Strasburg i dziób pingwina

Odbyła się właśnie dopiero co pierwsza powakacyjna sesja Parlamentu Europejskiego ‒ głównego, obok Rady Europy, „żywiciela” Strasburga. 751 europosłów plus trzy czy cztery razy tyle urzędników daje godnie żyć setkom właścicieli hoteli, hotelików, pensjonatów i restauracji. Na „dzień dobry”, po urlopie, zajęliśmy się „Przystąpieniem UE do Konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”.

Przepraszam za przydługi tytuł, ale nie ja go wymyśliłem. Jedną z dwóch współautorek owego sprawozdania była Włoszka, ale reprezentująca Szwecję, Anna Corazza Bildt. Tak, nazwisko nieprzypadkowe, bo po mężu, byłym centroprawicowym premierze Szwecji i przez długie lata ministrze spraw zagranicznych tego Królestwa. Skądinąd jej brat jest jednym z najbliższych współpracowników włoskiego szefa europarlamentu Antonio Tajaniego. Sympatyczna Anna Maria ma nie tak częstą wśród polityków Europy Zachodniej (w tym południowej) zaletę: naprawdę dobrze zna się na Wschodzie. Nie trzeba tracić czasu, aby uświadamiać ją względem natury Rosji czy tego, o co tak naprawdę toczy się militarno-polityczny mecz na Ukrainie. To cnota signiory Corazzy, po mężu Bildt, która na tle ignorantów oraz cichych lub głośniejszych zwolenników współpracy z Moskwą w krajach dawnej „Piętnastki” błyszczy raczej jak gwiazda, a nie meteor.

Ale za przystąpieniem UE do „Konwencji przemocowej” nie byłem, bo być nie mogłem. Zarówno ze względów, które ja nazywam ideowymi, a nasi przeciwnicy - „ideologicznymi”, jak i innych. Gender to nie moja bajka, wręcz przeciwnie, a zawarta w tymże dokumencie presja proaborcyjna jest dla mnie nie do przyjęcia. Traktowanie bezbronnych nienarodzonych dzieciaczków jako zagrożenia (sic!) dla kobiety-matki jest postawieniem świata na głowie. Nie chcę górnolotnie deklamować o wartościach, ale powiem tylko tyle, że te dzieci bronić się nie mogą.

Jest jeszcze jeden argument zupełnie innej natury. Nie chodzi już o pro-life, chodzi o to, że moja zgoda na ten dokument byłaby sankcjonowaniem uznania Unii jako swoistego podmiotu międzynarodowego, który decyduje do jakiej organizacji ma przystąpić. Lewicowo-liberalno-zielona mniejszość PE wybrała,w ramach political correctness, zapisanie się Unii Europejskiej do tego jednak, co by nie powiedzieć, ideologicznego projektu. Skoro do tej konwencji mogą, ale na szczęście nie muszą przystąpić poszczególne kraje członkowskie, to po co dublować to jeszcze w postaci UE jako takiej. Chyba, że chodzi o taktykę step by step , krok po kroku, oswajania ludzi, że Unia jest takim samym podmiotem prawa międzynarodowego, jak każde inne państwo i wszystkie kraje powinny to uznać... No, tu się zgina dziób pingwina. Czyli no pasaran, jak powiedziała komunistka Dolores Ibarruri. Tyle, że dziś to nasze no pasaran dotyczy także jej politycznych dzieci i wnuków.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (20.09.2017)

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika anakonda

27-09-2017 [09:15] - anakonda | Link:

Pisze Pan o glupstwach, a o smiertelnym zagrozeniu dla Europy czyli o chorych wizjach francuskiego fircyka Pan milczy.

http://www.tvn24.pl/wiadomosci...