Bardzo Was proszę – nie nazywajcie marnych komediantów artystami. Pseudoartystyczne barachło wykreowane na „gwiazdy”, cała ta brać sceniczna, prezentująca od wczesnej młodości do późnej starości kilka identycznych, wyćwiczonych przed lustrem grymasów i parę tanich, pretensjonalnych póz - to nie są aktorzy. Wyjące indywidua, którym wpływowi przyjaciele lub konstruktorzy współczesnych dzieł doktora Frankensteina każą udawać wokalistów - to nie są ani muzycy, ani śpiewacy. Najwyższy czas zacząć odróżniać to coś, co w największym skrócie należałoby nazwać celebryckim motłochem - od artystów.
Są ludzie, którzy żyją wśród nas, a tak naprawdę cali należą do Boga i od Niego mają wszystko, nawet bunt przeciwko własnemu posłannictwu.Posłannictwu - bo nie ma innej odpowiedzi na pytanie, skąd się wzięły słoneczne nuty Mozarta, wizjonerstwo Mahlera czy tragiczna moc Musorgskiego.
Można posiąść wszystkie tajniki wiedzy, a i tak zawsze pozostanie coś, czego nie są w stanie przekazać żadni mistrzowie. DAR, z którym się człowiek rodzi – albo nie.
Kilkanaście godzin przed końcem świata Bernard Ładysz świętował swój benefis. Gdybyście widzieli konsternację dygnitarzy, kiedy ten sędziwy geniusz co chwila wyrywał im się z zaprogramowanego co do milimetra i co do sekundy menadżerskiego uścisku! Żebyście słyszeli te prościutkie i celne jak strzały Robin Hooda riposty! Nie ma silnych na Bernarda Ładysza. Tacy jak On – obdarowani nieprawdopodobną wrażliwością na każdy dysonans, każdy fałsz – potrafią podziękować, pochwalić, ale nigdy nie pozwolą, żeby ktokolwiek kiedykolwiek potraktował ich jak słodką maskotkę, z którą dobrze jest się pokazać, żeby zapunktować.
Na wielkiej scenie wielka uroczystość, po stokroć zasłużona i bardzo potrzebna w czasach wszechobecnej tandety. Podziękowania, wspomnienia, archiwalne nagrania, muzyczna opowieść o wielkim Artyście, którego nie raz usiłowano wkleić w ramki i ozdobić nim partyjne gabinety. Historia życia, które miało służyć profanom, bo takie były czasy. Gdzieś z tyłu głowy tych, którzy przyszli w celach innych niż autopromocja - lista „zmarnowanych szans” Jubilata - buntów, głupstw, instynktownych ucieczek od blichtru i zakłamania.
Wątła, słaba postać niegdyś pięknego, silnego mężczyzny o niezwykłym głosie, świetnego aktora, niepokornego mistrza, najwspanialszego na świecie Borysa Godunowa (tak! i nie wspominajcie nawet Szaliapina!) w operze Modesta Musorgskiego...
Przy opadającej kurtynie gest pożegnania z publicznością i rozbrajająco szczere słowa;
„Warto było żyć. Warto było żyć i śpiewać dla Was”
Prawa autorskie mają... swoje prawa. Na youtube dostępna jest tylko jedna aria – Skołuby ze Strasznego Dworu.
Zanim więc nastąpi koniec świata - posłuchajmy, jak dla nas śpiewał.
http://www.youtube.com/w…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2382