Czas na politykę historyczną

Niemcy, podkreślając kwestię "wypędzonych" sugerują, że oni też byli "ofiarami" II wojny światowej i jakoś tak dyskretnie przemilczają, kto ją rozpętał. Rosjanie, świętując wygnanie "polskich okupantów" z Kremla w XVII wieku, integrują własny naród i chwalą się korzeniami znacznie dłuższymi niż ZSRR. Izrael odnosi się do tragicznej historii Żydów - dawniejszej i tej z XX wieku, zamykając usta krytykom rozwiązywania przez Tel-Aviv sprawy palestyńskiej. A w Parlamencie Europejskim oglądałem ostatnio plakaty sławiące wysiłek wojenny Wielkiej Brytanii podczas I i II wojny światowej, w tym brytyjskich ochotników. To przypomnienie narodowej dumy synów Albionu - dziś wieloetnicznego - nie dzieje się przypadkowo.

 

Polska też nie może być od macochy. Czcząc bohaterów Powstania Warszawskiego 1944 (bardzo często mylonego na świecie - właśnie na skutek braku polskiej polityki historycznej - z Powstaniem w Getcie 1943) musimy przypominać uparcie, kto zaczął II wojnę światową, jaki kraj został pierwszy napadnięty przez Niemcy i jakie to państwo w środku Europy straciło 6 milionów swoich obywateli. Przypominać to trzeba w imię nieznanej wielu Europejczykom prawdy historycznej. Ale trzeba to robić także w imię bieżących interesów państwa polskiego na arenie międzynarodowej. Odrzućmy w końcu dziwną teorię, w myśl której wszyscy nasi sąsiedzi - bliżsi i dalsi - mają prawo do polityki historycznej - tylko nie my, Polacy, i nie nasze państwo. Czas przestać się kłaniać.

 

"Przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej" - mądrze pisał Cyprian Kamil Norwid. Przypominam te słowa w przededniu 65-rocznicy Powstania Warszawskiego. Ale cytuję je także w okresie prawdziwej ofensywy polityki historycznej w wielu krajach: Rosji, Niemczech, Izraelu, Wielkiej Brytanii, Austrii. Inne narody wiedzą doskonale, że  podnoszenie własnych dziejów - tych wspaniałych i tych tragicznych - służy ich bieżącym interesom.