Trudno przypomnieć sobie kiedy nasze stosunki z Litwą można było nazwać przyjaznymi. Najpewniej wtedy tylko, gdy kibicowaliśmy Litwinom stojącym szpalerem wokół wileńskiej wieży telewizyjnej i patrzącym w czerwone oczy sowieckim czołgom. Wtedy Lndsbergis dziękował nam w pięknej polszczyźnie za solidarność. Później jakoś szybko zapomniał naszego języka i dziennikarzom z Polski odpowiadał już tylko po litewsku (czy tam angielsku). Choćby wtedy, gdy pytali go o kolportowaną przez ludzi Sajudisu mapę „historycznej Litwy” sięgającej gdzieś pod Elbląg.
I tak już zostało.
To, co zrobiła Prezydent Grybauskaite to nie tylko przejaw konsekwencji w budowaniu wzajemnych relacji Litwy z Polską. To także lekcja dla naszych macherów od polityki zagranicznej jak się powinno w niej poruszać. Kiedy w ubiegłym roku doszło do protestów litewskiej Polonii związanych z ustawowymi ograniczeniami polonijnego szkolnictwa , wydawało się, że mamy szansę połknąć nieprzyjaznych sąsiadów jednym kłapnięciem. I nikt z naszej wielkiej „europejskiej rodziny” nam tego aktu kanibalizmu nie będzie miał za złe.
Problem w tym, że i tę sprawę „załatwiono” tak, jak załatwia się od jakiegoś czasu wszystkie sprawy naszego kraju. Szybki benefis przed kamerami i mikrofonami tego czy tam owego z naszej „klasy politycznej” a później cisza. Nic się nie dzieje. Gdyby dziś, tak na szybko, zapytać tę gawiedź, która tak szarpała się oceniając wielki sukces/ koszmarną porażkę Tuska pod Ostrą Bramą, jak się sprawy z polskimi szkołami na Wileńszczyźnie mają, pewien jestem, że mało kto by wiedział. A przecież trudno było tamtą sytuację oceniać inaczej jak wystawienie się Wilna na nasz cios i oczywisty nokaut.
Ten, kto tak widział tamtą sytuację (w tym ja) oczywiście przecenił zdolności naszych „dyplomatów”. Ale też nie docenił zdolności ich litewskich odpowiedników.
Słowa pani Prezydent to takie efektowne wyjście spod ciosu. Nie powiem mistrzowskie. Mistrzowskie byłoby gdyby nie… Gdyby nie to, że ten, kto miał przeciwnika tak wystawionego przez tyle czasu nie potrafił nic zrobić. A jak mawiają klasycy niewykorzystane sytuacje się mszczą. No i zemściły się.
Widać na tym przykładzie, że to, co zbyt często umyka nam, jest pilnie odnotowywane przez innych. Dotąd nasze spory o osobliwe matrimonium non consumatum z Rosją, zaklepane nad ciałami w Smoleńsku zdawały się akademicką dyskusją o estetyce, etyce i kilku innych, teoretycznych a więc całkiem nie przydatnych dziedzinach, okazały się mieć swój jakże realny wymiar.
Okazało się, że nasze, hmmm…, zbliżenie z Rosją nie tylko nie przyniosło nam ani spodziewanych ani nawet niespodziewanych korzyści. Okazało się, ze przyniosło nam oczywistą szkodę.
Litwini, którzy wtedy, gdy Tusk lansował się bezproduktywnie na wileńskiej ziemi, mieli nie za wiele argumentów w dyskusji z nami, teraz je, a jakże mają. I, widząc ich dyplomatyczna sprawność, będą ich mieli jeszcze więcej.
Nie zdziwcie się szanowni obserwatorzy, jeśli okaże się za jakiś czas, że do niezadowolonego Wilna dołączy jeszcze kilku „niezadowolonych”. Tych, których nasze rzeczywiste czy tam wydumane zbliżenie z Moskwą też zacznie niepokoić. Nie łudźcie się wtedy, ze to się stanie ot tak samo z siebie. Będzie to efekt tych słów pani Grybauskaite ochoczo rozwiezionych po różnych Rygach czy Tallinach przez jej heroldów.
Jej słowa świadczą najlepiej, ze nasi mniejsi bracia wcale się nas nie boją. Bo co im zrobimy? Przecież nas nawet te kilka milionów Litwinów potrafi zrobić w bambuko. Takich mamy mocarzy w MSZ-cie!
Za jakiś czas nie będzie innego wyjścia tylko wizyta naszego Prezydenta, odzianego w jakąs Włosienicę od Armatniego czy od Prady, w Wilnie z płaczliwym „wybaczcie bracia Litwini!”
My po prostu inaczej nie umiemy. Przynajmniej póki na czele naszych dyplomatów stoi taki gigant jak pan Radosław Sikorski.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2935
Autorze drogi!
stosunki z Litwą (złe niezmiennie od co najmniej 1918) to zbyt ważna kwestia, by je jednym (...) Sikorskim "opędzić".
Prawda, jak to prawda, jest nieprzyjemna: ŻADEN polski rząd po '89 nie wymógł na Litwie respektowania najbardziej elementarnych praw Polaków (nie Polonii !!!, jak piszesz), którzy są na Wileńszczyźnie WIĘKSZOŚĆIĄ.
Wymieniał tych klęsk nie będę, bo sporo o nich już napisano.
Rzecz w tym, iż wynarodowienie (tak - wynarodowienie) Polaków jest dla Litwy nie tylko celem strategicznym, le wręcz racją stanu (dokładnie tak), konsekwentnie realizowana wg wzorców z międzywojnia.
Polecam prace prof. Łossowskiego (i jego litewskiego doktoranta - Makowskiego/Makauskasa), w których ta litewska racja stanu jest wyłożona na (okropnych dla Polaków) przykładach.
I jeszcze jedno: p...nie o partnerstwie strategicznym z państwem o takich jak opisałem strategicznych celach jest skrajnie niemądre (eufemizm)
Podtrzymuję wszytko, co napisałem:
To, że Grybauskaite dokopuje platformiarskim (...) nie jest oznacza, że można mieć do niej choć odrobinę zaufania - to najgorszego sortu litewska szowinistka.
I jeszcze jedno: piszę z maleńkiego skrawka przedwojennego powiatu grodzieńskiego - 13 km od obecnej granicy z Białorusią i powiem tak:
nasza niepodległość zależy od tego, co jakiś amerykański sukinsyn obieca ruskiemu sukinsynowi przy wódce czy burbonie - wszystko jedno czy ten s...n będzie się nazywał Roosevelt czy Obama i czy w roku '43 i 45 czy 2012.
A o ile strategiczne partnerstwo z Ukrainą (bo to wielki kraj) ma jakiś sens, to z Litwą, ktorą się wręcz karmi nienawiścią do Polski (proszę poczytać badania, odwiedzić portal Delfi itp) jest absurdem.
Wynarodowienie Polaków z Kowieńszczyzny i Laudy przez NIEPODLEGŁĄ Litwę jest tu najgorszym przykładem.