4.
Sentymenty, niedookreślone rzewności, tkliwości wywoływane nie do końca ukonkretnionym zapachem, dźwiękiem, krótkim jak błysk fragmentem obrazu, , których nie sposób uchwycić by rozpoznać… Właściwie odnoszą się one jedynie do naszych wyobrażeń, marzeń, często nieskonkretyzowanych pragnień, które potem przenosimy na rzeczywistość i które do niej nigdy ściśle nie przylegają. Bo one w rzeczywistości nie dadzą się ukonkretnić. Pragniemy wtulić się nasze marzenie, naszą baśń niemożliwą. Ale tak naprawdę Galatea nigdy nie istniała, bo istnieć nie mogła.
Jakieś wzruszenia, rozanielenia, zachwyty, pragnienia, które rodzi młodość i oddala w niespełnienie, dla ich i naszego dobra, widzimy po latach jak przez zaparowane okno.
One to jednak stały się , jakby całkiem bez naszego przyzwolenia, kamieniami milowymi naszego świata i jego wyznacznikami.
Być może moją nieco sentymentalną naturę ukształtowały przedwojenne mody przechowane dla mojego czasu głównie w piosenkach i pewnych codziennych gustach moich bliskich.
W nuceniach mojej babci podczas codziennego gotowania, w wieczornych spotkaniach przyjaciół , których wtedy nie sposób było sobie wyobrazić bez wspólnej piosenki, w częstych recytacjach fragmentów albo i całostek poetyckich.
Któż dzisiaj w to uwierzy, że recytowało się wiersze podczas zwyczajnych spotkań ? Albo zrozumie, że bywali ludzie znający na pamięć całego „Pana Tadeusza”, czy „Beniowskiego” ?
Babcia recytowała mi w dodatku „na dobranoc” strofy Heinego i to po niemiecku, ale najbardziej lubiła, o ile dobrze pamiętam, „Ojca zadżumionych” Słowackiego i „Alpuharę” z Mickiewiczowskiego „Konrada Wallenroda”, między które wtykała przerywniki w rodzaju „puszysty śniegu tren”, albo „orle powstań z więzów ran, orle wzleć nad polski łan” czy też „ w Tyrolu gdym na warcie stał i o swej lubej śnił wiatr z południowej strony wiał wiatr to rodzinny był”
Cechą szczególną i jakby dominującą tej kultury była chyba rzewność . Ale też i rubaszność, o czym może napiszę w innym miejscu.
Zastanawiam się po latach, obserwując jakby całkowity dziś zanik rzewności, czy była ona jedynie modą ? Czy też może jednak jesteśmy tak skonstruowani, że tęsknota, której wyrazem jest rzewność, i dążenie do jej zaspokojenia jest jednak naszą domeną, którą teraz odrzucamy wbrew sobie, na przekór sobie ?
Trudno się w każdym bądź razie dziwić, że wszystko to o czym mówię ukształtowało taką a nie inną moją wrażliwość. W niej i z niej rodziły się we mnie zachwyty i zamyślenia. Z niej też chyba sentyment do historii.
W tym ostatnim jednak było sporo z przypadku, jeśli ktoś wierzy w przypadki, jak choćby choroba ucha. To ona właśnie skłoniła mnie do przeczytania sienkiewiczowskiej trylogii w wieku dziesięciu lat. Kilkakrotnego zresztą przeczytania, bo rzecz mnie urzekła.
Nieszczęsne ucho bolało mnie zwykle nocą, a że do lekarza było sporo kilometrów leczono mnie w ten sposób, że wygrzewałem ucho gorącym strumieniem powietrza bijącym ze szkiełka lampy naftowej, które potem zatykano kłębkiem waty. Czynność tę powtarzano do skutku, czyli dotąd aż ból ustąpił. Czasem schodziła na tym spora część nocy. W przerwach podsuwano mi różne pomysły, z konieczności głównie czytelnicze, byle bym tylko się czymś zajął. Przerzucałem więc strony proponowanych książek, aż kiedyś moje zamglone bólem oczy dostrzegły opis stepu , który mnie zatrzymał i wyleczył, bo tak zagłębiłem się w książkę, że zapomniałem całkiem o uchu . Odtąd czytałem , czytałem ,czytałem…doszło w końcu do tego, że zacząłem udawać ból ucha, byleby tylko móc czytać nocami.
Otworzyła się bowiem przede mną niezwykła wielkość, co do treści i formy…
cdn
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1403