Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
A w Davos piją za wos!
Wysłane przez Magdalena Figurska w 31-01-2014 [20:22]
Miniony tydzień był w polityce dowodem na to, że anegdoty dotyczące funkcjonowania całego wszechświata i jego okolic, opisane w tzw. teorii chaosu jako prawo niezbędnej różnorodności, znalazły potwierdzenie w Polsce, Europie i na świecie. I to nie żadne odkrycie ani nowość, bo potwierdzały już nie raz, że nie stworzono jeszcze idealnego systemu, który nie byłby narażony na krytykę wydawałoby się słabych, niewiele mogących i mało elastycznych podsystemów. I że ta krytyka, dzięki swej mocy i sile rażenia, jest w stanie skompromitować, rozbroić i obalić każdy sztuczny system, a przynajmniej trwale go osłabić. Więc choć „efekt motyla”, którego twórca - matematyk Edward Lorenz – próbował zastosować tę teorię tylko w meteorologii, doskonale sprawdziła się także w wielu innych dziedzinach. I nawet zbędne są tu matematyczne algorytmy, wystarczy uważna obserwacja przyczyn, czyli działań ludzi należących do podsystemów i skutków tych działań, czyli wpływów uderzających bezpośrednio i celnie w system. Naczynia połączone pionowo, z których dolne, słabsze, dzięki swej sile koncentracji i energii, wypiera to, co na górze, wydawałoby się silniejsze i niezniszczalne. Nie da się ukryć, że meteorologia wiąże się z polityką od dawna, gdy receptą na powodzie był nakaz ubezpieczania się, bo „woda ma to do siebie, że spływa”, a także ostatnio, gdy mrozy pozbawiają życia średnio 6 osób na dobę, a reszcie utrudniają normalne funkcjonowanie, choć premier Tusk przestrzegał, by bezdomni nie wychodzili z domu podczas mrozów. To meteorologia wypromowała Królową Śniegu i obnażyła jej oderwanie od rzeczywistości, gdy przymarznięta do dwóch ministerialnych stołków, okazała się nieporadna decyzyjnie, śmieszna i zła, być może tęskniąca za plażami Grecji czy choćby solarium lub gabinetem tatoo.
Bo często tak bywa, że ludzie nominowani przez system i wypromowani na jego reprezentantów, sami, pewni własnej pozycji i przeświadczeni o bezkarności, zaczynają lekceważyć swe obowiązki, gubią nie tylko moralność, ale i tracą instynkt samozachowawczy działając na niekorzyść systemu, a co gorsza, ludzi. Dramaty w służbie zdrowia, których codziennie jesteśmy świadkami, nie tylko w szpitalach na oddziałach położniczych, ale i w przychodniach, a nawet przed szpitalami, obnażyły nieudolność i bezczelnośc ministra, który sprowadził służbę zdrowia do poziomu Korei Północnej, a przy okazji hipokryzję i arogancję władzy, którą najcelniej podsumował prezes J.Kaczyński – „Daj pan spokój!”. Co znaczy tylko tyle i aż tyle, że matactwo to choroba nieuleczalna, której nie da się wykasować, nawet rozbijając aparat usg.
Jesteśmy więc o krok wyżej w samoświadomości i o krok bliżej do zburzenia systemu, co pokazuje współczesna Ukraina, ucząc też nas, że kompromis ze zbrodniarzami nie jest żadnym zwycięstwem, tylko zgodą na dalszą niewolę. Wie o tym nasza obecna władza, dlatego z daleka omija Majdan, z troski, jak mówi, bo „sytuacja może wymknąć się spod kontroli”, kontaktując się tylko telefonicznie i z dużą ostrożnością powtarza ograne formułki o poparciu za Hermanem van Rompuyem, który właśnie przyjechał do Warszawy po nagrodę Business Centre Club za wkład wniesiony w rozwiązywanie problemów Unii Europejskiej. Lepszego kabaretu próżno szukać.
Mówi się, że trzepot skrzydeł motyla w Ohio, może wywołać w Teksasie burzę piaskową. Teoria ta działa też na trasie Waszyngton – Warszawa, a w rolę motyla dwukrotnie wcielił się amerykański "Washington Post". Pierwszą publikacją na temat istnienia więzień CIA w Europie Środkowej spowodował podjęcie polskiego śledztwa i powołanie specjalnej komisji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, ostatnią, sensacyjną, pióra Adama Goldmana, o zapłacie przez CIA 15 mln $ w kartonach za prowadzenie tajnego więzienia w Kiejkutach, wywołał istny huragan i strach co najmniej kilku polskich polityków. Walka więc o przeżycie dawnych i obecnych liderów SLD, będzie zwycięstwem tych najściślej umocowanych towarzysko i finansowo w stare esbecko-agenturalne układy, wśród których „essential” Miller, może tylko liczyć na polityczny „killing” i swoje samotne bon moty. Bo „adwokaci” systemu nie dopuszczą do komisji sejmowej ws. likwidacji WSI, która nie tylko obnaży „długie ramię Moskwy”, uniewinnionych handlarzy bronią, kompromitację polskich służb i niewygodną wiedzę, za którą oddał życie Andrzej Lepper, Sławomir Petelicki, a nawet, wydawałoby się, całkiem niezwiązany ze sprawą Wojciech Franiewski, herszt grupy, która uprowadziła Krzysztofa Olewnika. Bo to w jego notesie odkryto zapisany numer telefonu do Wojciecha Derlatki, byłego funkcjonariusza Komendy Głównej Policji. Zanim prokuratura jednak ustaliła fakty, że Wojciech Derlatka jest rodzonym bratem płk. Andrzeja Derlatki, byłego oficera PRL-owskiego wywiadu, za czasów SLD wiceszefa Agencji Wywiadu i wystąpiła do operatora o bilingi Franiewskiego, płk Derlatka był już zatrudniony w Erze jako dyrektor biura bezpieczeństwa po to, by bilingi się nie odnalazły. A tajemnicę kontaktów z ludźmi służb Franiewski zabrał z sobą do grobu. Pułkownik Andrzej Derlatka był właśnie tym, któremu oficerowie CIA w 2003 roku przekazali 15 milionów dolarów w gotówce, przywożąc je do siedziby Agencji Wywiadu z amerykańskiej ambasady niczym zamówioną pizzę.
Komisja sejmowa więc nie powstanie, bo to nie Antoni Macierewicz, jak uważa „ojciec założyciel” PO, generał Gromosław Czempiński, za sprawa raporu doprowadził do kompromitacji służb, ale to służby skompromitowały się same przez brak profesjonalizmu, własną nieudolność, kontakty z mafią i przyjmowanie pieniędzy pod stołem, co ostatnio wyznał Jerzy Dziewulski, były milicjant i członek PZPR, przy okazji zdradzając tajemnicę państwową i zawodową, że USA nie są jedynym krajem, od którego Polska brała pieniądze za tego typu operacje. Próżno też sądzić, by śledztwo, prowadzone od 2008 roku, kilka razy przedłużane i ściśle tajne, choć sprawa stała się już nieściśle jawna, zostało kiedyś zakończone. Najprawdopodobniej więc upłynie zwyczajowo z terminem przedawnienia. Wprawdzie po tekście w WP prokuratura przekazała komunikat o postawieniu zarzutów funkcjonariuszowi państwowemu nie podając nazwiska, nie musi to być Z.Siemiątkowski czy jego zastępca płk A.Derlatka, a na pewno nie A.Kwaśniewski, stojący wówczas na straży Konstytucji jako prezydent. Może to być nielubiany Miller, bo wierchuszka kawiorowej lewicy przeszła już pod skrzydła Ruchu Palikota: R.Kalisz, Marek Siwiec - wg IPN - TW „Jerzy”, „resortowe dziecko” Robert Kwiatkowski i A.Kwaśniewski. I tak jak esbecy przepili Talibów w Klewkach, tak teraz oni, nietykalni i awansowani do elity, piją za nas w szwajcarskim kurorcie Davos, na 44. zimowych feriach all inclusiv dla bogaczy, zwanych Światowym Forum Ekonomicznym. Jak znaleźli się w Davos, choć trudno ich zaliczyć do światowej elity, prezesów korporacji, bankowców, przemysłowców, czy intelektualistów? Czy tajemnicą jest fundator Palikot, bo udział w Davos nie jest darmowy, wyrosły nagle na męża stanu, którego nawet Lech Wałęsa zaprasza na konsultacje w sprawie Ukrainy? Sitwa, która stworzyla patologiczny system trzyma się razem i nie ważne jest pochodzenie pieniędzy: moskiewskie czy jankeskie, czy nawet ministra Szczurka, który dał zarobić zespołowi redaktora Gugały, grającemu do kotleta na urodzinach żony ministra finansów. Kto płaci, zamawia muzykę. A gdy zabraknie fundatorów i zostanie tylko pożegnalna aria redaktora Lisa w chórku z księdzem Lemańskim i ojcem Sową, będzie to znak, że bajka o efekcie motyla stała się rzeczywistością.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"