Obrona Prezydenta

„Lech Kaczyński zdrajcą!”, „V rozbiór Polski” – takie hasła pojawiały się nie tylko w internetowych komentarzach po prawej stronie sceny publicystycznej. Wypowiadali je zarówno szczerzy patrioci, jak i etatowi antykaczyści. 

Gdybym był zwolennikiem UE i traktatu lizbońskiego, nie zabierałbym głosu w tej sprawie. Od 2003 wziąłem jednak udział w kilkudziesięciu akcjach ulicznych i napisałem wiele artykułów przeciw wstąpieniu do UE i dalszej integracji w jej ramach. (Tu kilka przykładów:

(1) (2) (3) (4) (5)

Dzisiaj jednak stanę w obronie Prezydenta Kaczyńskiego, choć wiem, że wielu orzeknie, iż próbując żeglować „między Scyllą włazidupstwa a Charybdą niezłomności” – jak poetycko ujął to Kazjod – wpadłem w szpony tej pierwszej. Wybieram jednak szczerość i nie przybiorę fałszywej maski pogardy dla Lecha Kaczyńskiego.

Moja obrona opiera się na założeniu, że istnieją zagrożenia, których opinia publiczna nie jest do końca świadoma.

Stanisław Michalkiewicz, opisując Inicjatywę Środkowoeuropejską Heksagonale jako próbę zbudowania bloku państw równoważących swym potencjałem potęgę Niemiec, zwrócił uwagę na jej praktyczny koniec – rozpad Jugosławii w krwawej wojnie domowej. Tak się składa, że tamte strony i tamci ludzie są mi dobrze znani. Los Bałkanów nie jest więc dla mnie tylko telewizyjnym newsem, ale współprzeżywaną tragedią bliskich osób, które straciły domy, majątki, posady, dzieci i teraz tułają się po całym świecie. Jeśli więc Niemcy zgotowały taki los Jugosławii, to znaczy, że: mają stosowne możliwości, nie wahają się ich użyć, gdy ich interesy są zagrożone i mają poparcie wielkich tego świata (są bezkarne).

Znaczna część przeciwników podpisania TL wyraża opinię, że w 1939r. powinniśmy pójść z Niemcami na Rosję, a nie zaczynać beznadziejną wojnę. W moim przekonaniu sytuacja jest analogiczna – zwłoka w ratyfikacji TL oznaczałaby niepotrzebną zemstę Niemiec (zapewne najpierw tylko ekonomiczną), po której i tak podpisalibyśmy traktat, tylko z większymi stratami. Prezydent Klaus też to rozumie i dlatego pomimo swoich poglądów i świadomości końca czeskiej niepodległości traktat skwapliwie podpisał. Argument o winie Lecha Kaczyńskiego („pozostawił Klausa bez pomocy”) odrzucam. Klaus miał poparcie angielskich Torysów i mógł spokojnie wytrwać do wyborów w Anglii (gdyby nie zagrożenia, o których się nie mówi). Skapitulował, a Torysi od razu wycofali się z idei referendum u siebie. Po raz kolejny okazało się, ile warta jest angielska determinacja. Podjudzali tylko nas i Czechów, by odwrócić od siebie gniew Niemiec (powtórka z historii).

Biblia daje strategiczną radę w takich sytuacjach: „Albo, który król, wyruszając na wojnę z drugim królem, nie siądzie najpierw i nie naradzi się, czy będzie w stanie w dziesięć tysięcy zmierzyć się z tym, który z dwudziestoma tysiącami wyrusza przeciwko niemu? Jeśli zaś nie, to gdy tamten jeszcze jest daleko, wysyła poselstwo i zapytuje o warunki pokoju.” Łuk. 14:31-32

Decyzja o niezwłocznym podpisaniu traktatu w Polsce i Czechach zapadła zapewne już 17 września. Nie wątpię w celowy wybór tej daty przez Obamę. Zlekceważenie uroczystości 1 września i ogłoszenie rezygnacji ze współpracy militarnej z Polską i Czechami 17 września to jasny komunikat. Szczególnie dla nas bolesny w perspektywie historycznej. Irlandczycy bezbłędnie odczytali nową sytuację.

Wielu oponentów Kaczyńskiego rozumie tragiczne położenie osamotnionych Czech i Polski, ale oczekiwało przynajmniej symbolicznego oporu, gestu czy czegoś w tym stylu. Ja jednak pytam: po co? Czy Prezydent nie dał pół roku temu w orędziu telewizyjnym z patriotyczną muzyką w tle jasnego komunikatu, że grozi nam bycie europejskim województwem? Czy wtedy „lud” wyszedł na ulice z wyrazami poparcia dla Głowy Państwa? Gdzie „lud” ma niepodległość Polski???

Bez armii, bez służb specjalnych, bez większościowego zaplecza politycznego (proeuropejska i skompromitowana PO ma ciągle 50% poparcia), bez zrozumienia Polaków – i wreszcie bez dotychczasowego sojusznika geopolitycznego… Oczekujecie, że w takich warunkach Prezydent miałby robić fochy? Realizm polityczny nakazuje, by podpisał traktat z uśmiechem i (zapewne udawaną) radością! Daje to szansę, by niemieckie służby nie prowadziły zbyt ochoczo dywersji propagandowej przeciw PiS. Ks. Rydzyk powiedział jakiś czas temu: „…ale ważne kto tym województwem będzie administrował” (cytuję z pamięci). I to jest prawdziwa linia dzisiejszej obrony. Musimy sobie jasno powiedzieć: przegraliśmy walkę o państwo, przed nami walka o Naród!

Panie Bogdanie, Pan jest w dalekiej Australii, a ja i moje dzieci żyjemy tu – pomiędzy Rosją a Niemcami. Dopóki była nadzieja, biliśmy się dzielnie. Ale walczyć tylko dla fasonu, powodując straty i sprowadzając wielkie ryzyko na naród, który tak wiele wycierpiał w ostatnim wieku – czy tego Pan od nas oczekuje?

Pisze Pan na Salonie24: „Poza tym sądzę, że w nieodległym czasie w Europie wybuchnie wojna, która może ogarnąć i świat. Ostatecznie już najwyższy czas - uwzględniając przybliżone cykle - aby kolejne pokolenie upuściło sobie krwi...” Ja jednak nie chcę, by znowu zaczęła się w Polsce. Prezydent Kaczyński postąpił właściwie.

 

*****

Bogdan Czajkowski:Na początek cytat z notki Pana Chojeckiego: “Na koniec uwaga do patriotów krytykujących Prezydenta Kaczyńskiego za traktat lizboński: gdy nie znamy wszystkich zagrożeń, nie formułujmy zbyt ostrych sądów.”     Szanowny Panie Pawle,Pomijam już fakt, że w powyższym kontekście określenie “patriotów” pobrzmiewa ironią czy sarkazmem. Skupię się na owych “zagrożeniach”, których nie znamy. Jakież mogą być, Panie Pawle, owe zagrożenia – no, tak hipotetycznie, bo przecież my, maluczcy, nie możemy ich znać (w odróżnieniu od Prezydenta) – które upoważniają Prezydenta do złamania złożonej przysięgi i złożenia podpisu pod dokumentem, skutkującym utratą niepodległości Polski. Które to zagrożenia stanowiłyby „okoliczność łagodzącą” dla Prezydenta (a może raczej już Namiestnika, po złożeniu owego cyrografu.)Ujmę to inaczej, prościej: na ogół za „stan wyższej konieczności”, który upoważnia do działań niekonstytucyjnych, uznaje się „zagrożenie utraty niepodległości” właśnie, a na straży niepodległości Prezydent przysięgał stać! Z tego można by skonstruować zaiste szatańską „dialektykę” (choć hipotetyczną nadal, ma się rozumieć!), iż oto Prezydent, przymuszony zagrożeniem utraty niepodległości, uciekł się do działania niekonstytucyjnego w postaci złożenia podpisu pod dokumentem… zrzekającym się owej niepodległości! To zaś mianowicie powinno stanowić dla niego usprawiedliwienie dla złamania przysięgi oraz zapewnić dozgonne miłosierdzie oszukanych poddanych! [O coś takiego Pan przecież apeluje, zwracając się ironicznie – czy sarkastycznie – do patriotów!] I pomyśleć, że taka „dialektyka” mogłaby wyjść spod pióra UPR-owca!Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, onegdaj to Pan właśnie skontaktował się ze mną, aby gorąco pogratulować mi postawy w Pałacu (nomen omen) Namiestnikowskim, gdy w marcu ubr. publicznie odmówiłem przyjęcia od Prezydenta Orderu „Polonia Restituta”, uzasadniając swój protest brakiem referendum w sprawie traktatu z Lizbony. [Prezydent w sprawie referendum długo – i sprytnie, być może, boć sam go przecież negocjował?! - milczał publicznie, ale pamiętam, że dzień przed ową uroczystością wręczania zabrał głos, wypowiadając się przeciwko referendum, motywując to „niebezpieczeństwem ujawnienia się skrajnych opinii!” O, to to! – W d***kracji „słuszne” są tylko opinie „nie-skrajne”, czego dowodzi ostatni casus Irlandii! Ta wypowiedź Prezydenta ostatecznie przesądziła o mojej decyzji dokonania „skandalu” u Prezydenta!] Przy owej smutnej więc okazji poznaliśmy się w sieci i odniosłem wówczas wrażenie – graniczące z pewnością – że w omawianej tu materii nasze, tj.: Pańskie i moje, poglądy były identyczne! Uczestniczył Pan też w demonstracji UPR-u pod Sejmem w dniu 12 marca 2008 r. – lub też był Pan dobrze poinformowany o niej, popierając ów protest (bo tego dobrze nie pamiętam) – podczas której red. St. Michalkiewicz odczytał mój dramatyczny apel do posłów, ale – przede wszystkim – do Prezydenta! Cóż więc takiego się stało, że tak Pan „złagodniał” i apeluje o miłosierdzie, posługując się sztuczką „nieznanych nam zagrożeń”?!A może jest całkiem inaczej? A ja sobie nawet myślę, że owe – jak je Pan nazwał filuternie – „nieznane zagrożenia” mają całkiem przyziemną postać… perspektyw i profitów, które dostrzegł Pan w „ofercie” współpracy wyborczej złożonej UPR-owi przez niemiarodajnego posła PiS-u Artura Górskiego, na którą najwyraźniej Pan się… hmm… „napalił”, dostrzegając w niej przyszłość dla UPR oraz… ławy poselskie. Tak wynika z prezentowanej tu Pańskiej publicystyki i wykonywanych w niej „intelektualnych łamańców” dla uzasadnienia owej „przyszłości”. [Zapewniam, Panie Pośle, to próżne mrzonki, daremny trud! Zapewniając jednocześnie o mojej wierze w Pańskie dobre chęci! Jarosława Kaczyńskiego znałem osobiście. Onegdaj – w 1991 r. – byłem nawet szefem telewizyjnej kampanii wyborczej PC. Nie zachowałem – że tak się wyrażę elegancko – nadzwyczaj budujących wspomnień!] Nie muszę dodawać, że witryna: niezależna.pl, z której „uprzejmości Pan skorzystał” – jak się Pan wyraził, informując mnie o Pańskim blogu - należy do „GP”, którą ja uważam za tubę propagandową PiS-u.Dodam tu jeszcze to, o czym Pan chyba wie – bo informowałem Pana w naszej korespondencji – że to red. Sakiewicz zdjął z przygotowanej już „szczotki” kolejnego numeru „GP” zupełnie niewinny artykuł wspomnieniowy Antoniego Zambrowskiego, przybliżający moją skromną osobę w kontekście tzw. Marca ’68, a przygotowany na 40. rocznicę owych wydarzeń. Miało to miejsce zaraz po moim „wybryku” w Pałacu i w oczywistym związku z nim; była to niejako kara wymierzona mi za „nielojalność” okazaną Prezydentowi, który – jak zapewne powinienem zrozumieć – okazał mi łaskę, odznaczając mnie… [Skądinąd – specjalnie tego artykułu nie żałuję, bo Antek ma czasem nadmierną skłonność do „patriotycznej” egzaltacji; niech mi Antek wybaczy te słowa! Jeśli mi żal – to raczej Antka, bo nie dostał swojego honorarium; o co miał do mnie - o dziwo! – pretensje... A wiem przecież, że mu się nie przelewa; skądinąd - też trochę za karę, za jego „apostazję” od „starszych i mądrzejszych”, żeby zacytować red. Michalkiewicza!] Właśnie „wielką nielojalnością” nazwał mój gest Prezydent w naszej cichej – i niesłyszalnej dla merdiów – krótkiej rozmowie, gdy strasznie „nabzdyczony” odmówił mojej prośbie o zgodę na jedno króciutkie zdanie uzasadnienia mojego protestu. Sam tedy sobie zawdzięcza – przez ową odmowę - późniejsze ataki na siebie ze strony merdiów, które zwęszyły tu okazję dla „dokopania” Prezydentowi, bo moje przygotowane uzasadnienie zaadresowane było do całego „establishmentu” i wykluczyłoby dokonywane później manipulacje! [To właśnie krótkie oświadczenie – choć dłuższe od zdania przygotowanego w Pałacu – odczytał Stanisław Michalkiewicz w czasie demonstracji pod Sejmem, w której nie mogłem uczestniczyć.] I różne dziwne „pańcie” z Kancelarii Prezydenta – jak je nazywam z uprzejmości – nie musiałyby później bredzić w rozmaitych wywiadach, pochylając się z obłudnym miłosierdziem nad moim losem, a wcześniej urządzać taki „pokaz miłosierdzia” dla mnie osobiście, pod czujnym okiem kamer i zgromadzonych gości, podczas poczęstunku po ceremonii wręczania. Mam tu na myśli niejaką Juńczyk-Ziomecką. Ostatnio zaś – gdy leciałem przez Paryż do Polski na pogrzeb Świętej Pamięci Mojego Ojca – wsiadając do samolotu do W-wy, spotkałem min. Jankowską, która rozpoznała mnie, naigrawając się cynicznie z mojego „bezsensownego przedstawienia w Pałacu, którym nic nie osiągnąłem!” [No, nie da się ukryć, że nic nie osiągnąłem, bo naiwnie adresowałem swój protest do sumień „elyt”, zapominając o ulubionym cytacie red. Michalkiewicza: „gdy człowiek politykuje, to jego sumienie także zaczyna politykować”, co potwierdza – jak się wydaje – także i Pański casus!] Od min. Jakowskiej usłyszałem zaś – cóż za zdumiewająca koincydencja! – sugestie o „nieznanych mi zagrożeniach”!No, a to, co powyżej (pomijając dygresje) – uwzględniając także jawny Pański zapał do sojuszu wyborczego UPR z PiS-em - mogłoby już wyczerpująco objaśniać powody Pańskiej przemiany w miłosiernego baranka oraz wystąpienia z Apelem O Miłosierdzie Dla Prezydenta (vel Namiestnika), ściemnionym kamuflażem „nieznanych nam zagrożeń”..! Prezydenta, który jest „młodszym”- więc mniej ważnym - bliźniakiem Prezesa PiS-u.Skoro wspomniałem o „ważniejszym” bliźniaku, na zakończenie jeszcze jedna sprawa, której Pan nie zna. W marcu br., przed moim rozstaniem się z okupowaną Ojczyzną, został zdjęty z anteny TVP program „Misja Specjalna”. Do tego magazynu została nagrana audycja – z moim udziałem – poświęcona zdemaskowaniu w roli TW niejakiego Zbigniewa Niemczyckiego (tego od pokazów lotniczych, właściciela Juraty, w której – bywało - spędzano „wakacje z agentem” etc.), o którym „powziąłem wiedzę w archiwach IPN” już w 2006 r., bo na mnie donosił, ale – co ważniejsze - ma także „znacznie poważniejsze sukcesy operacyjne”. Współpracował zaś do końca PRL-u (czyli ok. 20 lat, co najmniej), a później – wiele na to wskazuje - został przewerbowany do „słusznych” już służb, bo zmieniono im… szyldy! Już w owym 2006 r. spotkałem się w jego sprawie z T. Sakiewiczem, redaktorem słynącej z demaskacji „Gazety Polskiej”. [Skądinąd – odnoszę dziwne wrażenie, że skupia się ona głównie na duchownych katolickich, co nie oznacza, broń Boże, że jestem przeciwny lustracji kleru; dostrzegam tu jednak... hmmm… pewne zachwianie proporcji.] Redaktor wziął ode mnie „kwity”, podumał i obiecał, że sprawdzi, „co się da w tej sprawie zdziałać”. Później już się nie odzywał, a kiedy wreszcie go dopadłem, stwierdził mętnie, że „nic się nie da zrobić w obecnej chwili”! Skoro tak, to już siła wyższa, chciałoby się rzec, bo żyjemy - jak wiadomo - w „państwie prawa”!Później (w 2008 i 2009 r.) zajmował się kwerendą red. Filip Rdesiński, dla wspomnianego programu Anity Gargas, który trafił w IPN na znacznie ciekawsze wątki „operacyjne” niż donosy na skromną osobę niżej podpisanego. [Ciekawe, dlaczego mnie to nie zdziwiło, znając późniejszą karierę owego „biznesmena i filantropa”, który majątku lokującego go na pierwszym miejscu listy „Wprost” – w połowie lat 90. – dorobił się na… handlu parasolkami w USA, jak szczerze wyznał w udzielanych wówczas – na prawo i lewo – wywiadach. Może to i były parasolki, kto wie? Mogły jednak mieć „specjalne przeznaczenie”; ot, choćby jak ta bułgarska, przy pomocy której zgładzono wreszcie dysydenta bułgarskiego, wstrzykując mu onegdaj truciznę, podczas przechadzki przez Tower Brigde w Londynie. O to, to! Takie parasolki to muszą już być bardzo kosztowne i na nich można zbić fortunę!] I znowu – cóż za pech! – magazyn został zdjęty z anteny! Ale pozostały materiały gotowe już do prezentacji, a wymienionych wyżej dziennikarzy przygarnęła… „GP” (A. Gargas wróciła do matecznika, zresztą).Przed moim wyjazdem z Polski w kwietniu red. Rdesiński zapewnił mnie o niezwłocznej publikacji, gdy tylko skończy inne, pilne śledztwo dziennikarskie. Potem, jeszcze w kwietniu, zapewnił mnie – e-mailem – że już, już… Od tego czasu zapadła cisza i nikt już nie odpowiada na moje monity… Jeszcze tylko we wrześniu – gdy musiałem wpaść do Polski – dopadłem telefonicznie Rdesińskiego, który mętnie zasłaniał się przechowywaniem materiałów przez A. Gargas, a ta – gdy niechcący, jak sądzę, odebrała telefon ode mnie – odrzuciła piłeczkę z powrotem do Rdesińskiego, zapewniając mnie jednak – podobnie jak 3 lata wcześniej red. Sakiewicz – że „sprawdzi” i tak dalej! A dalej mianowicie - zalega grobowa cisza…I jak by Pan, Panie Pawle, wyjaśnił tę zagadkową sytuację w środowisku nieubłaganych demaskatorów? Jeśli przyjąłby Pan na chwilę moją tezę, że środowisko „GP” wyraża „interesy” PiS-u (a tak jest z całą pewnością!), to opisaną wyżej sytuację – i to w kolejnych jej 3 etapach – dałoby się wyczerpująco objaśnić opinią, którą usłyszałem kilka dni temu od tak szanowanego przez Pana red. Michalkiewicza. [Mam nadzieję, że jej Autor wybaczy mi cytat z prywatnej rozmowy, przed uzyskaniem imprimatur, ale nie zwykłem też podszywać się pod owoce cudzej przenikliwości, co mnie spotkało niejednokrotnie ze strony innych myślicieli…] Może być więc tak, że J. Kaczyński woli mieć „haka” na Niemczyckiego – co ludzie bardziej prostolinijni zwykli nazywać szantażem - niż go zdemaskować przed opinią publiczną. Wiele bowiem już się zmieniło – od czasu ogłoszonej onegdaj nieubłaganej walki z układem, którego podobno „nie ma, a nawet… nigdy nie było”! – a czekają nas ciężkie „wyzwania wyborcze”... [Które zresztą i Pan tu rozważa w swojej publicystyce, co nie znaczy – broń Boże – że stawiam Pana obok Kaczyńskiego w omawianym tu kontekście!] W obliczu tak „ciężkich wyzwań”, jakiż może płynąć pożytek ze zdemaskowanego już agenta, podczas gdy każde „życzliwe wsparcie” – ot, choćby samej kampanii wyborczej - jest na wagę złota lub innych walorów… Sam Pan zresztą tu argumentował, przekonując do sojuszu wyborczego z PiS-em, że dla wartości nadrzędnej (za którą ktoś mógłby także uznać – dajmy na to J. Kaczyński – sukces wyborczy PiS-u; dlaczego by nie?) można poświęcić wartość mniej ważną (którą – odpowiednio – mogłaby być choćby prawda w życiu publicznym, w postaci demaskacji Niemczyckiego!).Przykro mi, jeśli odarłem Pana choćby z części złudzeń, którymi Pan się karmi! Ale właściwie nie – wcale nie jest mi przykro!Co zaś się tyczy domniemanej chętki na posiadanie „haka”, to ogłaszam, że niniejszym komentarzem „rozlewam mleko”!!! Już tego „haka” nie ma, bo jeśli ten komentarz nie ukaże się na niezależna.pl – co uważam za wielce prawdopodobne (a co – skądinąd - stanowiłoby dodatkową przesłankę potwierdzającą opinię red. Michalkiewicza) – wówczas zamieszczę go gdzie indziej; choćby na blogu JKM, bo zachowałem kopię tekstu. I gdziekolwiek indziej się da!     Z pozdrowieniami dla Pana, Panie Pawle, i wyrazami sympatii.     Bogdan Czajkowski

Ostatnie zdanie mojego poprzedniego wpisu (“Na koniec uwaga do patriotów krytykujących Prezydenta Kaczyńskiego za traktat lizboński: gdy nie znamy wszystkich zagrożeń, nie formułujmy zbyt ostrych sądów”) spowodowało ostrą reakcję kilku komentatorów. Czas więc zabrać się za zapowiedziany temat. Prezydent Vaclav Klaus właśnie podpisał akt kapitulacji, więc moment jest ku temu jak najbardziej stosowny. (Tekst Bogdana Czajkowskiego załączam na końcu.)