WSPOMINAJĄC BUDAPESZT

Tym razem jazda autokarem była równie długa, jak pociągiem, tylko komfort był przez to trochę mniejszy. Pogoda była o niebo lepsza niż w ubiegłym roku, a do południa 15 marca porównywalna prawie do pierwszego wyjazdu.
Pierwszy wyjazd, jak pierwsza miłość – tego się nie zapomina i tylko można do niego porównywać. Wówczas dziesiątki tysięcy szło w marszu na Wzgórze Zamkowe, czy pod Parlament, gdzie zgromadziło się około 200 tys. osób, do których przemówił Viktor Orban. I te dziesiątki tysięcy Węgrów pozdrawiających na trasie przemarszu.
W tym roku nie było już takiej spontaniczności, ale warto było bez dwóch zdań. Największym przeżyciem, którego opisać nie sposób, aby się nie wzruszyć, było spotkanie z mężczyzną przed Muzeum Narodowym podczas przemówienia Viktora Orbana.
Z kilkunastoosobową grupą trzymaliśmy polską flagę. W pewnym momencie podszedł do nas mężczyzna w wieku ok. 70 lat, raczej przeciętny, trochę jakby szary, ściągnął z głowy czapkę, palcami podtrzymując flagę, złożył pocałunek, krótka przerwa, następnie ponowił tę czynność kilkakrotnie, łzy spływały mu po twarzy, delikatny ukłon i odszedł. Ze wzruszenia nie można było przełknąć śliny, jakaś dziwna duma, że dla tej jednej chwili warto tam być.

Jeden z napotkanych rodaków stwierdził, i na pewno miał rację, że przechodząc koło pomnika Sandora Petofiego, który jest bohaterem narodowym Węgier, i który był też adiutantem gen.Józefa Bema, powinniśmy również złożyć wiązankę. Większość z nas zrezygnowała by z łyżki fasoli lub zrobiła zrzutkę po parę forintów na ten cel.

W niedzielę po mszy św. mieliśmy się udać pod Pomnik Katyński. Pogoda była trochę w kratkę, dlatego organizatorzy zaproponowali przejazd autokarami lub środkami komunikacji miejskiej. Wraz ze znajomymi, udaliśmy się pieszo. Mieliśmy nagłośnienie, polskie flagi i transparenty i te kilka kilometrów to był spacer. W końcu w sierpniu czeka nas przemarsz z Oleanrów do Kielc. Pod Pomnikiem Katyńskim przywitała nas zgromadzona publiczność. Kolega Staszek puszczał pieśni patriotyczne, niektóre po węgiersku, a na koniec pieśń, która jest puszczana w miesięcznicę tragedii smoleńskiej „Panie Prezydencie”. W trakcie pieśni szef klubów Gazety Polskiej zwrócił się, aby wyłączyć nagłośnienie przed zakończeniem utworu. Nie było to przyjemne. Może jestem przewrażliwiony, ale wraz ze znajomymi poczuliśmy się jakbyśmy byli klakierami, których można przestawiać i ustawiać, aby dawać tło celebrytom. My tam pojechaliśmy na własny koszt, aby okazać swoje poparcie. Przez ten incydent przeszła mi ochota i zainteresowanie dalszym udziałem w tych uroczystościach. Ale nie ma się co załamywać, alleluja i do przodu!