to wydaje mu się odległe i nie do końca realne. Tak jak dzisiaj, młodszym, tym co tamtych czasów nie przeżyli, wydaje się nierealne to wszystko co tutaj opowiadam. Późnym wieczorem udało nam się szczęśliwie i niezauważonym przez uczelniane władze, wrócić do akademika. Oczywiście widział nas palacz, zarówno jak wychodziliśmy jak i wtedy gdy wracaliśmy. Ale nie wydał. Inaczej z kolegą, pewnie byśmy szkoły morskiej nigdy nie skończyli.
Dzisiaj rano, w Gdyni pod pomnikiem poległych stoczniowców (nazwa symboliczna, bo nie tylko stoczniowcy wtedy zginęli) jak co roku przyszli ludzie. Przychodzą tutaj, aby dać świadectwo. Że pamiętają, że tamta ofiara w drodze ku wolności i demokracji nie poszła na marne. Jak co roku był też apel poległych a potem składanie wieńców. Wieńców było wiele i od wielu instytucji i organizacji. A wśród nich złożyła wieniec delegacja KOD-u. W Gdyni zachowali się godnie (choć sama nazwa godna już nie jest a bardziej kłamliwa). Nikt im też nie przeszkadzał w złożeniu wieńca. Inaczej jednak było wczoraj w Gdańsku, pod pomnikiem trzech krzyży. W pobliżu zebrała się grupa zwolenników KOD-u. I w trakcie uroczystości skandowali polityczne hasła. Ci ludzie, mieli transparenty z napisami Komitet Obrony Demokracji. Nikt ich nie bił, nie rozpędzał, nie traktował gazem łzawiącym. Mimo tego, że zakłócali uroczystość ku czci ludzi, którzy zginęli w obronie demokracji właśnie.
Patrząc na te transparenty i słysząc ich krzyki, chciałoby się powiedzieć. Odpuść im Panie, bo nie wiedzą co mówią i czynią.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika darstan

17-12-2017 [21:01] - darstan | Link:

Przyszli ci co bili, lub ich dzieci. I nie ten cytat z Biblii mi przychodzi na myśl, tam było coś o oku. Pozdrawiam