Kto kupuje w "Lidlu", a kto w "Biedronce"

Myślę, że media wszczynając kolejną nagonkę na Jarosława Kaczyńskiego nie zrobiły uprzednio dobrego rozpoznania co do rzeczywistej klienteli sklepów dyskontowych czyli takich, które sprzedają towar z palet, bez układania go na półkach i jakiejś tam prezentacji produktów. Powiedział prezes coś o biednych, no to dawaj – bronić biednych i z nimi się solidaryzować. Któż by nie chciał się solidaryzować z biednymi. Szczególnie kiedy zbliżają się wybory. Każdy. Premier także. Toyah na swoim blogu www.toyah.pl sugeruje, że wielu tych deklarujących solidarność z biedotą czyni to z tego powodu, że oni po prostu lepiej na tle biedoty wyglądają. Możliwe, że tak jest, ale z mojego punktu widzenia wszystko to jest chybione; i te oskarżenia prezesa o pogardę dla biednych i to gadanie o biednych w „Biedronce” i „Lidlu”. Chybione bo tam nie chodzą biedni jedynie, naprawdę, nie tylko biedni. To są po prostu sklepy dla pewnego, bardzo specyficznego gatunku ludzi i właśnie dlatego, że ja to wiem, skłonny jestem uwierzyć w to, że premier rzeczywiście chodzi do dyskontów, być może nawet – tak jak twierdzi – z całą rodziną.

Zacznę od tego, że ja kupuję w „Lidlu”, a do „Biedronki” zaglądam czasem. Przyczyna tego jednak jest inna niż sądzicie. W „Lidlu” jest większy parking i łatwiej nań wjechać niż w tej całej „Biedronce’, która stoi prawie w środku miasta. A teraz do rzeczy - to co teraz nastąpi będzie – uwaga, uwaga – szeregiem powierzchownych i nie popartych żadną głębsza analizą ocen, do których jestem jednak przywiązany i skłonny traktować je serio. O ile bowiem do „Biedronki” w naszym mieście zagląda tylko nasz wice burmistrz, oraz mój sąsiad, obaj nie biedni bynajmniej, o tyle w ‘Lidlu” razem ze mną kupują prawdziwi artyści. Na przykład Bohdan Łazuka. A czasem nawet Leszek Teleszyński. Tak, tak sam Bogusław Radziwiłł jeździ wózkiem alejkami w poszukiwaniu makaronu i jabłek. O ile zachowanie i asortyment wynoszony ze sklepu przez Bohdana Łazukę nie pozostawia wątpliwości jakiego rodzaju motywy pchają go do dyskontów po zakupy o tyle z panem Teleszyńskim miałem kłopot. Kiedyś widziałem go jak dumny niczym ten cały prawdziwy Bogusław, koniuszy litewski, pchał wózek z zakupami, tak jakby jechał na tym koniu ukradzionym Kmicicowi, za nim ciągnęli rajtarzy. W pewnej odległości od tej łuny bijącej od pana Leszka szła skromnie ubrana kobieta, na którą pan Teleszyński nie zwracał uwagi, ale widać było, że ona właśnie mu towarzyszy. Pomyślałem – żona. Tylko dlaczego taka dziwna między nimi relacja. Uczciwie powiem, że Leszek Teleszyński nie wygląda na klienta dyskontów i byłem trochę zaskoczony jego obecnością w Lidlu, ale ta pogarda dla miejsca, która malowała się na jego twarzy i to ostentacyjne pozostawienie z tyłu żony (chyba) mówiły wiele. Pomyślałem, że sam książę Bogusław może i nie chciałby robić tu zakupów, ale czasy są takie, a nie inne i żona w jakiś sposób przekonała go, że trzeba. I on się zgodził, ale niechętnie, a kiedy już w tym dyskoncie się zjawił do dostał normalnie torsji od widoku tych wszystkich specjałów i kwiatków, które są tam porozkładane. No, ale jeść trzeba, a i żony także potrafią postawić na swoim. Napakował więc wózek tym co tam było mu w książęcym gospodarstwie potrzebne i wrócił na zamek.

Mamy więc artystów i dwa motywy, a raczej dwa rodzaje przymusu; nałóg i przymus ekonomiczny wynikający z pauperyzacji zawodu i ogólnego obniżenia lotów w fachu aktora.

Jeśli chodzi o „Biedronkę” i jej klientów to muszę zacząć od znanego obrazu pod tytułem „Kościuszko składający przysięgę na rynku krakowskim”. Widzimy tam naczelnika jak z wzniesionymi do góry palcami szepce zbielałymi usty najświętsze słowa przysięgi. W tłumie zaś, wśród rozmaitych postaci, widzimy wąsatego chłopa w sukmanie, który patrzy tępawo i zastanawia się ileż to mogą być warte te ciuchy co powiewają na wątłym ciele naczelnika i ten sygnet co go sobie Kościuszko na palec wcisnął i teraz tak nieopatrznie ten palec do góry podnosi. Patrzy ten chłop i patrzy i minę ma ponurą, a ja patrzę na niego i wiem, że jest to sobowtór – niezamierzony przecież – naszego pana wiceburmistrza. I w lot zgaduję dlaczego mogę go w „Biedronce” oglądać i nic mnie już z tej pewności wybić nie jest w stanie.

Z sąsiadem sprawa jest jeszcze prostsza. Ma on liczne nieruchomości rozsiane po okolicy, o czym wie każdy, bo coś takiego jak tajemnica nie istnieje w ogóle, a w małych społecznościach nie istnieje w szczególności. Sąsiad ten ma dobrą pracę i jego żona ma także dobrą pracę. Ich mała córeczka nie chodzi jednak na basen i inne zajęcia pozalekcyjne tak jak moje dziecko, które nie ma rodziców z tak dobrą pracą jak tamci, ani z tak dużą ilością nieruchomości traktowanych jak lokaty. Kiedy ją podpytujemy delikatnie dlaczego tak jest, odpowiada szczerze, że tatuś ma wydatki i nie może sobie w tej chwili pozwolić na to by opłacić jej basen. Patrzy to najlepiej ubrane na całej ulicy dziecko wprost w nasze oczy i te jej oczy mówią – muszę tak kłamać, bo nie mam wyjścia. A my się uśmiechamy i kiwamy głowami bo też nie mamy wyjścia.

No i do tego ci biedni, o których mówił prezes – tak przedstawia się pokrótce klientela sklepów dyskontowych. No to teraz trzeba ustalić do której grupy należy premier. W to, że jest biedny nie uwierzę nigdy i chyba nikt w Polsce w to nie uwierzy, pozostaje więc pijaństwo, deklasacja zawodowa, pazerność i chorobliwe skąpstwo. Wybierzcie sobie co wam bardziej pasuje. Ja muszę lecieć do Lidla po bułki.