Ministrowi finansów i jego wyznawcom

Ostatni gwóźdź do trumny

Gospodarka polska kwitła do jesieni. Zgasła jak pod wpływem pstryknięcia elektrycznym przełącznikiem. To właśnie efekt braku własnego potencjału. Wyłącznik nacisnęli planiści wielkich koncernów na Zachodzie, dla których usługi naszej gospodarki przestały być potrzebne. Stało się to już w połowie ubiegłego roku (wtedy właśnie zaczęła spadać na wartości złotówka). Przedsiębiorstwa odczuły to na jesieni, a budżet w zimie.

Rząd nie mógł wiele zaradzić nadchodzącemu kryzysowi gospodarczemu, ale w wyniku popełnionych błędów go pogłębił. Pierwszy poważny błąd, to nieumiejętność pozyskania środków z UE. Z zaplanowanych w budżecie na 2008 r. 35 miliardów środków z UE pozyskano jednie 15 miliardów. To bezpośrednio nie przekłada się na stan finansów ale odbiera polskiej gospodarce możliwości odzyskania równowagi i odbicia z godziwego poziomu. Drugi koszmarny wręcz błąd, to ukrycie przed opinią publiczną rozmiarów krachu. W rezultacie przedsiębiorstwa weszły w kryzys kompletnie nieprzygotowane, a instytucjom, które korzystały z budżetowych pieniędzy nagle ich zabrakło . W zeszłym roku tylko w wyniku zmniejszonych dochodów z podatków nie wpłynęło do budżetu około 10 miliardów zł. Gdyby obecne tempo załamywania się gospodarki utrzymywało się, w 2009 r. będzie mniej z podatków o około 50 miliardów plus to, co trzeba spłacać za tamten rok. Jasna i optymistyczna prognoza ministra finansów wzrostu dochodów podatkowych i niepodatkowych w budżecie o 30 miliardów zł. to, jak to ujął klasyk, jaja z pogrzebu. Należy w sposób niemal pewny założyć, że z przychodów podatkowych i niepodatkowych nie wpłynie więcej niż około 200 miliardów złotych. Przy planowanym deficycie 18 miliardów zieje dziura wielkości przynajmniej 50 miliardów. Minister Finansów widząc co się dzieje nakazał cięcia we wszystkich resortach rządowych. Z dnia na dzień zaczęło wszędzie brakować pieniędzy - na sądy, policję, wojsko i urzędy wojewódzkie. Nie zmieniono jednak ustawy budżetowej. Oficjalnie bowiem obowiązuje wersja, że mamy tylko lekkie spowolnienie. Trochę to przypomina czasy PRL, kiedy nie kolejki przed sklepami były dowodem kryzysu a oficjalne oświadczenie politbiura. Zagraniczni inwestorzy widząc specyfikę działań władz wolą od naszej gospodarki trzymać się jak najdalej. W trudnych czasach szaleńców błądzących w chmurach mało się ceni.

Nie wiem kiedy może nastąpić koniec tego dramatu, bo takiego czegoś jeszcze nie było. Zakładam, że w tym roku polska gospodarka cofnie się do poziomu rozwoju z 2005 r. To oznacza około miliona nowych bezrobotnych i przynajmniej kilkuprocentowy spadek PKB. To jednak i tak wariant bardzo optymistyczny. Komentatorom ekonomicznym zajmie jeszcze trochę czasu, by oswoili się z tą myślą. Gazeta Polska 28 styczeń 2009 r.całość: http://www.niezalezna.pl/artic...

Pozwalam sobie przypomnieć fragment własnego tektstu opublikowany w "Gazecie Polskiej" 28.01.2009 r. o stanie polskiej gospodarki. Wyznawcy ministra finansów orzekli wtedy, że mój "pesymizmizm" wynika z braku wiedzy ekonomicznej