Rodzinnie uczciliśmy Powstanie

Przypomniał mi się wiersz Wiktora Woroszylskiego, co prawda dotyczący wydarzeń z Grudnia 1970, o "wielkiej rzece ludzi, dzielących się połówką papierosa i łykiem gniewu, dreszczem niepokory i tchnieniem nadziei - ja też byłem z bruku tego bijącym źródłem" (cytuję z pamięci, mam nadzieję, że nie przekręcam). Uroczystość poważna, ale i jakoś wzruszająca. Masa młodzieży - to krzepiące. Kibice piłkarscy w charakterystycznych czarnych koszulkach, upamiętniających to, co stało się w stolicy Polski 65 lat temu. Nikt nie gwizdał - jak przed rokiem (choć wówczas histeryczna reakcja "elit" i mediów na te gwizdy była kompletnie nieproporcjonalna do sytuacji). Reagowano bardzo powściągliwie - nawet hymnu wysłuchano, a nie odśpiewano. Oklaski dostał jedynie prezydent Rzeczypospolitej - innych składających wieńce pod Pomnikiem Gloria Victis (Chwała Pokonanym) witano w milczeniu. Było podniośle, ale nie sztampowo. Tego dnia w całej Warszawie, wszędzie, na ulicach, w kawiarniach spotykałem ludzi z biało-czerwonymi chorągiewkami.

 

To był prawdziwy dzień pamięci. Dobry dzień.

Dziś 1 sierpnia. Tradycyjnie już byłem na warszawskich Powązkach z Ojcem i młodszym synem Bartkiem (ubranym w koszulkę z napisem: 1944 - Pamiętamy!). W wielkim tłumie ludzi z biało-czerwonymi chorągiewkami - a nie wśród VIP-ów, odgrodzonych od tychże ludzi barierkami.