Rakiety Hamasu, wybuchy w Gazie

W momencie, gdy oglądałem to swoiste małe muzeum broni Hamasu przyjechał policjant, który przywiózł kolejną rakietę: ta spadła dziś rano, zaryła się w ziemi, nie wybuchła i krzywdy nikomu nie zrobiła. Ale sporo spośród 7500 pozostałych, które wystrzelono ze Strefy Gazy po tym, jak kilka lat temu wycofał się stamtąd Izrael zabrało życie czy raniło niemało ludzi po stronie izraelskiej.

 

                                                                                         ***

 

Razem z wojskowymi izraelskimi (dowodzi kapitan) jestem na wzgórzu skąd najlepiej widać Strefę Gazy. Słychać przelot samolotu, chyba odrzutowego. Potem znowu długa cisza. Gaza jakby zamarła. Z tej odległości nic nie widać, niewiele słychać. Kapitan podaje mi lornetkę. Najpierw patrzę prawym okiem, potem lewym, wreszcie oczy się przyzwyczajają i patrzę przez lornetkę jak przez okulary. Obraz zastygłej rzeczywistości. Znowu długa cisza. Nagle huk i widzę kłęby czarnego dymu nad Gazą, po prawej stronie. Trwa to kilkadziesiąt sekund, potem wszystko wraca do swojej leniwej normy. Przynajmniej tak to wygląda z tej perspektywy, z tamtej na pewno inaczej, dramatyczniej.

 

Ten samolot nie bombardował. On chyba tylko naprowadzał artylerię.

 

Zawieszenie broni jest tylko na parę godzin dziennie.

 

                                                                                         ***

 

Jestem niemal na granicy Strefy Gazy, w miasteczku Sderot. Na własne oczy widziałem przed chwilą rakiety wystrzeliwane przez Hamas, wystrzeliwane z pobliskiego terytorium kontrolowanego przez Palestyńczyków. Sderot (druga nazwa Sederot) oznacza po hebrajsku bulwar. Jeśli tak, to jest to bardzo niebezpieczny bulwar...

 

 

                                                                                         ***

 

Izrael. Tel-Aviv. Ląduję na lotnisku im. Ben-Guriona o 2. w nocy. Tym razem formalności trwają wyjątkowo krótko - pewnie dlatego, że czekają na nas gospodarze. Zupełnie inaczej niż przy... wylocie, na lotnisku Zaventem w Brukseli pełna konspiracja: na ekranie pokazującym godziny i kierunki odlotów w ogóle nie ma Tel-Avivu. Tak jakby samolot El-Al, izraelskich linii lotniczych rozpłynął się w powietrzu. Do odlotu jest nieco ponad godzinę, w biurze El-Al żywej duszy, pracownicy innych kompanii nic nie wiedzą. Znikąd żadnej informacji -niebywała historia, w końcu ratuje mnie człowiek z Air France, który wskazuje, gdzie po cichu i niezbyt spiesznie toczy się odprawa pasażerów lecących do stolicy Izraela. Skrupulatnie przepytany przez dziewczynę, która na pewno nie sprawia wrażenia, że pracuje w liniach lotniczych, mogę wreszcie zrobić checking. Ale dalej na monitorach nie ma mojego samolotu, w którym wszakże mam już miejsce... Pojawi się dopiero na ekranach już po przejściu kontroli paszportowej i bagażowej, za to z... zupełnie inną godziną odlotu niż w rzeczywistości. Słowem: pełna konspiracja.

 

Trzy godziny snu. Jadę do Sderot. To tu spada najwięcej rakiet Hamasu, wystrzeliwanych ze znajdującej się tuż, tuż obok Strefy Gazy. W ostatnim czasie to miasto opuściło 6 tysięcy jego mieszkańców.

Najwięcej palestyńskich rakiet - a ściśle mówiąc: rakiet Hamasu - widziałem w Sderot, na miejscowym komisariacie. Było ich mnóstwo. Do wyboru, do koloru. Leżały na stojaku z półkami, ustawionym przy zewnętrznej ścianie komisariatu, na małym wewnętrznym dziedzińcu. Przeważnie chałupniczo wykonane, w różnych kolorach, z różnymi nazwami, instrumenty śmierci ludności cywilnej…