Rosja patrzy na Senegal. Bez wzajemności?

Senegal – dawna kolonia  francuska ,w której język francuski jest nie tylko językiem oficjalnym, ale każdy kandydat na prezydenta musi wykazać się jego znajomością nie tylko w mowie, ale i w piśmie (sic!)- uchodzi za państwo, w którym Rosjanie nie mają czego szukać i w którym wpływy Moskwy są właściwie śladowe w porównaniu z innymi krajami Afryki.

Afryka z Rosją w tle

Moja kolejna wizyta w tym zachodnioafrykańskim państwie pokazuje, że nie jest to jednak oczywiste. Oto bowiem za pozwoleniem władz w Dakarze jedno z większych senegalskich miast - Thies (311 tysięcy mieszkańców) podpisało – i to już po napaści Federacji Rosyjskiej na naszego wschodniego sąsiada - umowę partnerską z… Sewastopolem na okupowanym Krymie! Oficjalnie zaprotestował przeciwko temu ambasador Ukrainy w Senegalu. Spotkać się to miało z nie przeprosinami, a... ostrą kontrą tamtejszego MSZ.
Charakterystyczne jest, że Senegal inaczej choćby niż Wybrzeże Kości Słoniowej, czy Wyspy Zielonego Przylądka albo Kenia w czasie głosowań na Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych - nie potępia jednak Rosji! Albo wstrzymuje się od głosu albo demonstracyjnie nie bierze udziału w głosowaniu.

Część tutejszych gazet (wszystkie wydawane są w języku francuskim inaczej niż w telewizji, w której króluje najbardziej popularny ze wszystkich języków lokalnych - wolof) promuje narrację rosyjską i w jakiejś mierze oczami Moskwy patrzy na to, co dzieje się w Europie Wschodniej czy na świecie. Skądinąd Rosjanie sprytnie wykorzystują dość trwały w Afryce resentyment antyzachodni i antykolonialny. Na największej tutejszej uczelni - Uniwersytecie Dakarskim istnieje Katedra Języków Słowiańskich, gdzie wykładany jest język rosyjski ,a Moskwa dba o podręczniki i pomoce dydaktyczne. Katedra ta współpracuje z uczelniami rosyjskimi. Ma też jednak katedrę polonistyki.

Niedawne oświadczenie Departamentu Stanu USA piętnujące rosyjską propagandę w Afryce i prostujące różne kłamstwa, że to rzekomo programy pomocowe ONZ odpowiadają za szerzenie się różnych epidemii (sic!) wymienia szereg krajów afrykańskich, ale bez Senegalu. Dobre i to.

Jak mogło być dobrze, skoro pierwszym prezydentem był poeta, a drugim pijak...

Zostawmy Rosjan, zajmijmy się Chińczykami. Ci pokazali duży zmysł biznesowy. Wykupili wiele domów w najlepszej dzielnicy  stolicy – Dakaru, a teraz je wynajmują. Akurat przejeżdżam obok willi pierwszego prezydenta kraju Leopolda Sedara Senghora. Był katolikiem, co w kraju, w którym 9 na 10 mieszkańców to muzułmanie, a katolikiem jest co 20 obywatel – jest rzadkością Jednak właśnie jemu przypisuje się cechującą Senegal tolerancję religijną i brak nie tylko terroryzmu islamskiego, ale nawet poważniejszych waśni interreligijnych.

Prezydent Senghor był poetą i jak kąśliwie zauważa moja przewodniczka o znacznie jaśniejszej karnacji skóry niż inni mieszkańcy tego kraju (jej ojciec był Libańczykiem): „jak mogło być dobrze w państwie, którego pierwszy prezydent był poetą, a drugi pijakiem?”

W willi, której mieszkał Senghor, jest teraz poświęcone mu muzeum z dużą ilością książek. Drugie jest w miejscu jego urodzenia (byłem i tam), ale tam bardziej widać Senghora – człowieka niż Senghora – prezydenta.

Problemem Senegalu są na poły bezdomne dzieci. W Etiopii wychowuje je ulica, tutaj – muzułmańscy imamowie. To może prowadzić do radykalizacji. Rząd dumał co z tym zrobić. Jednak po wyborach prezydenckich, których byłem obserwatorem z ramienia Parlamentu Europejskiego, do władzy doszła opozycja - i czy to będzie dla niej dalej priorytetem ? Premierem zostaje, niemal prosto z więzienia, Ousmane Sonko. Zresztą nowy prezydent Bassirou Diomaye Faye też jeszcze niedawno siedział w więzieniu. Zrozumiałem, że będzie Głową Państwa, gdy daleko od stolicy, w małej wioseczce pod miastem Mbour samochód, którym jechałem, otoczyły kilkuletnie dzieci i zaczęły skandować nazwisko przyszłego zwycięzcy!

Być jak Zidane i Sadio Mane

Jadę w senegalskim Interiorze. Zanim tu dojechałem, najpierw auto, którym jadę na przednim siedzeniu, staranował wóz policyjny, a po zmianie samochodu, bo ten nie nadawał się do jazdy, zatrzymano nas przy wyjeździe z miasta. Okazało się, że dosłownie od paru godzin obowiązuje nieogłaszany wcześniej zakaz przemieszczania się po kraju. Policjanci byli nieubłagani i dopiero interwencja „Afro-Niemki” - europosłanki, która reprezentuje niemiecką Partię Zielonych, ale jest córką-katoliczki z Wysp Zielonego Przylądka i muzułmanina z Gwinei-Bissau, a w Dakarze chodziła do szkoły -powoduje, że nas puszczają. Byłem na wielu misjach wyborczych na tym kontynencie – ale takie blokady wobec międzynarodowych obserwatorów jeszcze mi się nie przytrafiły.

Napotykam się na oazę afrykańskiego luksusu, czyli osiedla murowanych domków. Mijam Somone oraz skręt na Ngaparou. Po prawej miejscowość Malikounda, po lewej Keurmeissa. Wreszcie docieram do Mbour. Dostrzegam napis na murze: „Zidane”. To jeden z najwybitniejszych piłkarzy świata ostatniego ćwierćwiecza, Francuz mający korzenie w Afryce Północnej. Dla chłopaczków z senegalskich wiosek, jest symbolem awansu tak, jak najlepszy strzelec reprezentacji ich ojczyzny Sadio Mane (42 gole dla Lwów Terengi, jak nazywają tu drużynę narodową), który grał kiedyś w FC Liverpool i Bayernie Monachium.

Przeżyciem dla mnie jest uczestnictwo w Niedzieli Palmowej. W dakarskiej katedrze jest może najwyżej siedmiu „białych”. W takich chwilach lepiej rozumie się pojęcie „Kościoła Powszechnego”. W katedrze w stolicy kraju jest i polski element: po lewej stronie wnęka z portretem naszego papieża Jana Pawła II. Msza jest po francusku. Ciekawe, że na każdej mszy jest osobny chór, a na największych uroczystościach potrafi wystąpić nawet prawie stu chórzystów. Można w końcu pojąć, co oznaczają słowa, że „Afryka modli się śpiewem”. Biorę też udział w procesji od groty na zewnątrz do świątyni i w tym tłumie ludzi na nowo czuję pojęcie „kościół żywy”

Spisuję egzotycznie brzmiące męskie imiona: Tiliane, Dethie, Daouda, Habbib, Amadou, Igrissa, Aliou, Serigne, Papa, Djibril, Lamine, Mahammed, Thierno, Bassirou, Jubanta, Ally.

Wjeżdżam do miasta Saly, nazywanego „miastem białych”. Mieszkają tu głównie Francuzki, przede wszystkim emerytki, zwykle w towarzystwie młodych tubylców. Jest też kasyno, koło którego widzę dwa stada baranów: każde idzie w inną stronę. U wielu mieszkańców, zwłaszcza kobiet, widzę w ustach mały patyczek, niby słony paluszek. Okazuje się, że miejscowi owe patyki żują, bo działają one jak pasta do zębów. Można je kupić. Kupiłem i ja, ale stanowczo wolę prawdziwą pastę do zębów...

Wizytując paręnaście lokali wyborczych, dochodzę do wniosku, że Senegal to kraj… wysokich kobiet.

W wiosce napis na murze: „Tu jest przyjaźń”. Ale też hasła wzywające do głosowania na Ante Babacara - jedyną kobietę gronie osiemnastu kandydatówna prezydenta.

Droga powrotna. Diamniadio, Sebikhotane, Bargny, Rufisque. Do senegalskiej stolicy zostało 30 kilometrów. Mijam dopiero co oddany do użytku nowoczesny stadion przygotowany na młodzieżowe igrzyska olimpijskie w 2026 roku. A po drugiej stronie autostrady duża hala z boiskami do koszykówki i siatkówki. Najważniejsze wszak, że na moich oczach zmieniło się w Senegalu boisko polityczne...

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (08.04.2024)