Rząd Tuska nie lubi historii RP

Wybryk Sikorskiego mówiącego- jako osoba publiczna!- trzy po trzy o Powstaniu Warszawskim nie jest jakimś "wypadkiem przy pracy" tego rządu, lecz raczej pokazuje stosunek do dziejów ojczystych i tego gabinetu i przede wszystkim, głównej partii rządzącej. Ten stosunek jest, delikatnie mówiąc, ambiwalentny. Szef Sikorskiego, Donald Tusk publicznie i nad wyraz szczerze przyznał kiedyś, że polskość jest dla niego balastem. Kolega szefa MSZ z rządu, minister kultury Bogdan Zdrojewski opóźnił prace nad powstaniem muzeum historii Polski i znacznie ograniczył jego finansowanie. Finansowane natomiast przez jego resort Muzeum Historii II Wojny Światowej w Gdańsku- oczko w głowie pomorskiej PO- przedstawia nie tyle polską wersję tamtych czasów, co wersję "obiektywną", taką do przyjęcia przez wszystkich- także przez Niemców, czyli agresorów i okupantów.
Żeby nie tłumaczyć dłużej, że ziemia jest okrągła, po wtorku jest środa, a po wiośnie lato, dodam, że to za kadencji tego rządu Niemcy podjęli ostateczną decyzję o powstaniu "Muzeum Wypędzonych" w Berlinie i o takim kształcie ekspozycji, która będzie miała jednoznacznie antypolski, zniekształcający historię najnowszą charakter. Już podczas pierwszej wizyty premiera Tuska w stolicy RFN nowy szef rządu świadomie nie chciał poruszać tego tematu, uznając, że może to… doprowadzić do kontrowersji w relacjach polsko- niemieckich! No i w efekcie nasi zachodni sąsiedzi zrobili co chcieli…
Brednie Sikorskiego nie są przypadkiem. Są raczej normą w tym rządzie i standardem w tej koalicji. Sikorski głupi nie jest, więc nie mówi rzeczy, które mogą zaszkodzić jego osobistej karierze. Doskonale wie, że za to od Tuska po łapach nie dostanie. Wręcz przeciwnie. Tusk nagrodzi go tym samym, czym nagradza jego z kolei frau Merkel: poklepaniem po plecach.