Polski sport – zwierciadło rządów PO-PSL

Agnieszka Radwańska wygrywa ważny turniej w Montrealu, Jerzy Janowicz pokonuje ósmą rakietę świata ‒ Bułgara, nasi żużlowcy zostają drużynowymi wicemistrzami świata, a lekkoatleci zdobywają medale lekkoatletycznych mistrzostw Europy. Chyba nieźle jest z tym naszym sportem? A na dodatek pod koniec sierpnia odbędzie się w naszym kraju jedna z najważniejszych sportowych imprez na świecie w tym roku, czyli siatkarskie mistrzostwa świata. Czyż nie pachnie to potęgą organizacyjną i sportową? Niestety, nie. System organizacyjny naszego sportu jest chory, szkolenie młodzieży w wielu dyscyplinach leży kompletnie, resort sportu kultywuje kontrowersyjne zasady podziału pieniędzy na poszczególne związki sportowe: jedni mają bardzo dużo bez względu na wyniki, inni bardzo mało lub niemal nic ‒ choć osiągają sukcesy. Same też związki sportowe, a ściślej ich niemała część, prowadzą fatalną politykę finansową, są zadłużone. Często też ich działacze to skamieliny po poprzednim ustroju: postkomunistyczne i w sensie mentalności i w sensie życiorysów dinozaury, które nie są w stanie nadążyć za rzeczywistością finansowo-menedżerską współczesnego sportu. Dodajmy jeszcze przykłady z dwóch rożnych końców tego samego sportowego kija: karykatura WF-u w szkole i upadek w skali kraju setek klubów sportowych, pozbawionych opieki ze strony władz samorządowych oraz związków na szczeblu wojewódzkim czy centralnym (w przypadku klubów jednosekcyjnych). To jest prawdziwy obraz polskiego sportu ‒ tej piramidy z coraz mniejszą podstawą organizacyjno-personalną.

Nowy minister sportu, choć nie zrewolucjonizował systemu odziedziczonego po poprzednikach i nie zaproponował czegoś alternatywnego w zakresie wspierania i finansowania, przynajmniej na sporcie się zna, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki Joanny Muchy, dla której była to kompletna tabula rasa. Skądinąd resort sportu za rządów PO-PSL szczęścia do szefów nie miał. Najpierw objął go wieloletni skarbnik Platformy oraz fundator niezliczonych obiadów i kolacji Donalda Tuska, Mirosław Drzewiecki. Ciekawostka: w blisko dwudziestoosobowym gabinecie cieni PO była tylko jedna osoba, która późnej objęła to samo ministerstwo, do którego przygotowywała się w ramach alternatywnego „rządu przyszłości” – był to właśnie Drzewiecki, skądinąd z racji swoich biznesowych powiązań i układów jeden z najbardziej kontrowersyjnych ministrów pierwszego rządu PO-PSL. Jego następcą został były trener tenisa stołowego, Adam Giersz, którego niespełnionym marzeniem było objęcie stanowiska prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Startował zresztą w wyborach na tę funkcję, ale sromotnie przegrał z byłym prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i z bliskim pracownikiem Zygmunta Solorza, Piotrem Nurowskim. W drugim rozdaniu Tusk po zwycięstwie w 2011 nie powołał na tę funkcję nikogo spośród osób, które sport znały z własnych karier zawodniczych. Wśród takich osób byli choćby jeden z najlepszych polskich pięcioboistów, parlamentarzysta PO Zbigniew Pacelt, piłkarze-posłowie Cezary Kucharski czy Roman Kosecki, obecny wiceprezes PZPN, skądinąd w opozycji do prezesa Bońka, przewodniczący Sejmowej Komisji Sportu Ireneusz Raś czy choćby znający się na sporcie były prezes koszykarskiego Śląska Wrocław – Grzegorz Schetyna.

„Ministrą” została właśnie Joanna Mucha, plotąca bzdury o sporcie wyczynowym. Przykład: słynne jej pytanie o tym, kto dopuścił, aby w finale Superpucharu Polski w piłkę nożną grały drużyny Legii i Lecha, a więc klubów, których kibice za sobą nie przepadają. „Ministra” nie wiedziała, że Superpuchar w każdym kraju to po prostu mecz między mistrzem a zdobywcą pucharu.... Mucha skupiła się na częstych występach medialnych, obronie feminizmu jako takiego, a jej „reforma” polegała na obcięciu pieniędzy dla tych związków sportowych, które według niej i jej doradców nie rokowały nadziei na zbyt dużo medali. Były to decyzje mało merytoryczne.

Polska piłka nożna – a więc dyscyplina numer jeden na całym świecie – dopiero wychodzi z wieloletnich oparów korupcyjnych. Trudno wytłumaczyć komukolwiek, dlaczego w piłkarskiej lidze mistrzów od lata grają dużo słabsze ekonomicznie, o wiele uboższe od kolejnych futbolowych mistrzów Polski, kluby ze Słowacji, Białorusi czy Rumunii. PZPN pozbył się w końcu swojego prezesa, niegdyś świetnego piłkarza, a potem senatora SLD (!) Grzegorza Laty, ale dzisiaj jest zżerany przez konflikt na linii Zbigniew Boniek – Roman Kosecki. Skądinąd w ostatnich dniach zobaczyliśmy jak wyglądają realne możliwości prezesa Bońka w UEFA. Podkreślający swoje świetne relacje z szefem UEFA Michelem Platinim sternik polskiej piłki w najmniejszym stopniu nie pomógł warszawskiej Legii w jej odwołaniach od kontrowersyjnej decyzji Europejskiej Federacji Piłkarskiej wykluczającej klub ze stolicy z walki o ligę mistrzów.

Skądinąd w tej właśnie sprawie Legii Warszawa załatwionej przy zielonym stoliku w Nyon (szwajcarska siedziba UEFA), zobaczyć można jak w soczewce słabość organizacyjną naszego sportu, a zwłaszcza futbolu. Oto bowiem, od blisko 50 lat we władzach UEFA nie ma żadnego Polaka. Bezskutecznie do piętnastosobowego zarządu kandydował w swoim czasie Michał Listkiewicz, a kompletnym blamażem tamże zakończyła się kandydatura Grzegorz Laty (ledwie kilka głosów niczym Radosław Sikorski w wyborach na sekretarza generalnego NATO). W licznych komisjach Europejskiej Federacji Piłkarskiej mamy raptem jednego człowieka w strukturze zajmującej się bezpieczeństwem na stadionach. Tymczasem w ścisłym zarządzie UEFA w ostatnich latach byli przedstawiciele takich państw, jak... Islandia, Malta i Cypr oraz mający korupcyjne zarzuty prezes rumuńskiego związku piłkarskiego. Brak polskiego lobby w UEFA skutkuje później decyzjami nie mającymi nic wspólnego z duchem sportu, jak ta dotycząca warszawskiej Legii. Niektórzy złośliwi porównują realne wpływy Bońka w UEFA z realnymi wpływami Tuska w Unii Europejskiej...

Polscy sportowcy odnoszą sukcesy nie dzięki dobremu systemowi naboru, selekcji i szkolenia, zarówno młodzieży jak i już utytułowanych sportowców – lecz niejako wbrew systemowi, który funkcjonuje w Polsce. Szóste co do wielkości państwo UE, jakim jest Polska, osiąga jak na swój potencjał demograficzny i świetne tradycje sportowe, wyniki w sporcie wyczynowym raczej mizerne. Rząd Tuska nie ma pomysłu ani na polski sport masowy, ani młodzieżowy, ani wyczynowy. Następcy Tuska i Biernata zastaną, niestety, „stajnię Augiasza”.

*tekst ukazał się w najnowszej „Gazecie Polskiej” (20.08.2014)