Głosuję na Pendolino i Wurst

Biedny jest polski wyborca, ale z drugiej strony polskiego wyborcę średnio obchodzi cała heca z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Bo to dla przeciętnego wyborcy jest taka kolejna heca, której odpryski docierają do niego, ale nie wywierają większego wrażenia, ot tak po prostu, znowu tam politycy walczą o bogate posady w Brukseli. Gdyby jednak pokusić się o jakieś wnioski, co dociera do polskiego wyborcy z kampanii wyborczej do PE, to obraz jest ponury. Ponury w tym sensie, że nic nie dowiemy się z tej kampanii o celach partii politycznych, jakie chcą osiągnąć w Unii Europejskiej. Nie jesteśmy wyjątkiem. Kampanie w innych państwach UE też przybierają komiczne rozmiary. Ale warto zacząć od billboardów.
 
Można odnieść wrażenie, że dla niektórych kandydatów wielka, taka 20 na 30 metrów  rozwieszona płachta w centrum miasta to po prostu prawdziwy cymes, to magiczne 60 metrów kwadratowych, które przełoży się na 60 tysięcy złotych co miesiąc. Błąd. Fatalny błąd! Nie wiedzieć czemu, ale komitety wyborcze ustaliły sobie wspólne barwy plakatów: biała, czerwona i niebieska. Można więc śmiało zagłosować na listę znienawidzonej partii, bo twarz uśmiechnięta, hasło przyjazne, a reszta – wiadomo- się nie liczy. Kto bowiem śledzi z nas audycje wyborcze? Mało tego. Jedna z sieci telefonii komórkowej prowadzi właśnie wielką kampanię „outdoorową”, a tam spoglądają na nas jacyś celebryci. Wyborca nie wie, kim są tę piękne młode kobiety, ale może zagłosować na nie? Czemu nie? Hipotetycznie, czy to będzie piosenkarka Flinta, czy Ania Lewandowska, co przeszła do innej sieci za pięćset złotych jest bez znaczenia. Brakuje tu Waldemara Pawlaka, bo on jednak na swoim plakacie zatrzymałby spojrzeniem nawet Porsche rozpędzone do 300 km/h. Czy naprawdę mamy taką mizerię domów mediowych, że billboardy różnią się tylko nazwiskami i numerami list?
 
To tylko przykład kabaretu europejskiego. Inny, to Pani (?) Pan Wurst (Kiełbasa), zwycięzca tegorocznego finału Eurowizji. Gość z brodą, kobieta z brodą zajmuje polskim politykom kilka dni kampanii do UE. To strasznie ważne dla Polski, szczególnie dla naszego importu gazu z Rosji. Gdyby tak wysłać Panią Wurst do Putina, żeby mu zaśpiewała (znamy tolerancję Kremla dla innych orientacji seksualnych) jakąś starą pieśń z czasów Wojny Ojczyźnianej, Władimir dałby tyle gazu, żebyśmy się nim zapchali, gaz buchałby z kuchenek, nawet przy zakręconych kurkach. Może nawet Conchita Wurst (Thomas Neuwirth)  zaśpiewałaby .......ten gaz jest mój i twój. Oczywiście, do kampanii weszła szerokimi „śluzami” powódź. Tyle tylko, że tu można to jeszcze do kampanii jakoś odnieść. W końcu Unia, a szczególnie Niemcy bardzo chcą, by w Polsce było tak ekologicznie jak nigdzie indziej na świecie. A już szczególnie wzdłuż granicy na Odrze. Mało kto wie, ale w ciągu ostatnich 25 lat w Niemczech powstało blisko 80 (!) programów współpracy wschodnich landów Niemiec z naszymi zachodnimi województwami.
 
 
Generalizując, ma być u „Pawlaków” swojsko i zielono. Nikt nie zajmuje się specjalnie w tej kampanii tym, jak w tej „nowej” UE mam wyglądać polsko- niemieckie pogranicze. Już i tak Niemcom w gardle stoi S-3. O tym się nie mówi, mówi się o „Panu Kiełbasie”. Wyborca, taki czy inny, z tej czy innej opcji, nie dowie się o tym, jakie mamy cele w Unii, praktycznie nic. Co prawda, szef PiS, Jarosław Kaczyński, próbuje organizować merytoryczne konferencje prasowe, ale i tak „dymiące głowy” z TVN będą go pytały o Wursta i o to, co robi na wałach przeciwpowodziowych. Oni się urwali ze stumetrowej choinki. Podobno, nieźle uczeni, niech obejrzą sobie amerykańskie stacje telewizyjne i amerykańskie wybory. Jedno jest pewne, że wyborca 25 maja, po tych europejskich „jajach” może głosować na Pendolino, albo przeciw. Proponuję, by głosował na Pendolino, ale z tym, co się przechyla przy zakrętach, bo takiego nie mamy, a to w końcu wybory i postulaty.