Raport o wolności słowa część I

Spis treści

Wstęp 4
Regulacje i przepisy prawne 16
Przepisy karne 18
Władze państwowe i posłowie wobec wolności słowa 19
Władza języka gróźb i obelg 21
Wypowiedzi premiera i rządu na temat mediów i wolności słowa 22
Wojna rządu z kibicami 23
Represje organów ścigania 24
Akcja Antykomor.pl 24
Sądy i wyroki za krytykowanie władzy 24
Grzywny i rujnujące finansowo anonse w mediach 24
Sądy zakazują, pouczają i uchylają tajemnicę 26
Procesy karne 26
Policja i straż miejska 30
Media publiczne 31
Zmonopolizowanie mediów publicznych 31
Zmiany w Telewizji Polskiej 33
Zmiany w Polskim Radiu 35
Zmiany w Programie I 35
Redakcja Ukraińska Polskiego Radia 36
Sprzedaż dziennika „Rzeczpospolita” 37
Zapowiedzi ograniczeń w internecie 38
Instytucje monitorujące wolność słowa 38
Konferencja Mediów Polskich 39
Rada Etyki Mediów 39
Helsińska Fundacja Praw Człowieka 39
Inne instytucje 40
Stowarzyszenia dziennikarzy 41
Dziennikarze i publicyści w służbie knebla 41
Związek Zawodowy Dziennikarzy Trójki 42
Media prywatne 44
Internet 45
Procesy za krytyczne opinie i polemiki 49
Przemilczenia i manipulacje w mediach 50
Smoleńsk 50
Opozycja 52
„Ustawki” jasnogórskie - „Gazety Wyborczej” i telewizji Polsat 55
Ustawka „Metra” – Marsz Niepodległości 56
Podsumowanie 58
Aneks 60
Wykaz pozwów Adama Michnika i spółki Agora SA........................................................60

Wstęp
Poniższy „Raport” powstał na zamówienie Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza (nie mylić z partią polityczną PJN) i nie jest wykonany na zamówienie jakiejkolwiek partii politycznej. Inspiracją było zaniepokojenie elit sytuacją w zakresie ochrony wolności słowa jako podstawowego prawa człowieka i obywatela, i jako gwarancji zachowania demokracji.
Przedstawia on środowiska i osoby, które przyczyniają się do ograniczenia wolności słowa i skarlenia polskiej opinii publicznej. Jeżeli chodzi o media, ogranicza się do mediów ogólnopolskich centralnych. We wstępie omówiliśmy rozmaite zjawiska i rażące incydenty, w dalszej części podajemy opis i przykłady patologii. Pomijamy analizę kampanii wyborczej z jesieni 2011, z jej patologiami przy zbieraniu podpisów na kandydatów itp., co wymagałoby osobnego opracowania. Opisane sprawy nie wyczerpują tematu, który oznacza nielegalne wykluczenie, umownie licząc, połowy społeczeństwa [1] z prawdziwej, swobodnej debaty publicznej.
Źródłem informacji przedstawianych w tym Raporcie zjawisk jest powszechnie dostępna prasa i portale informacyjne, a także strony internetowe instytucji rządowych i organizacji pozarządowych; inne źródła zawarto w przypisach.

*

Wolność słowa, podstawowe prawo człowieka i obywatela, jest w Polsce dobrze uregulowana konstytucyjnie i przez kodeksy. Od kilku lat jest ona jednak ograniczana na różne sposoby, zarówno przez władze państwowe i sądy, jak i przez główne media, a nawet dziennikarzy, sprzyjających władzy. Np. badania opinii publicznej przeprowadzone w lipcu 2011 roku, na pół roku przed wyborami parlamentarnymi, przyniosły informację, że 43 proc. Polaków uważa wolność słowa w Polsce za zagrożoną. U progu bieżącej kampanii wyborczej rządząca partia otrzymała około 4 razy więcej miejsca na antenie finansowanej z powszechnego abonamentu telewizji publicznej niż partie opozycyjne.
Związek pomiędzy prawem do informacji a swobodą wyboru i kontrolą władz nie zawsze jest w pełni uświadamiany w społeczeństwie polskim. Polityka instytucji europejskich, zgodnie z którą granice ochrony osób publicznych przed krytyką są znacznie węższe niż w przypadku innych obywateli, jest w polskiej debacie publicznej mało znana. Niska jest też świadomość, że ograniczanie swobody wypowiedzi opozycji uderza nie tylko w prawa obywatelskie polityków czy dziennikarzy, ale przede wszystkim w prawa milionów obywateli.
Swobodna opinia publiczna jest w Polsce zjawiskiem nowym. Narodziła się tu 22 lata temu, w czerwcu 1989 roku, w momencie pierwszych po upadku komunizmu wyborów parlamentarnych dopuszczających ograniczony udział opozycji, i jest ciągle mało dojrzała. Praktyka podczas panowania władzy komunistycznej w Polsce była inna niż w krajach demokratycznych. Panowała wszechobecna cenzura prewencyjna, karano też obywateli za krytykowanie rządzących.
Kilka poniższych przykładów z ostatnich tygodni, u początków jesiennej kampanii wyborczej 2011, pokazuje stosunek rządzących dziś Polską do ochrony wolności słowa i wyrażania opinii.
Sąd – poprzez wyrok dotyczący broszury PO „Polska w budowie” – zakazał opozycji krytykowania polityki partii rządzącej w kampanii wyborczej, a prywatne radiostacje omawiają emisji spotów wyborczych. Policja poturbowała grupę posłów, składających kwiaty przed tablicą pamiątkową w rocznicę katastrofy smoleńskiej. Polski prezydent zbeształ publicznie wojskowego kapelana za treść kazania; minister obrony narodowej przeniósł go natychmiast do rezerwy kadrowej, a w rezultacie ksiądz ten nie został biskupem. Żonie znanego ekonomisty grożono usunięciem z pracy za to, że jej mąż za mocno krytykuje rząd. Telewizja publiczna odmówiła spotów nowych pism, podejrzewanych o sprzyjanie opozycji.
To znaczące incydenty. Nie jest zagwarantowany w praktyce równy dostęp podmiotów do informowania o działalności społecznej i politycznej.
Błędne przekonania podtrzymuje praktyka organów władzy. Dotyczy ona zarówno stosunku do opozycji i reakcji na manifestowanie poglądów odmiennych niż władza, jak i polityki wobec mediów publicznych, dotacji rządowych na media, nagrody, a także sądów.
Najbardziej niepokojące ostatnio fakty, to upolitycznienie mediów publicznych, skutkujące usunięciem z pracy w telewizji publicznej kilkunastu dziennikarzy i ich programów, oraz sprzedaż pod naciskiem politycznym rządu koncernu wydającego „Rzeczpospolitą”, jeden z największych polskich dzienników, o zróżnicowanym profilu konserwatywno-prawicowym i tygodnika społeczno-politycznego „Uważam Rze”, który odniósł ogromny sukces rynkowy. Państwo przyczynia się w ten sposób do niszczenia budowanej ogromnym wysiłkiem reprezentacji medialnej ogromnej milczącej większości Polaków, wykluczonej dotychczas w znacznym stopniu z debaty publicznej. Nie mogą oni liczyć na media publiczne i instytucje ustawowo zobowiązane do zapewnienia pluralizmu w mediach, jak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czy Ministerstwo Kultury z jego systemem dotacji.
Inne groźne zjawisko to ograniczanie prawa do wypowiedzi a nawet manifestacji publicznych krytykom władz państwowych, wspierane przez wyroki sądowe, również karne, nawet w przypadku wyrażanych opinii. Media, zarówno publiczne, jak i prywatne, są dyspozycyjne wobec pasożytniczych struktur państwa, nie są nastawione na wspieranie demokracji.
Silne media prywatne wywodzą się w Polsce w dużej mierze z dwóch środowisk, paradoksalnie przeciwstawnych – wspieranej z kraju i zagranicy byłej opozycji politycznej, i ze środowisk byłej komunistycznej nomenklatury politycznej. I te środowiska nie działają na rzecz pluralizacji życia publicznego, ale na rzecz wypchnięcia i ograniczenia nurtów myślenia, nieakceptowanych przez swych dysponentów.
Największe rozczarowanie sprawiają w dzisiejszej Polsce ci, którzy – jak się zdawało – walczyli o wolność słowa w okresie komunistycznym i najwyżej nieśli jej sztandar po obaleniu komunizmu w 1989 roku, czyli powołana wtedy do reprezentowania środowisk solidarnościowych „Gazeta Wyborcza” (spółka Agora SA) i jej redaktor naczelny, Adam Michnik; herold demokracji i wolności słowa, wybitny opozycjonista, działacz KSS KOR, laureat licznych nagród międzynarodowych. Dziś trzeba ważyć słowa, bo wytaczają oni procesy za oceny i opinie. W pierwszym takim procesie z powództwa „Gazety Wyborczej” już 18 lat temu skazano dziennikarza na grzywny za opinię opartą na prawdziwych faktach. W ostatnich latach Michnik lub Agora SA wytoczyli kilkanaście procesów o ochronę dóbr osobistych, w większości przypadków za opinie. Opinie te wyrażały w prasie osoby rozczarowane ewolucją poglądów Michnika, np. nazywaniem byłych komunistycznych aparatczyków, w tym ministra spraw wewnętrznych w stanie wojennym, „ludźmi honoru” (patrz „Aneks – Wykaz pozwów Adama Michnika i `Gazety Wyborczej`”). „Gazeta Wyborcza” posługuje się m.in. w ten sposób naznaczeniem negatywnym osób lub środowisk, które pragnie wykluczyć, a także naznaczeniem poglądów, których nie podziela. W procesach Michnik i Agora, instytucja na tyle zamożna, że stać ją na liczne procesy, żądają odszkodowań i przeprosin w mediach. Doprowadza to do łamania sumień osób, których nie stać na zapłacenie wielokrotności swej pensji. W sądach „przyjęła się” najwyraźniej opinia, że Agora i Michnik są wzorcami wolności słowa, a więc korzystają tu oni z renty sławy opozycji antykomunistycznej.
W procederze tym uczestniczą polskie sądy, zasądzając przeprosiny za opinie w telewizji, co przy kosztach ogłoszeń doprowadza pozwanych do ruiny; w ten sposób również finansowo niszczone są rodzące się nowe elity milczącej większości. Są to skutki finansowe nieposłuszeństwa wobec władz i krytykowania ich. Ucisk finansowy doprowadza do pauperyzacji środowisk opozycyjnych i zaczyna zastępować dawną cenzurę i więzienie za poglądy. Ludzie mówiący prawdę są potępiani publicznie i biednieją, a broniący prawdy dziennikarze tracą pracę i prestiż, nie są też więcej zapraszani jako komentatorzy.
W osobnym opracowaniu należałoby napisać o przypadkach konfliktu sumienia lub utraty pracy badaczy Instytutu Pamięci Narodowej za niewygodne dla wpływowych środowisk prace naukowe oparte na dokumentach. IPN podlegał przez lata szczególnej krytyce ze strony premiera.
Opinia publiczna nie jest najwyraźniej w pełni świadoma, że co najmniej media publiczne mają obowiązek dopuszczać wszystkie rodzaje opinii obywatelskich, również opozycji wszelkich opcji, ponieważ utrzymywane są za pieniądze wszystkich podatników. Nie rozumie, że nie może być tematów tabu, np. informacji o Ruchu Obywatelskim Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Nie rozumie, że nielegalne i niewłaściwe jest spychanie do niszy np. katolików, którym ma najwyraźniej wystarczyć w programie msza św. w niedzielę i jakaś audycja historyczna. Nie do zaakceptowania również jest pomijanie opinii środowisk postsolidarnościowych, skupionych poza „Gazetą Wyborczą” i jej przybudówkami. Nielegalne i nie do przyjęcia jest pomijanie lub nieproporcjonalnie nikłe reprezentowanie środowisk niepodległościowych, kombatanckich, prawicowych, konserwatywnych, nowatorskich w nurcie innym niż dopuszczony przez mainstream. A może nie tyle nie jest tego świadoma, ile nie ma gdzie wyrazić swoich poglądów na ten temat. Częściowo daje ona wyraz swoim poglądom, odchodząc od płacenia abonamentu za media publiczne. Jeżeli chodzi o prawo obywateli do informacji to informacja jest znacznie pełniejsza w mediach z różnych przyczyn niszowych niż w mediach maistreamowych.
Osobnym tematem, wychodzącym poza niniejsze opracowanie, są mylące informacje na temat sondaży przedwyborczych w kampanii. Na stopień zmanipulowania sondaży lub informacji o nich zwracają uwagę politolodzy i socjologowie. Sondaże wyborcze „...są znacząca formą manipulacji nopinią publiczną. (...) To dziś tylko kakofonia pseudoinformacji o rynku politycznym.” Istotnie, wyniki sondaży podawane są niemal codziennie, różnią się między sobą nawet o kilkanaście punktów procentowych, co kompromituje sondażownie, nie wiadomo też, jaką zastosowano metodologię badania. Trudno powiedzieć, czy są źle przeprowadzane, czy też błędna jest informacja w mediach na ich temat.
Cały system nagród państwowych i prywatnych, a także system dotacji wspiera konkretne rodzaje poglądów, zapewniając dobrobyt finansowy i prestiż osobom, które je wyznają. Spycha to inne poglądy do nisz zarówno medialnych, jak i społecznych, a ich wyznawców także do ubóstwa finansowego. Temat ten jednak wykracza poza niniejsze opracowanie.
Nie jest jasne, co jest dopuszczalną krytyką władz, a jakie wypowiedzi są karalne. W kodeksie karnym pozostało kilka przepisów karnych, nieprzystających do prawodawstwa europejskiego.
W 2011 roku polski Trybunał Konstytucyjny potwierdził obowiązujące od dawna prawo prezydenta państwa do szczególnej ochrony przed krytyką. To ostatnie powoduje rozgoryczenie obywateli, pamiętających, że mimo iż prawo to obowiązuje od dawna, podobnej ochronie nie podlegał w praktyce sądów poprzedni prezydent, Lech Kaczyński, bezkarnie nazywany publicznie „chamem”, „durniem” , „niedorozwiniętym karłem” itp.
W początkach okresu transformacji Polakom wpajano, że kosztem demokracji i wolności słowa jest tolerowanie zakazanych ustawowo publicznych bluźnierstw lub po prostu chamskich wypowiedzi, podobnie jak za taki koszt uważano pełne scen przemocy (np. film, na którym w sposób niemal instruktażowy pokazano łamanie karku więźniowi) i seksu programy w telewizji publicznej, w porze oglądania przez najmłodsze dzieci. To zmieniło się tylko częściowo, przeważnie na niekorzyść. Na wiele takich zjawisk już mało kto reaguje.
Od jesieni 2007 roku po wejściu do rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, w znacznej mierze ograniczona została możliwość swobodnej wypowiedzi opozycji. Zauważalne jest ograniczenie swobody wypowiedzi posłów w parlamencie. Prowadzący obrady marszałkowie zezwalają posłom na wypowiedzi trwające do jednej lub trzech minut, niezależnie od wagi tematu, ze świadomością, że stanowisko rządzącej koalicji będą mogli przedstawić jeszcze członkowie rządu; parlamentarzystom z opozycji pod byle pretekstem wyłącza się mikrofon. Podczas obrad nadzwyczajnych komisji sejmowych przewodniczący obrażali współprowadzących przesłuchania posłów opozycji, przerywali im, nie poddawali ich wniosków pod głosowanie, komentowali ich wygląd lub tuszę.
Z kręgów partii rządzącej stale pojawiają się zapowiedzi rozwiązania głównej partii opozycyjnej jako „antysystemowej”. Wprowadza się do obiegu publicznego przeświadczenie, że opozycyjny plan zmiany rządu w wyniku wyborów jest zamachem na demokrację.
Rząd podjął próbę pozaustawowego limitowania prawa do wolności zgromadzeń i publicznego wyrażania przez obywateli własnych przekonań. Zwalcza karami finansowymi i więzieniem antyrządowe wystąpienia podczas imprez masowych. Policja odmawia ochrony obywatelom manifestującym żałobę po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, w której zginął prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką i 94 ważne w państwie osoby, a rzecznicy prasowi policji najczęściej odmawiają komentarzy w spawie ataków na manifestantów. Rząd ograniczył możliwość dyskusji po ogłoszeniu kontrowersyjnego rosyjskiego Raportu o katastrofie. W Raporcie tym nie uwzględniono około 200 dokumentów, których władze polskie nie otrzymały w śledztwie od Rosjan. Dezawuowanie przez członków partii rządzącej innych niż rządowa opinii lub ignorowane pytań i wątpliwości, wyrażanych przez różne środowiska, np. rodziny ofiar, stało się w gruncie rzeczy nieuprawnionym cenzurowaniem dyskusji na temat katastrofy. W 2009 roku wyszło na jaw, że służby specjalne inwigilują dziennikarzy, krytykujących rząd i ujawniających powiązania dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Z internetu, np. z serwisu Youtube znikają filmiki o niewygodnej dla rządzących tematyce, szczególnie dotyczącej katastrofy smoleńskiej.
Parlament, w którym większość ma partia rządząca, na ostatnim posiedzeniu w kadencji znowelizował ustawę o dostępie do informacji publicznej. Będzie możliwe ograniczenie prawa do informacji ze względu na ważny interes gospodarczy państwa. Daje to prawo ukrywania przed obywatelami istotnych informacji gospodarczych. Może też oznaczać brak dostępu do wiedzy o działaniach władzy publicznej nie tylko dla obywateli, ale i dla posłów, np. do informacji o prywatyzowanym majątku. Ustawa uniemożliwi rzeczowe przedyskutowanie ważnych dla państwa projektów przed głosowaniem. Zaskarżenie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego możliwe byłoby dopiero po wyborach i z pewnością długotrwałe.
Choć podobne projekty zostają zwykle na końcowym etapie odrzucone po negatywnych opiniach prawnych lub publicznych protestach, to funkcjonują w sferze publicznej, przyzwyczajając społeczeństwo do perspektywy ograniczenia należnych swobód.
Rządząca partia za pośrednictwem kilku swoich przedstawicieli w sejmie i rządzie wprowadziła obelgi i błazenadę do języka publicznego, zarówno w parlamencie, jak i w mediach. Jej przedstawiciele wyrażają się mediach lekceważąco na temat wartości ważnych w cywilizacji europejskiej, jak szacunek dla zmarłych i opłakujących ich wdów i sierot, współczucie dla słabszych, prawo do wyrażania publicznie swojej orientacji religijnej, uczuć itp. Część opinii publicznej odbiera to jako formę przemocy słownej.
Minister rządu użył w stosunku do wyborców partii opozycyjnych poniżającego określenia „bydło”, a inny zapowiedział walkę z opozycją aż do „dorżnięcia watahy”, co można było uznać za sformułowanie niewybredne ale żartobliwe do chwili katastrofy smoleńskiej. Były wiceszef klubu parlamentarnego rządzącej partii w telewizji obrzucał obelgami poprzedniego prezydenta, życzył mu śmierci, a po katastrofie wyrażał publicznie żal, że jego brat nie zginął razem z nim. Minister stanu w Kancelarii Prezydenta RP w popularnej audycji radiowej nazwał wypowiedzi lidera opozycji „pedofilią polityczną”; spóźnione przeprosiny skierowane do słuchaczy nie zmieniły złego wrażenia. Szef młodzieżówki partii rządzącej nazwał grupę kandydatek opozycyjnych „suczkami”.
Dyskusja w mediach nad ważnymi sprawami państwa, od czterech lat rządów Platformy Obywatelskiej, sprowadza się do niewybrednych żartów, wykrętów, połajanek, ataków personalnych i zwykłego chamstwa. Ogranicza to prawo obywateli do informacji i swobodnej debaty. Podtrzymuje się wprowadzone przez postkomunistyczną partię SLD interpretowanie słowa „polityczny” jako kompromitującego; sugeruje się niskie pobudki osób, które wypowiadają się lub postępują z przyczyn „politycznych”.
W ograniczaniu debaty publicznej i swobody wypowiedzi sekundują rządowi jego zwolennicy – zmonopolizowane media publiczne, sprzyjające mu media prywatne wywodzące się z okresu komunistycznego, a nawet poszczególni publicyści i komentatorzy. Szczególne cechy sytuacji występującej w polskich mediach prywatnych to:
• upolitycznienie na rzecz partii rządzącej mediów publicznych, finansowanych z powszechnych podatków, ustawowo zobowiązanych do prezentowania wszystkich opcji politycznych i propagowania postaw obywatelskich
• samowola i brak podporządkowania się mediów prywatnych ustawom gwarantującym pluralizm i bezstronność; kierują się one raczej interesem politycznym właścicieli niż zasadą wolności słowa i swobody krytyki rządzących
• mentalność dziennikarzy, często wychowanych w PRL lub na peerelowskich wzorach wypowiedzi publicznej, podlegającej wszechobecnej cenzurze, podporządkowanie się oczekiwaniom władz w interesie ich samych lub interesie władzy politycznej.
Nierzadko dziennikarze mediów mainstreamowych nie wahają się montować korzystnych dla rządzących manipulacji w mediach; przykładem fałszowanie i ośmieszanie wizerunku pary prezydenckiej, co ujawniło się po ich tragicznej śmierci w katastrofie smoleńskiej – zdumieni Polacy zobaczyli nigdy niewidywane sympatyczne zdjęcia i poczuli się oszukani.
W mediach tych pomija się często ważne sprawy, koncentrując się na drobiazgach, nie widać dociekania prawdy, raczej zestawia się dwie przeciwstawne opinie. Słuchacz, widz otrzymuje obraz chaosu i nieustannej kłótni. Uniemożliwia to swobodną debatę publiczną na tematy o społecznej doniosłości.
Z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – organu konstytucyjnego stojącego teoretycznie na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji – w ciągu ostatniego roku niemal wyeliminowano przedstawicieli opozycji. Po znowelizowaniu ustawy o mediach publicznych pozbawiono pracy w radiu i telewizji kilkunastu niewygodnych dla władz dziennikarzy, praktycznie wszystkich związanych z wrażliwością wyborców opozycji nie-postkomunistycznej i zlikwidowano ich programy. Na antenę zaprasza się niemal wyłącznie osoby sympatyzujące lub otwarcie popierające rządzącą partię.
Rządowym ograniczeniom swobody wypowiedzi idą w sukurs także sądy, wydające kuriozalne wyroki za wyrażane opinie i zakazujące publikacji. Idzie im też na rękę niewielka wydolność organizacji pozarządowych chroniących wolność słowa.
Wyroki sądowe, o których była mowa wyżej, za wyrażane w publicznym obiegu opinie i podawane prawdziwe informacje, stają się postrachem wolnego słowa w Polsce. Szczególną polską specyfiką są procesy cywilne i karne, wytaczane krytykom i polemistom przez znanych dziennikarzy i publicystów, obrażonych opiniami na swój temat. Sądy skazały już wielu polemistów na bardzo wysokie kary pieniężne i nieproporcjonalne do zarobków – sięgające dwudziestokrotności wynagrodzeń – koszty ogłaszania przeprosin w prasie i telewizjach ogólnopolskich. Prowadzi to z jednej strony do łamania sumień, z drugiej do ruiny finansowej. Niektórzy pozwani ogłosili przeprosiny wbrew swemu przekonaniu, inni, krytycznie nastawieni do działalności czy publikacji sprzyjających rządowi osób publicznych, zamilkli w obawie przed ruiną finansową.
Nikt w Polsce nie monitoruje mediów pod kątem ochrony swobody wypowiedzi i wolności słowa. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji kontroluje programy mediów publicznych wyrywkowo, od czasu do czasu zaś media prywatne, szczególnie w okresach wyborów lub nasilenia skarg. Źle z punktu widzenia ochrony wolności słowa lub zbyt wąsko działają organizacje pozarządowe, chroniące wolość słowa; mają one więcej niż skromne środki. Fundacja Helsińska, najlepiej działająca organizacja i Centrum Monitoringu Wolności Prasy, koncentrują się na obronie dziennikarzy w sprawach karnych z artykułów o zniesławienie, wydają też opinie co do projektowanych zmian w legislacji i organizują pożyteczne konferencje informacyjne. Inne, jak Stowarzyszenie Wolnego Słowa czy Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, wydają od czasu do czasu oświadczenia w głośnych sprawach i potępiają nadużycia, uczulają też opinię publiczną w kwestii wolności słowa, organizując doroczne Dni Wolnego Słowa i konferencje.
Rada Etyki Mediów stale zaskakuje opinię publiczną swoimi kuriozalnymi często oświadczeniami. Szczególnie chętnie krytykuje ona media katolickie, poszukując w ich artykułach i audycjach śladów antysemityzmu, omija natomiast gwiazdy medialne, pozwalające sobie na stronniczość i łamanie zasad Karty Etycznej Mediów. Omijała w poprzednich latach problem ordynarnych napaści w mediach, również publicznych, na poprzedniego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wypadki profanowania symboli państwowych i katolickich. Nie podjęła nigdy problemu wykluczania z debaty publicznej opinii całych środowisk. W jej skład zwykle nie wchodzi niemal nikt ze środowisk prasy katolickiej, bo wiele osób wystąpiło ze składu Rady w poprzednich kadencjach w proteście przeciwko pomijaniu ich opinii.
2011 rok przyniósł nasilenie zagrożeń. Ograniczymy się do niektórych przykładów.
Zimą 2011, po uprzedniej nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, nowe władze Telewizji Polskiej i Polskiego Radia dokonały kolejnych po sierpniu 2010 roku masowych zwolnień z pracy dziennikarzy niezależnych i opozycyjnych i ich współpracowników za tzw. pisowskie poglądy (PiS to największa partia opozycyjna w Polsce). „Pisowskie” to znaczy spoza mainstreamu rządowo-medialnego. Z ramówki zniknęły ostatnie audycje prezentujące poglądy bliskie wyborcom partii opozycji niekomunistycznej i publiczności o wrażliwości niepodległościowej i konserwatywnej. Jednocześnie spadła dramatycznie oglądalność programów informacyjnych w mediach publicznych prowadzonych wcześniej przez tych dziennikarzy. Wzbudziło to liczne protesty i zaniepokojenie części opinii publicznej, pozbawionej istotnego elementu debaty.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji swoimi decyzjami hamuje rozwój społecznych mediów religijnych. Wiosną 2011 odmówiła ona katolickiej TV Trwam miejsca na przyszłym mutipleksie cyfrowym. Oznacza to w przyszłości, w 2015 roku, po przełączeniu całej emisji telewizyjnej w Polsce na multipleksy, pozbawienie widzów płacących podatki dostępu do jedynej ogólnopolskiej telewizji religijnej. Stacja ta reprezentuje ważną część opinii publicznej o wrażliwości katolickiej w Polsce, kraju, gdzie 95 proc. ludności określa się jako katolicy. Szykanowana od początku swego istnienia, może teraz całkowicie zniknąć; wbrew przepisom, telewizji tej władze państwa odmówiły należnej dotacji unijnej na wydobywanie wód geotermalnych, co miało być jej źródłem utrzymania.
Ogranicza się prawo publicznego obchodzenia żałoby po katastrofie smoleńskiej. Nowy prezydent pozwolił usunąć sprzed swego pałacu krzyż, tymczasowo upamiętniający ofiary katastrofy, czym rozpoczął proces spychania na margines ludzi, którzy zgodnie z konstytucją RP chcieli nadal obchodzić żałobę i limitowania prawa do publicznego wyrażania uczuć. W tym czasie policja i straż osłaniali prowokatorów, bezczeszczących symbole religijne, chronione konstytucją; zdarzały się wypadki odmowy interwencji przez policję, gdy agresywne grupy atakowały fizycznie obecne na uroczystościach starsze kobiety. Urzędnicy pani prezydent miasta Warszawy z kolei nie zgodzili się na postawienie w tym miejscu pomnika. Od ponad roku podczas comiesięcznych manifestacji pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej, awanturujących się, hałaśliwych przeciwników tych manifestacji i ich równoległe do uroczystości imprezy muzyczne ochraniają siły policyjne, obojętne na napaści na uczestników Marszów Pamięci.
Wiosną 2011 przeprowadzono szeroką akcję, ograniczającą prawo swobodnego wyrażania poglądów stowarzyszeniom kibiców sportowych i samym kibicom, również poza stadionami i meczami. Służby miejskie i policja aresztowały i karały ich grzywnami za krytykującą rząd treść transparentów. Rząd próbował ograniczyć kibicom prawo podróżowania na mecze w zorganizowanych grupach, w obawie, że będą demonstrować przeciwko władzom państwowym. W Świdniku doszło do zranienia przez policję gumowymi kulami spokojnie wysiadających z pociągu osób udających się na mecz i do pobicia wielu z nich.
W maju 2011 roku funkcjonariusze służb specjalnych uzbrojeni w broń ostrą wkroczyli do mieszkania internauty, studenta, który prowadził satyryczną stronę internetową na temat prezydenta, i zarekwirowali mu komputer.
Wiosną 2011 roku organy ścigania ukarały więzieniem ucznia za wypisanie na płocie wulgarnego hasła antyrządowego. Straż miejska odwiozła do szpitala psychiatrycznego kilku członków patriotycznych manifestacji ulicznych związanych z katastrofą smoleńską.
Na parę tygodni do więzienia trafił w kwietniu 2011 filmowiec z Gdańska. Filmował on kilka lat wcześniej protest grupy młodzieży; zatrzymany wtedy z demonstrantami i skazany na sprzątanie miasta, odmówił teraz wykonania wyroku, za co został brutalnie zatrzymany przez policję.
Latem 2011 roku polski minister spraw zagranicznych nagłośnił w mediach słowa krytyczne wobec rządu, wypowiedziane na niewielkiej konferencji w Brukseli przez ks. Tadeusza Rydzyka, szefa katolickiego Radia Maryja i Telewizji Trwam. Następnie wysłał do Stolicy Apostolskiej notę ze skargą na księdza. Minister wyjaśniał w mediach, że ponieważ chce ograniczyć wystąpienia nieposłusznego księdza, musiał zwrócić się do jego „zwierzchników” o ukaranie go.
Telewizja publiczna zatrudniła znanego satanistę i skandalistę, nie reagując na masowe protesty podatników i wielu organizacji społecznych – środowisk, zbulwersowanych lekceważeniem ustaw, chroniących wartości chrześcijańskie w mediach.
Po tych wszystkich działaniach narasta w Polsce wyrażane publicznie i poparte licznymi faktami przekonanie, że wolność słowa i inne prawa obywatelskie są zagrożone. Nie ulega bowiem wątpliwości, że za krytykowanie rządzących spotykają obywateli rozmaite represje. Ponadto państwo podejmuje liczne kroki powoli ograniczające swobodę wypowiedzi zarówno prywatnych obywateli, jak i przedstawicieli wszystkich opcji politycznych i światopoglądowych.
Ograniczanie wolności słowa ma niepokojący wymiar polityczny, w pewien sposób zawiesza ono prawo obywateli do informacji jako podstawy wolnych wyborów politycznych. Głos opinii publicznej to sztucznie stworzona makieta złożona z tematów, promowanych przez mainstreamowe media i ich elity, które rozdają chwalące lub wykluczające cenzurki poszczególnym politykom i środowiskom społecznym, naznaczając je negatywnie.
Wysepki wolności słowa to obok mediów wyznaniowych i środowiskowych ogólnopolskie media niszowe. Media niszowe nie korzystały z pieniędzy, odziedziczonych ze środowisk komunistycznych lub otrzymanych z przyczyn zasług historycznych, były budowane od początku. Finansowały je prywatne osoby, które nie dały się zastraszyć np. odebraniem zdolności kredytowej, zaś właściciele i dziennikarze mediów mainstreamowych często przykładali się do ich zmarginalizowania. Trzeba było lat, żeby publikacje „Gazety Polskiej”, „Nowego Państwa”, „Arcanów” czy „Naszego Dziennika”, znalazły się przeglądach prasy w radiu i telewizji publicznej. Wiedziało o nich mniej osób, miały więc mniejszą sprzedaż. Ich dziennikarzy latami rzadko lub wcale nie zapraszano do mediów publicznych, mieli więc mniejszy wpływ na opinię publiczną. Były biedniejsze i miały mniej pieniędzy na akcje, nagrody i promocję. W wyniku tego ich dziennikarze byli gorzej opłacani i mieli mniejsze środki na zdobywanie dobrych materiałów. Z trudem zdobywały reklamy u prywatnych przedsiębiorców, obawiających się utrudnień, jeżeli będą popierać niepopularne w sferach rządzących poglądy. Dziś nowo powstającym mediom niszowym odmawia się emitowania nawet płatnych reklam, wolno sądzić, że zarówno z przyczyn konkurencji biznesowej, jak i z obawy, by nie narażać się rządzącym.
Od wielu lat obserwuje się „wypychanie” mediów katolickich poza mainstream medialny – media te mają żyć we własnym getcie, stały się światem osobnym. Często pomija się nakłady tej prasy w statystykach, dziennikarze niemal nie otrzymują nagród w konkursach ogólnopolskich nie z braku fachowości, a o osiągnięciach pisze się z przekąsem. Za to ich uchybienia są rozdmuchiwane przez rządzących i wspierające ich media lub instytucje pozarządowe do ogromnych rozmiarów. Religijne Radio Maryja i Telewizja Trwam są ze strony konkurentów, a nawet posłów przedmiotem permanentnych uszczypliwości i żądań, by ograniczyć ich warunki nadawania.
Sytuacji nie ratuje, lub ratuje ją tylko w pewnej mierze internet. Portale często są w obiegu medialnym określane jako „pisowskie”, ponieważ dominują na nich poglądy i sympatie niepodległościowe, konserwatywne lub z kręgu opozycji. Autorzy wyznające inne poglądy niż mainstream medialny nie są gdzie indziej dopuszczani do głosu, tutaj znajdując względną swobodę prezentowania swoich opinii.
Właściciele portali w imię ochrony obyczajności ograniczają swobodę wypowiedzi, np. tematykę wpisów, a nawet zrywają umowy z blogerami, nawet gdy ci przestrzegają regulaminów. Regulaminy zresztą nierzadko nie liczą się z obowiązującym ustawodawstwem dotyczącym wolności słowa. Co więcej, właściciele portali czują się zmuszeni blokować wpisy, jeżeli np. kandydat do parlamentu zagrozi im sprawą sądową za zniesławienie; w ten sposób opinia publiczna nie ma szans zdobyć ważnych informacji np. w kampanii wyborczej. Rząd polski ze swej strony ciągle zapowiada różne ograniczenia i obostrzenia w internecie, próbował niedawno wprowadzić przepisy pozwalające na blokowanie stron internetowych; ustąpił po ostrych protestach organizacji pozarządowych, zarzucających powrót do cenzury prewencyjnej.
Ciekawe jest zjawisko, na które zwracają użytkownicy wyszukiwarek internetowych. Po wpisaniu hasła, np. nazwiska polityka partii opozycyjnej, na pierwszych miejscach w wyszukiwarce pokazują się inwektywy na temat polityka. Nie dotyczy to polityków u władzy.
Rozczarowanie budzą pracujący w Polsce korespondenci prasy zagranicznej krajów zachodnioeuropejskich. Trudno liczyć na ich wsparcie. Uważani powszechnie za znawców zasad demokracji i wzór rzetelnego dziennikarstwa informacyjnego, rzadko alarmują zachodnią opinię publiczną o zachodzących w Polsce ograniczeniach wolności debaty. W jednej z audycji radiowych opowiedzieli oni o swoich spotkaniach kilka razy w tygodniu, na których ustalają wspólnie, co jest ważne i uzgadniają plany zajmowania się różnymi tematami.
Polonia zagraniczna pomaga w zachowaniu obywatelskiego prawa do wolności słowa. Przykładem jest tu mi.in. mec. Stefan Hambura z Niemiec, reprezentujący interesy oskarżanych i pomawianych, którzy odwołują się do sądów europejskich.
Ciekawym, choć obejmującym niewielką liczbę osób zjawiskiem stał się w Warszawie, a potem w innych miastach tzw. Biały Namiot Stowarzyszenia Solidarni 2010, prowadzony przez Ewę Stankiewicz, reżyserkę potępianych oficjalnie filmów o reakcjach społecznych na katastrofę smoleńską. Wobec eliminowania możliwości publicznej krytyki władzy, namiot stał się strefą wolnego słowa, spełnia on funkcje „słupa ogłoszeniowego” i kolportażu ulotek. Odbywają się tu wykłady osób, które trudno spotkać w głównych mediach, a jeżeli, to rzadko i na krótko. Jest on jednak stałym celem prześladowań ze strony straży miejskiej.
c.d.n.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika sarmata

16-10-2011 [10:18] - sarmata (niezweryfikowany) | Link:

Pogardy, arogancji, nienawiści, agresji ze strony władz w stosunku do przeciwników politycznych i ich wyborców. Czyż takie zachowania nie są karalne? Czy Bartoszewski poniósł konsekwencje za nazwanie mnie bydłem? Hitler zanim wymordował Żydów najpierw ich odczłowieczył właśnie pogardą, arogancją, nienawiściom i agresją. Tusk i Michnik teraz robi to samo. Nowe wydanie faszyzmu tych panów?