O sposobach rozumienia sukcesu

To będzie kolejny tekst o Toyahu i problemach, które otwierają się za każdym razem kiedy zaczynamy czytać Toyaha i te nieszczęsne komentarze na jego temat pod rankingiem posłów PiS startujących ze Śląska. Ponieważ Toyah robi to samo co robili przez całe lata trwania normalnego świata ludzie wybitni i mocni, czyli próbuje odnieść sukces opierając się na własnych jedynie zdolnościach i życzliwości ludzi, wzbudza to w komentujących wściekłość. Dlaczego? Najprostsza odpowiedź jest taka, że świat nasz jest po prostu nienormalny. Tu jednak pojawia się nowe; dlaczego? I nim właśnie będziemy się zajmować.

Dawno temu, w czasach kiedy każdy był sam sobie panem, nawet jeśli prawo stanowiło inaczej (było dość miejsc na świecie, w których można było nie przejmować się prawem), ludzie po prostu robili to co uważali za najlepsze dla siebie, a jeśli ktoś próbował im przeszkodzić narażony był na poważne przykrości. Brało się to stąd, że dawniej – sto, sto pięćdziesiąt lat temu – ludzie traktowali się o wiele bardziej poważnie niż dziś. O wiele bardziej poważnie traktowała ich również władza. Brało się to z faktu, że większość ówczesnych mężczyzn była po prostu uzbrojona lub z bronią doskonale obyta. Jeśli nawet nie z bronią palną, to na pewno z bronią białą, jeśli nawet nie z szablą to z nożem i tasakiem na pewno. Wszystko to stwarzało okoliczności, których dziś nie potrafimy pojąć i powodowało, że w stosunkach międzyludzkich było o wiele więcej delikatności niż dziś.

Ktoś powie – nie prawda – strzelali do siebie! No strzelali, ale pewnie mieli powód. Abstrahując od strzelania. Każdy kto miał siłę i pomysł mógł próbować szczęścia. Do odniesienia sukcesu nie potrzebne były kontakty z tajną i jawną policją, choć oczywiście wielu autorów, bo autorami będziemy się dziś zajmowali, takie kontakty miało. Choćby Józef Ignacy Kraszewski. W jego przypadku jest to jednak mało dziwne, bo przy takim potencjale grafomanii musiał on się jakoś ratować. Kiedy o nim myślę, przychodzi mi do głowy inny grafoman, zapomniany już George Bidwell, rosyjski szpieg w Wielkiej Brytanii, który – po dekonspiracji – zainstalował się w Polsce i pisał, całe dziesiątki książek o postaciach z brytyjskiej historii. Sami sprawdźcie ile tego jest. Najlepiej na allegro. Nie powiem, czasem się to przydaje, zwłaszcza, że cena rzadko przekracza półtora złotego za egzemplarz. Tak więc Kraszewski to taki Bidwell dawnych czasów. Czytać się go za bardzo nie da, ale za to jakie przypisy!

Tak więc w najszczęśliwszym ze stuleci – w wieku XIX – pisarzem mógł zostać właściwie każdy, kto miał po temu siłę i zdolności oraz wiedział jakie tematy eksploatować. A eksploatowano wtedy dwa właściwie tylko tematy – podbój świata za pomocą nauki oraz nieszczęścia biedaków. Niech za przykłady posłużą tutaj Jules Verne i Victor Hugo. Kiedy ci wszyscy domagający się sprawiedliwości biedacy, zostali w końcu oszukani przez swoich kumpli, kiedy im wmówiono, że zwyciężyli i nastał świat dzisiejszy, w którym nikomu snu z powiek nie spędza podział własności, bo żadnej prawdziwej własności już nie ma, zmieniły się również warunki, w których działają autorzy.

Oto sto lat temu czytelnik wierzył jedynie takiemu autorowi, który był sam prześladowany, który występował przeciwko wszystkim i wszystkiemu, a najlepiej przeciwko władzy – z założenia niesprawiedliwej i złej. Władza ta oczywiście popierała pisarzy buntowników, bo dawało jej to pewien komfort rządzenia, krajowi przysparzało sławy, a – i to rzec musimy – ona sama nie była taka zła, jak to usiłował przedstawić Louis Aragon chociażby.

Dziś czytelnik ufa jedynie takiemu autorowi, który pokazywany jest w telewizji, wokół którego kręcą się jakieś podejrzane typy mające ewidentny kontakt ze służbami, brudną polityką, takiemu jedynie, który w swoim serwilizmie wobec władz przekracza wszelkie dopuszczalne granice, a żeby podnieść sprzedaż swoich nędznych książek opisuje w nich tandetne sceny erotyczne. Czytelnik ufa jedynie takiemu autorowi, który ma recenzje w gazetach i recenzje to są w dodatku boleśnie nijakie i nic nie mówiące o samym autorze oraz jego książce, wiele za to o frustracjach recenzenta.

Czytelnik ma wdrukowaną bowiem w głowę wiedzę, że bez władzy, bez poparcia, bez kontaktów jest niczym i nic nie może. Jeśli zaś ktoś próbuje zrobić coś sam, musi być po prostu wariatem, grafomanem, oszustem intelektualnym lub człowiekiem chorym. I o to wszystko posądza się Toyaha, który jest – jak przypuszczam – najzdolniejszym polskim autorem doby obecnej. O nic takiego nie podejrzewa się takiego Janusza Głowackiego, tandeciarza i grafomana, wyznaczonego na stanowisko pisarza przez nie wiadomo kogo, który jak mu się już darzy napisać cięgiem więcej niż trzy strony od razu leci się napić, taką ma zadyszkę.

Czytelnik jest po prostu wytresowany. Żeby to dokładnie zobaczyć musicie wejść na tę stronę www.tiny.pl/h1hv4 i przeczytać kilka komentarzy pod rankingiem. To jest po prostu czysta nienawiść, taka jaką widzimy przechadzając się wśród klatek z psami szkolonymi do walki. One wiedza, że z klatek nie wyjdą, a nawet jak im się to uda nie będą wiedziały co zrobić dalej i jedyne co przyjdzie im do głowy to powrót za kraty. Dlatego charczą i szczekają i plują i wściekają się tak strasznie, że człowiekowi cierpnie skóra. Całe szczęście, że koło nas spaceruje ten wygolony pan z grubym karkiem, który wszystko kontroluje i czasem trzaśnie metalowym prętem w kraty, żeby towarzystwo uspokoić. Tak to wygląda.

Są oczywiście inne bardziej reprezentatywne obszary, ale dla mnie jednak , tutaj właśnie, w relacji autor czytelnik najdobitniej widoczne jest czym jest zwycięstwo socjalizmu. Duchowe zwycięstwo. To sytuacja taka, w której nikt nie powie ani jednego słowa bez pozwolenia i bez konsultacji. Nikt nie weźmie do ręki książki, na której nie ma potwierdzenia kilku przynajmniej medialnych autorytetów, bo mogłoby się okazać, że ma coś, co go degraduje w oczach innych zamkniętych w klatce psów. Tego zaś by nie zniósł. Nie dlatego, że boi się wolności, dlatego że boi się tych psów obok.

Ludzie, którzy wypisują te wszystkie okropne rzeczy na naszego kolegę, dobrze wiedzą jak ten świat jeździ. Dobrze wiedzą, że ich własny sukces nie jest oparty o jakieś wyjątkowe umiejętności, ale o serwilizm, o znajomości w komendzie, o znajomości w szkole, o znajomości z panem posłem do sejmiku, o to wszystko co oni uważają za normalny świat dla normalnych ludzi, a co jest w rzeczywistości najgorszą z możliwych patologii. Wyglądając z tych swoich pieleszy, z tego dołka, usiłują oceniać innych i ich postępowanie według panujących w dołku kryteriów. Tak więc nauczyciel angielskiego, który prowadzi najlepszy blog w Polsce i pisze na poziomie daleko wykraczającym poza wszystkie polskie i światowe standardy, powinien przed opublikowaniem książki zasięgnąć porad ludzi godniejszych od siebie, jakiegoś posła na Śejmik Śląski, albo posła na Sejm, albo jakiegoś dziennikarza, na przykład Ziemkiewicza, który jest znany, sławny i wpływowy. Kiedy zaś uzyskałby akceptację tych osób mógłby dopiero zwrócić się do czytelnika. Tak to widzą ludzie komentujący na tej nieszczęsnej stronie.

Jest to postrzeganie bliskie realiom, w których tworzył Cervantes. On też zaczyna „Don Kichota” od wypisywania pochwał dla różnych możnych panów, którzy mogą być dla odbiorcy gwarancją jakości jego literatury, odbiorca bowiem sam, nawet jeśli się wzruszy czytając, będzie zbyt tchórzliwy, żeby się do tego przyznać sam przed sobą. Potrzebna mu gwarancja. Cervantes szydzi oczywiście, ale nie szydzi Toyah. Toyah, jak to już napisałem we wstępie do jego książki – walczy. Jest o co, wierzcie mi. Jest o co.

Nieodżałowany Stanisław Mackiewicz napisał kiedyś:

Powodzenie literata uzależnione jest od języka, w którym pisze, a powodzenie tego języka uzależnione jest od stanowiska politycznego ojczyzny tego języka. ...Literatura wzbudza zainteresowanie o ile pochodzi z potężnego państwa.

To jest najważniejsza dla każdego parającego się piórem człowieka prawda. I nie może on jej ignorować, a jeśli to robi, w dodatku w taki sposób jak robią to dzisiejsze gwiazdy publicystyki, to znaczy, że nie rozumie nic a nic.

Przykład powodzenia literatury skandynawskiej i irlandzkiej w XIX wieku niczego tu nie zmienia, bo jedna weszła do światowego obiegu poprzez język i krytykę niemiecką, a druga pisana była po angielsku.

Powyższe zdanie daje nam więc pewne, wyobrażenie w czym się obracamy i jakie są zadania ludzi piszących dziś w Polsce. Nie należy do nich bynajmniej opisywanie przygód Donalda Tuska, ale opisywanie przygód Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego już tak. Kto nie rozumie, ten nie zrozumie. Przykro mi.

Toyah robi swoją robotę najlepiej jak umie, on pisze o tym co należy zrobić, żeby państwo nasze było po pierwsze nasze, po drugie silne. W porównaniu z nim autorzy tacy jak Ziemkiewicz zajmują się słabiutką kokieterią czytelników w oparciu o jakieś przedwojenne chwyty a la Dołęga-Mostowicz. W dodatku ich przenikliwość polityczna równa się zeru. Wszyscy poważnie traktujący swój zawód autorzy muszą pisać na rynek zewnętrzny, muszą pisać tak, by to się dało przetłumaczyć na inny język oraz było przez ten język zaakceptowane, póki nasze państwo nie będzie na tytle mocne, by inni sami interesowali się naszą literaturą.

Najgorsze co można zrobić to wydawać książki w wielkich nakładach z przeznaczeniem na rynek wewnętrzny, korzystać ze swojej pozycji „wypróbowanego autora” po to, by utrzymywać ludzi w tej nietrwałej fikcji w jakiej obecnie żyjemy i przedstawiać im projekcje na przyszłość nie z tego zupełnie świata. Tym się właśnie trudnią tak zwani „nasi” autorzy.

Oczywiście, pozostaje kwestia, na ile książki się w ogóle dziś liczą, na ile wychowują, a na ile są dodatkiem do kolorowych gazet. Łatwość z jaką swoje gnioty tłumaczy na wszystkie języki świata Mariusz Szczygieł nie pozostawia nam złudzeń, że to wszystko, tam za granicami jest jeszcze biedniejsze niż u nas. Mam jednak wrażenie, że nie wszędzie. Wszystko zależy od woli, od woli ministra kultury, od programów promocyjnych, od dziennikarzy, od wpływów. Trzeba po prostu chcieć. Oczywiście – ci, którzy chcą działają w imię solidarności środowiskowej. W salonie na przykład promuje się książkę Osieckiego, bo jest kolegą jakiegoś kolegi, promuje się książkę Reszki i Majewskiego, którzy nie tak dawno napisali obrzydliwy paszkwil na prezydenta Kaczyńskiego, bo też są kolegami. W świecie publicystów interes środowiska jest bowiem priorytetem bezwzględnym i zakładam się o co chcecie, że nawet jeśli Toyah dostałby Nobla, redaktor Janke nie wspomniałby o tym na SG ani razu, więcej – on by się na Toyaha obraził, że nie zapytał o pozwolenie. No, może Janke by tak nie zrobił, ale Michnik na pewno. Pisarz zaś, prawdziwy, nie pisze dla kolegów z redakcji, ale dla ludzi mówiących tym samym co on językiem, dla ludzi, których w dodatku nie zna i większości z nich nigdy nie pozna. Jedyne zaś na co liczy to wzruszenia, których im dostarcza. One są prawdziwym i jedynym motorem sukcesu. Dowodem na to jest promocja książek Osieckiego i tych dwóch w salonie. Ich książki, winny być w księgarniach, a dostać się tam winny przez hurtownie, ale nikt ich pewnie nie chce, więc leżą tutaj i straszą.

Toyah, ani tym bardziej ja nie mamy takich możliwości, choć może niedługo mieć będziemy. Okaże się wtedy co i dlaczego sprzedaje się w Polsce na rynku książki. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Póki co tradycyjnie zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Gdzie można kupić książki Toyaha i moje.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika elig

30-09-2011 [13:25] - elig | Link:

Proszę Pana. Do wyborów tydzień, trwa kampania. Partie wynajmują ludzi do pisania w Internecie komentarzy o konkurentach. Częściowo robią to t.zw. "młodzieżówki", częściowo płatni najemnicy. Toyah jest na liście PiS i ma najwięcej głosów poparcia. Nic więc dziwnego, że ci "komentatorzy" koncentrują się właśnie na nim pisząc swoje bluzgi. To ma mało wspólnego z nienawiścią, zawiścią, czy jakimkolwiek innym uczuciem. To praca dorywcza za marne pieniądze.