Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
HANS HOLBEIN MŁODSZY I FIODOR DOSTOJEWSKI
Wysłane przez Zbigwie w 28-08-2013 [17:31]
1467 / 1480 r., tempera na płótnie, 66 na 81,3 cm, Pinacoteca di Brera w Mediolanie.
Ty nie masz początku ani końca, Ty wiesz wszystko.
Ubogacasz człowieka cnotami i stoisz na ich straży.
Proszę Cię,
daj mi oprzeć się mocno na wierze jak na fundamencie;
nadzieja niech mnie osłania jak tarcza,
a miłość niech mi będzie jak szata na dzień godów weselnych.
Przez sprawiedliwość niech będę Ci poddany;
roztropność niech mnie uczy, jak ujść sideł kusiciela;
umiarkowanie - jak trzymać się złotego środka;
męstwo - jak znosić cierpliwie przeciwności.
…………..
Pozwól, abym nie ubiegał się nierozsądnie o to,
czego nie mógłbym osiągnąć,
ani też nie wzbraniał się przed czymkolwiek dlatego tylko,
że jest trudne.
I niech mi się nie zdarza zaczynać czegoś,
na co jeszcze nie przyszła pora,
ani przerywać tego, co jeszcze nie zostało ukończone.
Amen.
Andrea Mantegna (1431-1506) – włoski malarz urodzony według niektórych niedaleko Vicenzy w Republice Weneckiej, według innych w Padwie, był artystą wczesnego renesansu. Chwalono go za wyrazistość i czystość rysunku, wyczucie koloru i światła. Encyklopedie sztuki nazywają go niedoścignionym w XV w. mistrzem skrótu perspektywicznego.
Jedną z największych fascynacji malarzy wczesnego renesansu była perspektywa. Artyści prześcigali się w jej brawurowym zastosowaniu. Z praktyki tej najbardziej słynęło trzech Włochów: Paolo Uccello, Piero Della Francesca i Andrea Mantegna. W kategorii brawurowości wyścig wygrał chyba właśnie Mantegna wizerunkiem leżącego martwego Jezusa, na którego patrzymy stojąc naprzeciw jego przebitych stóp.
Najbardziej znanym całemu światu dziełem tego artysty jest „Christo Morto” – Zmarły Chrystus ze zbiorów Pinakoteki Brera w Mediolanie. Chrystus zmarły leży na marmurowej ławie i ukazany jest w niewiarygodnym skrócie – od stóp z widocznymi śladami ich przebicia. Ciało Chrystusa częściowo spowite jest białym, pofałdowanym całunem. Oblicze już posiniałe, z wyrazem umęczenia i spokoju jednocześnie, przykuwa uwagę i wzbudza dojmujący żal. Chrystusa opłakują trzy niewiasty – trzy ujęcia profilowe, wśród nich jest Przenajświętsza Matka. Obraz ten emanuje nastrojem mistycznym, trudno więc pamiętać, że ponadto jest popisem ujęcia perspektywicznego.
Niektórzy twierdzą, że jednak Mantegna zdecydowanie nie wygrał w kategorii bezbłędności perspektywy. Stopy Jezusa są podobno zbyt małe, a głowa podobno dużo za duża. Mimo to obraz ten wciąż budzi zachwyt. Perspektywa bowiem nie jest w malarstwie wszystkim. Liczy się też nastrój i emocje zaklęte w dziele. A tu Mantegna błędów nie popełnił. A malkontentów nigdy nie brakuje.
1467 / 1480 r., tempera na płótnie, 66 na 81,3 cm, Pinacoteca di Brera w Mediolanie.
Musiał wiedzieć wszystko o perspektywie, uważanej za "odkrycie ludzkiego umysłu, które pozwala przedstawić lub wytłumaczyć rzeczywistość". Czy posługując się mistrzowsko perspektywą, można uchwycić istotę cierpienia, a co za tym idzie istotę chrześcijaństwa? Takie pytanie, pozornie mało sensowne, rodzi się jednak, kiedy stoimy twarzą w twarz z "Martwym Chrystusem" Mantegny.
"Twarzą w twarz” staje się najpierw z przebitymi stopami Chrystusa, dopiero ułamek sekundy później oko patrzącego rejestruje umęczone ciało i opadłą martwą głowę. Ledwie się przy tym zauważa stojących z boku Matkę Bożą i św. Jana. Przed nami jeden z najbardziej znanych perspektywicznych skrótów postaci w historii sztuki. Słynne exemplum. Podręcznikowy przykład skrótu postaci.
"Martwy Chrystus" Andrei Mantegny zostanie pod powiekami na zawsze.
Jest jednak jeszcze inne dzieło sztuki, które porusza każdego oglądającego. Jest to dzieło niemieckiego artysty Hansa Holbeina Młodszego (1498-1543), jednego z największych portrecistów XVI wieku.
Namalowany w 1521 roku przez Hansa Holbeina Młodszego „Zmarły Chrystus w grobie” jest obrazem naturalnej wielkości ciała Chrystusa w pozycji leżącej, prawie nagi trup w długiej, wąskiej niszy grobowej. Prawe oko wsuwa się za powieki; usta pozostają otwarte. Prawa ręka jest elegancko zgięta ale przebita i przebarwiona.
Rosyjski gość oglądający ten obraz w 1867 zapamiętał ten obraz na całe życie. I wywarł on na nim ogromne wrażenie. Obraz przypomniał mu całą gehennę Chrystusa i miał wpływ na jego twórczość!
On wyraził swoje wątpliwości po obejrzeniu tego obrazu zmarłego Chrystusa w charakterze Hipolita Terentiewa w „Idiocie”. Autor zastanawia się, czy jakakolwiek wiara może przeciwstawić nieubłaganym prawom natury - śmierci. Czy Apostołowie, którzy widzieli śmierć Chrystusa, wierzyli, w Jego zmartwychwstanie? Będąc twarzą w twarz z malarstwem Holbeina, Dostojewski zaczął mieć wątpliwości co do rzeczywistości zmartwychwstania.
No właśnie! Czy istnieje dzieło sztuki, które może zachwiać ludzką wiarą w Boga? Czy może być tym dziełem wizerunek Chrystusa? Takie myśli musiały nękać Dostojewskiego, kiedy podczas pobytu w Bazylei zobaczył w tamtejszym muzeum „Chrystusa w grobie” Hansa Holbeina Młodszego. Obraz, nazywany także „Chrystus w niszy grobowej” zrobił na pisarzu silne wrażenie. Tak bardzo silne, że wprowadził nawet ten motyw do „Idioty”. I to w domu kupca Rogożyna obok tandetnych malowideł za dwa ruble wisi doskonała kopia dzieła Holbeina. Książę Myszkin widział w Szwajcarii oryginał i nie może go zapomnieć.
„–Słuchaj no, Lwie Nikołajewiczu – zaczął nagle mówić Rogożyn, uszedłszy kilka kroków – chciałem się już dawno zapytać, czy ty wierzysz w Boga?
-- Dziwnie się jakoś pytasz i. .. patrzysz! – zauważył mimo woli książę.
-- A na ten obraz lubię popatrzeć – mruknął po chwili milczenia Rogożyn, jakby znów zapominając o swoim pytaniu.
-- Na ten obraz! – zawołał nagle książę pod wpływem nowej myśli – na ten obraz! Ale od tego obrazu niejeden może utracił wiarę!
-- Tak, może – potwierdził niespodziewanie Rogożyn”.
Gdyby Dostojewski wybrał się nie do Bazylei, ale do Mediolanu i stanął tam nagle przed „Martwym Chrystusem”, pokazującym z tak wielką siłą udrękę i cierpienie człowieka, człowieka raczej niż Boga – człowieka, ten „zmartwiały kłąb ledwie wygasłego bólu”, może inną kopię zawiesiłby w domu kupca Rogożyna. I może to przed dziełem Andrei Mantegny książę Myszkin wołałby: „Ależ od tego obrazu niejeden może utracić wiarę!
Myślę także, iż szkoda, że Dostojewski nie widział poniższego dzieła Sandro Boticellego:
Szkoda, że Dostojewski nie widział tego obrazu św. Tomasza z Akwinu (ok. 1225/74), Doktora Kościoła i znakomitego filozofa, a także poety. Sądzę, że wtedy jego wiara mogłaby się umocnić, i kto wie jak wyglądałaby treść przytoczonych wyżej fragmentów „Idioty”?
Ciekaw jestem także, czy Dostojewski znał modlitwę św. Tomasza:
Ty nie masz początku ani końca, Ty wiesz wszystko.
Ubogacasz człowieka cnotami i stoisz na ich straży.
Proszę Cię,
daj mi oprzeć się mocno na wierze jak na fundamencie;
nadzieja niech mnie osłania jak tarcza,
a miłość niech mi będzie jak szata na dzień godów weselnych.
Przez sprawiedliwość niech będę Ci poddany;
roztropność niech mnie uczy, jak ujść sideł kusiciela;
umiarkowanie - jak trzymać się złotego środka;
męstwo - jak znosić cierpliwie przeciwności.
…………..
Pozwól, abym nie ubiegał się nierozsądnie o to,
czego nie mógłbym osiągnąć,
ani też nie wzbraniał się przed czymkolwiek dlatego tylko,
że jest trudne.
I niech mi się nie zdarza zaczynać czegoś,
na co jeszcze nie przyszła pora,
ani przerywać tego, co jeszcze nie zostało ukończone.
Amen.
Jestem przekonany, że gdyby Dostojewski widział obraz Boticellego i znał całą modlitwę św. Tomasza Akwinaty to patrząc na obraz Hansa Holbeina Młodszego poczułby zaledwie lęk przed śmiercią. Ten obraz przyciągałby go swoją siłą i dotykałby głęboko. I byłby pewien, że za chwilę Chrystus się podniesie – wydarzy się cud. Nastąpi Zmartwychwstanie!
I cud się wydarzył! Noli me tangere! (J 20,17) – powiedział Chrystus, gdy objawił się Marii Magdalenie. A nieznany mnich napisał o tym na tej pięknej XVI wiecznej ikonie.
DODATEK DLA CIEKAWYCH:
Co mogło łączyć Alberta Einsteina z Fiodorem Dostojewskim?
Kto wie?
Aha! Nikt nie wie.
To ja Wam powiem - wspomniałem o tym coś niedawno w jakimś felietonie na ten właśnie temat.
A to jest ten dodatek dla ciekawych:
„..za Einsteinem stały i stoją całe tabuny sfrustrowanych (bo przecież nie głupich) fizyków. Fizyków przypartych kiedyś do muru, a dzisiaj zagnanych " w ciemną uliczkę fizycznej fikcji…”
Przytoczyłem słowa jednego „obalaczy” Teorii Względności Einsteina. Ów „obalacz” - moim zdaniem - będąc samemu sfrustrowanym i tkwiącym w fikcji, imputuje własne stany umysłu innym, prezentującym osiągnięcia współczesnej fizyki i popularyzującym fizykę.
Frustratów chcących obalić fizykę podobnych do owego „obalacza” jest tutaj zresztą bardzo wielu.
Fizyk swym rozumieniem przyrody powinien przekraczać wyobrażenia innych ludzi usiłujących zrozumieć świat na "chłopski rozum". A obecni tu obalacze fizyki, kierujący się w swoim rozumieniu świata przede wszystkim „chłopskim rozumem” nie są fizykami.
Świat newtonowski zobrazowany przez Newtona na bazie codziennych doświadczeń człowieka był taki miły, prosty i ludzki. Świat po Einsteinie stał się nadludzki. A przecież stworzenie Teorii Względności przez Einsteina było bez wątpienia jednym z największych przełomów intelektualnych w dziejach ludzkości. Tak twierdzą nie tylko fizycy.
Znaczenie Teorii Względności polega na tym, że została stworzona pierwsza teoria fizyczna, której przewidywania różniły się od naszych potocznych i dostrzegalnych wyobrażeń o świecie. Opisuje ona zjawiska tak odległe od codzienności, że umysł ludzki z trudem je ogarnia. Jej zrozumienie ułatwia abstrakcyjny język matematyki. Jak wynika z tego co czyni fizyk teoretyczny prof. E., niekoniecznie musi to być matematyka wyższa!
U wielu pojawił się konflikt, pomiędzy otaczającą nas realnością doznań a rzeczywistością relatywistyczną. I na tym konflikcie żeruje od dawna grupa frustratów usiłujących obalić Teorię Względności, próbujących ten konflikt przekształcić w pozornie nierozwiązywalne paradoksy.
Znaczna, a nawet olbrzymia rzesza ludzi, uważających się i uważanych za wykształconych, nie zna albo w ogóle nie rozumie teorii względności odkrytej prawie 100 lat temu. I tu jest ogromne zadanie, stojące przed popularyzacją fizyki w społeczeństwie - to trudne zadanie bardzo pięknie spełniają doskonałe artykuły prof. E.
Obalacze Einsteina odrzucają przede wszystkim relatywistyczne dodawanie prędkości prowadzące do równości
gdzie c jest prędkością światła.
Jest to składanie prędkości, które jest zgodne z tzw. relatywistyczną kinematyką. Zdrowy rozsądek bywa tutaj niewystarczający, gdyż w nauce „na chłopski rozum” wiele wyjaśnić się nie da.
Sądzę, że wszyscy dobierający się do Teorii Względności Einsteina i inni domorośli twórcy „samo swojej” fizyki powinni z uwagę studiować wszystkie popularyzatorskie artykuły dotyczące fizyki i starać się zrozumieć ich treść, a nie wpadać w kompleksy i w zacietrzewienie, czy frustracje. Mamy przecież tu świetnego fizyka teoretycznego, który potrafi w sposób prosty pomóc zrozumieć wiele osobom przyzwyczajonym do wyjaśniania zjawisk współczesnej fizyki na „chłopski rozum”.
Jeśli jednak ktoś z zabierających głos obalaczy Einsteina jest fizykiem, to pragnę udzielić mu dobrej rady prowadzącej do osiągnięcia sukcesu.
Szanowny fizyku! Jeśli chcesz obalić Teorię Względności to powinieneś wiedzieć co lub kto stanowił inspirację i natchnienie Einsteina prowadzące do powstania Ogólnej Teorii Względności, która przecież zakwestionowała dotychczasową klasyczną teorię.
Jeśli tego nie wiesz, to ci podpowiem:
- Fiodor Dostojewski!
Czytaj więc dzieła jasnowidza duszy ludzkiej - Dostojewskiego i może wtedy, idąc śladami Alberta Einsteina, uda ci się zakwestionować jego teorię?
Jednak przede wszystkim uważnie studiuj wszystkie artykuły prof. E. i wtedy masz szanse rozwiać swoje wątpliwości. I ogarnie cię stan zrozumienia i już nigdy nie będą cię męczyć różne wyimaginowane fikcje. Przestaniesz być frustratem!
Wszystko, co sądzisz o Dostojewskim, ulegnie zmianie, kiedy dotrzesz do pisanego w latach 1873-1881 "Dziennika pisarza" (wydawnictwo: PIW, 1982), stanowiącego zbiór wydawanych w różnych czasopismach krótkich opowiadań, szkiców krytyczno – literackich i artykułów na bieżące tematy.
Znajdziesz się w szoku! Nagle dotrze do ciebie, kim Dostojewski był naprawdę. Gdyż właśnie w "Dzienniku" zaprezentował swoje prawdziwe poglądy publicysty, moim zdaniem wybaczalne dla człowieka żyjącego na granicy choroby psychicznej, ale nie w przypadku kogoś, komu należy się szacunek.
Utracisz cały szacunek do niego! W "Zapiskach z podziemia" (zapiski iz podpolja) przedstawił swój autoportret - to był ten sam gnany kompleksami niższości nienawistnik, opętany imperialnymi marzeniami o potędze Rosji mściwy szaleniec, który gdyby mógł, narzuciłby swoją wolę całemu światu. Najbardziej zaś niesamowite odkrycie, jakiego możesz dokonać wiąże się z lekturą testamentu politycznego znanego na ogół tylko z tytułu: "Mein Kampf".
Gdy ten tytuł zaczniesz czytać zauważysz nieodparte podobieństwo stylu i języka z wywodami Dostojewskiego w "Dzienniku pisarza". Coś niesłychanego! Ta sama nienawiść do wszystkich i do wszystkiego, te same kompleksy i ten sam kpiarski ton besserwissera. Dopiero wtedy uświadomisz sobie, że Dostojewski nigdy nie opisywał Rosji prawdziwej, którą znał przecież i z którą się stykał. Wolał opisywać Rosję wyidealizowaną, opartą na jego romantycznych - czyli nacjonalistycznych - wyobrażeniach, czyli na mitologii, która nie mogła być kluczem, żeby zrozumieć to, co się stało w Rosji po 1917...
Bez porównania wnikliwiej pisał o Rosji Czechow, który dał świadectwo prawdziwej wielkości pisarza. Dzięki niemu możesz głębiej zanurzyć się w tematyce rosyjskiej. Dlaczego? Czechow był uczciwszy i nikogo nie pouczał. Od lektury "Dziennika pisarza" Dostojewski staje się zapewne dla każdego czytelnika kimś w najwyższym stopniu niewiarygodnym i podejrzanym. Był wystarczająco mądry, żeby nie przedstawiać swoich rzeczywistych poglądów w dziełach literackich, ale publicystyka, którą po sobie pozostawił (i której na jego szczęście mało kto zna), demaskuje go jako wyjątkowo podłego i złego człowieka.
Nie sposób nie zwrócić uwagi , jak bardzo Dostojewski nienawidził wszystkich narodowości! Jak poniżał i opluwał Polaków, Niemców, Żydów, Francuzów, Finów, których nazywał pogardliwie Czuchońcami? Wszyscy byli gorsi od Rosjan, czyli od niego, bo to on jako Rosjanin wszystko wiedział najlepiej...Znać trzeba naprawdę dobrze biografię Dostojewskiego, jego twórczość i to w całości, aby wyrobić sobie właściwą o nim opinię. Znać trzeba jego listy do Anny Snitkin, czytać Bachtina, Przybylskiego i w ogóle wszystko, co można dostać w Polsce na jego temat. Można go nawet bronić przed zarzutami, że był Polakożercą. Może mógł mieć do tego prawo? Nie wszyscy Polacy, którzy stawali na jego drodze, musieli być przecież bohaterami bez skazy. Mogło się zdarzyć, że trafił na szuję.
Trzeba znać też jego "Wspomnienia z domu umarłych". Akurat w tej książce bowiem pisze bardzo dobrze o Polakach. Nie kryje swojego podziwu za ich męstwo i godną postawę wobec Rosjan. Stawia im pomnik. Jego stosunek do Polaków zmienił się dopiero później - kiedy wrócił do Petersburga i zaczął odgrywać pewną rolę na scenie politycznej.
Czytając "Gracza" trzeba zwrócić uwagę, w jaki sposób opisuje w nim Polaków.
Polacy są tam ludźmi całkowicie pozbawionymi cech indywidualnych, a więc osobnikami, których nie sposób od siebie odróżnić. Kolektyw zakłamanych, goniących za pieniądzem oszustów, których jest coraz więcej. Ich liczba stale się powiększa i zawsze działają zbiorowo. Jak natrętne muchy. Podają się za arystokratów, którymi nie są i do tego bezczelnie okradają narratora. Pomijając już schizofreniczny charakter tych rewelacji na temat Polaków warto odnotować, że inne nacje nie wypadają lepiej w jego oczach. Z jaką nienawiścią i pogardą pisze o Niemcach, Francuzach i Włochach. Wszyscy są głupsi od niego, bo tylko on jeden jest Rosjaninem. Podkreślić to trzeba powtórnie.
To był pisarz szczerze nienawidzący wszystkich, którzy nie pasowali do jego specyficznie romantycznej i mocno wyidealizowanej (to znaczy zakłamanej) wizji człowieczeństwa, do urzeczywistnienia którego jego zdaniem dorośli jedynie Rosjanie.
Sorry, ale kto takiego pisarza może szanować lub brać na serio?
Komentarze
29-08-2013 [10:03] - Patrykp | Link: Stosunek Dostojewskiego do Polaków
W Braciach Karamazow jest scena, w której w zajeździe Dymitr Karamazow gra w karty z Polakami. Polacy oszukują, co zostaje odkryte, jeden Polak ponadto proponuje ,,odsprzedanie'' Dymitrowi swojej narzeczonej. Polacy zostają wygnani ale padają też słowa ,,Jeden szubrawiec Polski nie czyni'' (czy jakoś tak). Nieco wcześniej, podczas wznoszenia toastu, któryś z biiesiadników wznosi toast za Polskę i Rosję. Polacy nie piją, jeden z nich mówi ,,za Polskę i Rosję w granicach sprzed 1772 roku'' i wtedy obaj wypili''. Chyba najlepiej te obie scenki + sceny z katorgi w Omsku określają stosunek Dostojewskiego do Polaków: nie był jednoznaczny i nie był też wcale tylko negatywny, Szacunek u Dostojewskiego budziła z pewnością walka Polaków o swoje państwo, lecz z drugiej strony jako słowianofil musiał być do niej negatywnie nastawiony.
29-08-2013 [10:31] - NASZ_HENRY | Link: Plagiator Einstein
c+c=c to Lorentz a nie Einstein inspirowany Dostojewskim ;-)