Oko żaby

Każdy, kto miał do czynienia ze scenografią filmową lub chociaż oglądał filmy opowiadające o kręceniu filmów, wie, że iluzja planu polega na tym, iż pokazane jest tylko to, co oglądający ma zobaczyć. To, co nie jest pokazane rozgrywa się już w wyobraźni widza. W przypadku seriali telewizyjnych typu sitcom, rozgrywających się częstokroć w jednym miejscu, konstruowany jest w studiu jakiś „pokój” czy „szpital”, a kamera nigdy nie opuszcza planu, czyli nie wyjeżdża „za dekoracje”, nie pokazuje osób pilnujących reflektorów, sprawdzających scenopis, dokonujących charakteryzacji aktorów itd. Można tę sytuację porównać do perspektywy, z jakiej na świat patrzy żaba. To, co widzi żaba jest dosyć wąskie w porównaniu do tego, co może (stojący w miejscu żaby) ujrzeć człowiek.

Wspominam o tym w kontekście materiałów propagandowych osłaniających zamach smoleński. Wszyscy je znamy niemalże na wylot nie tylko z tego powodu, że były one (i są) powtarzane nieustannie, ilekroć mowa jest o katastrofie, ale przede wszystkim z tego powodu, że tych materiałów jest tyle co kot napłakał. Wszystkie je możemy zaliczyć do „perspektywy żaby”. Czekiści, którzy dokonali mordu smoleńskiego, chcieli i nadal chcą, byśmy widzieli wyłącznie to, co „ma być zobaczone”, czyli, co oni chcą nam pokazać. Nie ma więc mowy o tym, by kamera udała się „poza plan” i by pokazała kulisy zamachu oraz kulisy aranżowania miejsca zdarzenia na „powypadkowe”. Możemy jednak dziś z całą pewnością twierdzić, że takiej aranżacji dokonano, wobec tego powinniśmy (idąc tym tropem) porzucić perspektywę żaby i opuścić wygodny fotel telewidza, by wyjrzeć poza zmontowane dla nas (i oczywiście dla opinii międzynarodowej) dekoracje.

Zacznijmy może od tego, czego NIE widać na ruskim planie. Bez względu na to, czy mamy do czynienia z filmikiem Koli, Igora (3. film smoleński) czy Wiśniewskiego (pomijam nawet kwestię fotografii i fotomontaży szeroko komentowanych w blogosferze) – nigdzie, powtarzam, nigdzie nie ma migawek z kokpitem. Nigdzie nie ma też (autentycznych podkreślam, ruskie fotomontaże nas nie interesują) zdjęć zabitych pasażerów. Nigdzie, jak doskonale wiemy, nie ma sfilmowanej samej katastrofy, co wydaje się o tyle dziwne, że w dzisiejszych czasach w Rosji nawet zwykli mechanicy samochodowi i malcziki mają komórki z kamerami. Nigdzie nie ma migawek z 10 Kwietnia znad pobojowiska, a przecież nie możemy podejrzewać, że ruska telewizja (no bo przecież polska nie zajmowała się takimi drobiazgami jak udokumentowanie miejsca katastrofy (vide książka P. Kraśki, o której pisałem http://freeyourmind.salon24.pl...)) nie dysponuje ekipami z helikopterem i operatorem umiejącym robić zdjęcia z dużych wysokości.

Jeśli zaś weźmie się pod uwagę filmowe relacje z innych katastrof lotniczych, to nasuwa się podstawowe pytanie: dlaczego brakuje tylu tak ważnych materiałów? Czemu nie ma kokpitu, który przecież nie uległ całkowitemu zniszczeniu, bo informuje o tym nawet „raport komisji Burdenki 2”, w którym ustalono nawet, jak czytaliśmy, stopień ucisku rąk pilotów na wolancie?

Do głowy przychodzą mi dwa scenariusze. Kokpitu może brakować po pierwsze dlatego, że został natychmiast po katastrofie zabrany z miejsca zdarzenia. To by świadczyło, że 1) do katastrofy doszło jakiś czas WCZEŚNIEJ niż się oficjalnie przyznaje, 2) na miejscu zdarzenia, na długo PRZED dotarciem jakichkolwiek ekip ratowniczych (straż, medycy), operowały specsłużby usuwające natychmiast „newralgiczne” elementy samolotu (wraz ze sprzętem natowskim i innymi kosztownościami z czekistowskiego punktu widzenia), 3) te służby ani nie udzieliły, ani nie sprowadzały żadnej pomocy, zajęte swoją akcją.

Po drugie jednak kokpitu i innych wymienionych wyżej elementów (charakterystycznych dla miejsc po wielkich lotniczych katastrofach) może brakować dlatego, że... ich tam nie było, a tam, tj. na całym tym błotnisto-leśnym pobojowisku, które wszyscy znamy ze zdjęć i filmów, nie doszło do prawdziwej katastrofy, tylko do inscenizacji, mającej odwrócić naszą uwagę od realnej tragedii, która to tragedia mogła nastąpić niedługo PÓŹNIEJ. Z tego też powodu nie robiono 10 Kwietnia zdjęć z helikoptera, by nie ukazały się jakieś kulisy wielkiego spektaklu. Pamiętamy słynną i zagadkową zgoła w całej sytuacji wypowiedź jednego z ludzi pracujących wtedy w „wieży kontroli lotów” skierowaną do polskiej załogi Jaka-40, jakoby tupolew ODLECIAŁ (http://aqqa.salon24.pl/185017,...) (http://wyborcza.pl/1,75478,791...). Wosztyl twierdzi jednak, że NIE słyszeli odlatującego tupolewa.

Zakładając, że załoga spostrzegła, że Ruscy sprowadzają tupolewa w pułapkę, a maszyna „przestaje działać” prawidłowo: czy tupolew nie mógłby wtedy awaryjnie lądować i „spaść” (o ile nie został strącony) gdzieś opodal, lecz w INNYM miejscu, po wyłączeniu (w celach bezpieczeństwa, czyli, by nie doszło do eksplozji paliwa) silników lub ich awarii? Przecież piloci wojskowi są wprawieni w lądowaniach w ekstremalnych warunkach. Na miejscu znanym nam z przekazów medialnych, dokonano by zaś inscenizacji „oficjalnej” katastrofy ze szczątkami innej maszyny zrzuconymi wcześniej (np. przez Iła, który cuda wyczyniał przed przylotem polskiej delegacji)?

Zwróćmy uwagę na przedziwne zachowania służb ratowniczych, które zdają się 10 Kwietnia krążyć po Smoleńsku nieco jak błędne owce (jeden z milicjantów przyznaje w którymś z ruskich materiałów „na gorąco”, że „nie wiedzieli dokąd ich wszystkich wzywają”) – tak jakby były (niemal równocześnie) DWIE katastrofy; do jednej się specjalnie ratownicy NIE spieszą (bo tam „nie ma kogo ratować”), a do drugiej, bardzo, by zwyczajnie opanować sytuację. Przypomnijmy sobie zresztą relacje o „stojącym bez kół” polskim samolocie i o płonącym samolocie, co „spadł obok czołgu” (http://kisiel.salon24.pl/17604...). Objęta oczywiście całkowitą osłoną czekistów prawdziwa katastrofa mogła mieć swój milczący, tragiczny przebieg bez jakichkolwiek świadków, bez Wiśniewskiego pałętającego się po błotnisku, z jego słynnym „ja p...lę to nasz jest”, bez kamer, bez zdjęć. Wszyscy bowiem reporterzy, dyplomaci, po oficjalnym podaniu przez Rusków informacji o katastrofie, byliby w innym miejscu (Smoleńsk-Siewiernyj) – i byliby w dostatecznie dużym szoku z powodu tragedii, by nie „dopytywać o szczegóły” takie choćby jak rzucający się w oczy brak ciał czy kokpitu i sporej części kadłuba. Taki scenariusz tłumaczyłby też późniejsze aranżowanie miejsca katastrofy na lotnisku Siewiernyj na „powypadkowe”, niszczenie wraku, zasypywanie i wycinanie drzew – jak też dostawianie brakujących części i dowożenie 10 Kwietnia białymi furgonami zwłok z innej części miasta.

Powyższe rozważania są oczywiście hipotetyczne, ale wydaje mi się, że ten drugi scenariusz wart jest dokładnej analizy, skoro już wiemy, że po „raporcie komisji Burdenki 2” powinniśmy wrócić do punktu wyjścia i uznać olbrzymią większość materiałów przekazywanych oficjalnie przez Rusków, za fałszywe.