Mecz Pawlaka

Wszyscy bowiem wiedzą, że Pawlak, upokarzany przez Tuska w wymiarze programowym (wpływu na realne decyzje rządu) i personalnym (obsada stanowisk, nominacje, ale też dymisje - szczególnie działaczy PSL), ma dosyć i tylko czeka na odpowiednią chwilę, aby w końcu skutecznie poszerzyć swoją strefę wpływów - a jeśli to się nie uda - w odpowiednim momencie z hukiem wyjść z koalicji. PSL przecież już ćwiczył taki numer: tak zrobił w czasie tzw. drugiej koalicji z SLD (po wyborach w 2001 roku), tym groził, doprowadzając zresztą do rekonstrukcji rządu w końcówce tzw. pierwszej koalicji z SLD (po wyborach w 1993 roku). Ten manewr więc ludowcy mają dobrze przećwiczony - a to tylko zachęca do powtórki z rozrywki.

 

Pawlak potupuje więc nogą w mediach, mruga okiem, że jednak z tą PO to on się nie zgadza i wysyła tego typu sygnały, a jednocześnie... oficjalnie zaprzecza, że je wysyła. Schizofrenia? Nie, przemyślany plan polityczny. Prezes PSL ma dwa warianty wydarzeń, oba zresztą wcale nie są ze sobą sprzeczne - przeciwnie: z wariantu nr 1 śmiało można przejść do wariantu nr 2. Ten pierwszy zakłada potrzaskanie szabelką i sugerowanie, że jego partia opuści ewentualnie koalicję - ale robienie tego w celach czysto doraźnych. Pawlak nie chce złapać króliczka (wyjść z rządu), ale go gonić. Dlaczego? Żeby więcej wytargować od koalicjanta - zarówno w sferze programu czy praktyki politycznej rządu (realne decyzje w sferze gospodarki), aby to później w kampanii samorządowej - najważniejszej przecież dla PSL, bo decydującej o przetrwaniu jego zaplecza w terenie - "sprzedać". Ale też w jeszcze bardziej wymiernej, "konkretnej" sprawie: stanowisk. Tu też - poprzez zabiegi medialne, presję wywiadów i wypowiedzi - chce lider ludowców wymusić na Tusku, żeby się "posunął" na tej rządowo-administracyjno-agencyjnej kanapie.

 

Ale jest też wariant nr 2 - niesprzeczny z tym pierwszym: rzeczywiście wyjście z rządu - choć na pewno nie teraz, raczej w końcu kadencji, np. pół roku czy trzy kwartały przed wyborami. Oba warianty nie są tak naprawdę alternatywą - raczej mogą być koniunkcją (czyli "i to i to").

 

Do tego wszystkiego - czyli zimnej kalkulacji politycznej i wyrachowanego planu starego lisa i gracza, jakim jest Waldemar Pawlak - dochodzi element emocji osobistych. Pawlak bowiem był wielokrotnie publicznie i bezceremonialnie upokarzany przez Tuska i liderów PO. Wielokrotnie zaskakiwano go różnymi decyzjami i to tak, że jego własna partia widziała, że Waldemar znaczy w tym rządzie tyle, co ludowy kwiatek do liberalnego kożucha, albo po prostu piąte koło u wozu. Tusk montował przeciwko niemu opozycję w samym PSL, grał Sawickim jako jego ewentualnym kontrkandydatem do stanowiska szefa partii: ludzi Pawlaka wycinano, jego oponentów chroniono etc. Pawlak w poufnych rozmowach - uwaga: nie tylko w gronie ludowców, ale i ważnych ludzi z innych ugrupowań skarżył się, że PO gra przeciwko niemu zarówno mediami, ale też i... służbami specjalnymi!!! Należy zrozumieć jego wrażliwość "w tym temacie": po nakręconej przez służby słynnej aferze InterArmsu z 1994 roku Pawlak ma prawo obawiać się różnych działań i prowokacji. Stąd też jego osobista, prywatna "gula" na Tuska i PO i głębokie przeświadczenie, że Platforma chce wyeliminować go osobiście, jak też wyeliminować, a co najmniej znacząco ograniczyć wpływy jego partii. Stąd też gra, tak jak gra. I będzie dalej rozgrywał swój dyskretno-oficjalny mecz z PO: formalnie podkreślając wolę współpracy - choć też różnice - a nieformalnie mrugając okiem, że ma w zanadrzu różne warianty. Bo też je ma: przecież nikt o zdrowych zmysłach nie może dać sobie dziś ręki uciąć, że po następnych wyborach na pewno nie dojdzie do koalicji PSL i PiS.

 

Mecz Pawlaka trwa. W sytuacji, gdy PO traci w sondażach, a PiS w nich zyskuje, końcówka tego meczu - za rok, półtora - może być bardzo emocjonująca...

Im dziś goręcej Waldemar Pawlak publicznie zaprzecza, że myśli alternatywnie o własnym-niewłasnym rządzie - tym mniej mu można wierzyć. Im bardziej prezes PSL mówi, że - poza szczegółami - wszystko gra, to mniej mu można wierzyć. Im bardziej wicepremier dementuje, tym bardziej nos mu się wydłuża, niczym u Pinokio...