"Dziś prawdziwych profesorów już nie ma"

Wielokrotnie już pisałem dlaczego rozmyślnie, już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku zdecydowałem po doktoracie, że nie chcę zostać profesorem.
 
Mój promotor mi wtedy mówił, że to błędna decyzja.
 
Lecz, gdy patrzę teraz z perspektywy czasu, chłodnym okiem na dokonania „profesorów”: Bartoszewskiego, Niesiołowskiego, Nałęcza, Markowskiego, Kuźniara, Krzemińskiego, Czapińskiego, Śpiewaka et consortes, ale bądźmy sprawiedliwi, również "blefującego" profesora Rońdy wiem, że dokonałem właściwego wyboru.

Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)   

Post Scriptum,
A teraz zacytuję Państwu w całości moją mowę pożegnalną, jaką wygłosiłem odchodząc po trzydziestu siedmiu latach z Uczelni:

"Kochani!
Wigilia za pasem, więc w tym świątecznym czasie, na odchodnym, chciałbym się z Wami podzielić paroma refleksjami, z mojej blisko pięćdziesięcioletniej przygody, z naszym Zakładem, Wydziałem, i Uczelnią.
Wszystko się zaczęło w roku 1962-gim, kiedy na egzaminie wstępnym, z bożą pomocą przeszedłem przez matmę i zostałem przyjęty na pierwszy rok, moich przeuroczych studiów.
Jako pierwsze, zapadły mi w pamięć, bezsprzecznie najważniejsze, ćwiczenia z geologii ogólnej, z kochaną i nie odżałowaną, śp. Hanką Ostrowicką, pięknie mówiącą po polsku szlachcianką, która swoim nieodpartym wdziękiem, a także zaraźliwym umiłowaniem skał i minerałów, zdołała mnie przekonać, żebym jednak został na tych studiach.
Tutaj muszę wspomnieć, już wtenczas Europejczyka, śp. profesora Henryka Świdzińskiego, jak napisałem w jednej z moich książek: „ostatniego przedwojennego pana profesora na mojej uczelni, który oprócz geologii, uczył mnie także jak nosić tweedowe marynarki, i jak do nich dobierać koszulę i krawat”.
Z pierwszego roku studiów wspomnę również, co was pewno zdziwi, pewnego, nie farbowanego komunistę, ówczesnego sekretarza partii na naszym wydziale, autentycznego barona, Miśka Rokossowskiego, który jako opiekun naszej grupy, otoczył mnie troskliwą opieką, gdy mi na praktyce robotniczej, kopalniany kombajn zmasakrował stopę. Należy też wspomnieć, że choć bardzo zabiegał, bym wstąpił do partii, potrafił uszanować moje stanowisko, kiedy dostał ode mnie stanowczą rekuzę.
Z tego okresu zapadł mi także w pamięci profesor Reubenbauer, który na wykładach z geometrii wykreślnej nauczył mnie widzieć przestrzeń, bez czego moja wyobraźnia nie nabrałaby nigdy głębszego wymiaru.
Traumatycznym przeżyciem była dla mnie niezapomniana postać pułkownika Winka, który mnie usiłował nauczyć, jak mam przy pomocy armaty, obronić ojczyznę, przed piątą kolumną Stanów Zjednoczonych.
Potem przyszła praktyka w Krościenku, cudowna, romantyczna przygoda, mimo piętrowych łóżek, porannego mycia w lodowatym potoku, i kilometrowych przejść pomiędzy punktami, bo o autokarach, jeszcze się wtedy nawet nikomu nie śniło. Tam się zawiązywały nasze studenckie przyjaźnie, a niektórych właśnie tam, na całe życie, połączyła miłość.
A miałem szczęście trafić do grupy niezwykłej, z której, mimo, że dawaliśmy straszliwego czadu, aż o tym napisała prasa, zostali na uczelni: Tadek Leśniak, Rysiu Kulma, Jacek Rajchel, Marek Muszyński, Staszek Majewski, Tola i Wojtek Góreccy, Staszek Rychlicki, Dyziu Twardowski, Józek Stolecki, Andrzej Skwirczyński, Jasiu Gyurtschak, Andrzej Szybist i Krzysiek Jakubczak.
Nie mogę oczywiście nie wspomnieć, owianej legendą, magister Eleonory Woźniak, u której z powodu, jak to określała: „haniebnej opalenizny nie godnej studenta”, zaliczyłem ostatecznie matmę za szesnastym razem. Do historii też przeszło, jak ta udręczona belferka rwała włosy z głowy, gdyż regularnie, tuż przed zajęciami, blokował się zamek sali ćwiczeniowej. Nie muszę chyba wyjaśniać, za czyją przyczyną.
Następnym kamieniem milowym była praktyka kartograficzna w Woli Jasienickiej. Oj twarda to była szkoła! Tam, bowiem przyszło mi się nadziać na dwóch świeżo upieczonych doktorów, pełnokrwistych terenowców, a także, niebezpiecznie nawiedzonych geologów. Pierwszy nazywał się Jucha, a drugi Kotlarczyk. Tych dwu dżentelmenów, nie dość, że sprawdzało w środku nocy czystość na kwaterach, to jeszcze do tego, przeczołgało mnie na czworaka po wszystkich okolicznych ściekach i potokach, od ujścia do źródeł. A jednak, czego do dzisiaj nie umiem zrozumieć, ci dwaj zapaleńcy, skutecznie mnie zarazili pasją naukową.
Wybrałem sekcję hydrogeologii, gdzie swoją arcybogatą wiedzę, przekazywały mi takie sławy, jak profesorowie Wilk, Krajewski i Kleczkowski, a ich wychowanek, ówczesny doktor Nieć, geolog natchniony naukową pasją, jako promotor mojej pracy magisterskiej dał mi niebywały wycisk, ale wyszedł z tego całkiem niezły dyplom.
No i zacząłem pracę na uczelni.
Pierwsze lata kojarzą mi się nieodparcie z praktykami w Krościenku, w kultowym „Granicie”, gdzie królowała sławetna pani Lucynka, a czerstwe góralki podawały w wazach boskie zupy, zatrzepane prawdziwą śmietaną, że aż łyżka stała. A na deser, panie kucharki wyczarowywały rozpływające się w ustach szarlotki, rożki z francuskiego ciasta, i coś, czego do śmierci nie zapomnę, wyborne gruszki w waniliowym kremie, skropione wiśniowym sokiem. W jadalni pachniało cynamonem i rodzinnym domem.
Pienin uczyłem się od ówczesnego docenta Aleksandrowicza, doktor Ostrowickiej, a także magistrów: Chrząstowskiego, Węcławika i Bogacza. Ależ to byli dydaktycy! Ile mieli pasji! Ile im się chciało!
Tam, niezatarte wrażenie wywarła na mnie osobowość wspomnianego profesora Aleksandrowicza, naukowca prawdziwego, bezsprzecznego guru wąskiej czołówki geologicznych salonów, nie mającego sobie równych oratora, koryfeusza kąśliwego dowcipu, bawiącego się życiem i ludźmi, nieprzeciętnie inteligentnego prześmiewcy. Nigdy nie zapomnę, jak przychodził do nas do pokoju, gdzie razem z Wieśkiem Bilanem, Jackiem Rajchlem, Andrzejem Krawczykiem, młodziutkim Tadkiem Słomką, i Edem Głuchowskim, graliśmy wieczorami w kości. Pamiętam, jak dzisiaj, nasze ówczesne Polaków rozmowy, zażarte spory naukowe, czasem nawet kłótnie, na tematy zawodowe, lecz również problemy hierarchii wartości, i reguł życiowych. Ileż w tym było żaru, arcyciekawych dysput, polemik, debat, wymiany stanowisk. Mówiło się o polityce, o modnych wtenczas pisarzach, o teatrze, o światowym kinie, o muzyce... długo by można wymieniać. A wszystko przy winie patykiem pisanym, a od święta przy flaszeczce czystej i koreczkach z żółtego sera, posypanych mieloną papryką. Przy okazjach specjalnych, Jacek Rajchel jeździł na motorze do Łącka, skąd przywoził w kanistrze, płynne słońce galicyjskich sadów, albo, jak kto woli, palącą się od zapałki, pachnącą Karpatami śliwowicę. Że też nasze wątroby to wytrzymywały. A do tego jeszcze tony papierosów.
Boże! Jakież silne, bliskie i serdeczne były wtenczas więzi między nami. Czuliśmy się jak w rodzinie. I wszyscy byli szczęśliwi, choć nie było tlenu. Ot, przewrotny paradoks okresu komuny.
Myślę, że wraz z zakończeniem krościenkowskich praktyk, zamknął się na zawsze, najpiękniejszy i najbardziej twórczy rozdział historii Zakładu. A szkoda, bo Granit łączył ludzi, a brak ludzkiej więzi i wymiany myśli spowalnia autentyczny postęp.
Nigdy też nie zapomnę mojej pierwszej publikacji, z czym się wiąże nazwisko profesora Birkenmajera, który mi wspaniałomyślnie udzielił wielu nieocenionych wskazówek.
Potem nadeszła pora doktoratu. Tu muszę powiedzieć kilka słów nagiej prawdy, o pewnym geologu kultowym, moim promotorze i wieloletnim szefie, panu profesorze Kotlarczyku.
Kiedy się znalazłem na tak zwanym życiowym zakręcie, ów przebiegły strateg, z premedytacją wykorzystał moment, kiedy złamane serce odebrało mi resztki zdrowego rozsądku, i wpuścił mnie w temat, którego mógł się podjąć jedynie desperat. Ten szczwany lis, który dla nauki gotów zrobić wszystko, zaraził mnie wtedy podstępnie, karkołomną ideą zaprojektowania od podstaw, zbudowania, i uruchomienia starego Laboratorium Sedymentologicznego. I udało mu się. Laboratorium powstało, mimo, że mędrcy z Oleandrów stukali się w czoło.
Zaczął się okres mojej katorżniczej pracy w zagrzybionym lochu bez światła i tlenu, w warunkach grożących w każdej chwili katastrofą, gdyż kable elektryczne szły po wiecznie mokrych murach, a do ogrzewania służyła szamotowa cegła, owinięta podłączonym do kontaktu, gołym drutem.
Temat doktoratu wymagał, nie tylko zbudowania od podstaw prototypowego koryta, co w tamtych warunkach graniczyło z cudem, to jeszcze do tego, musiałem przeprowadzić dziesiątki mozolnych doświadczeń. W potwornym zaduchu, przy bezustannym warkocie silnika i brzęku wibrującej pompy, siedziałem w tej piwnicznej izbie dniami i nocami, przez całe tygodnie, bo owych heroicznych badań dokonywałem w warunkach ciągłego przepływu, co znaczyło tyle, że rozpoczętych doświadczeń nie można było przerwać przez wiele dób z rzędu. Całymi miesiącami, żeby pobrać próby, i zrobić pomiary, przychodziłem na uczelnię, po kilka razy, w ciągu jednej nocy, a portier nie ukrywał, że mnie ma za mocno stukniętego palanta, co to pracuje za darmo po nocach.
Byłbym nieuczciwy, gdybym tu nie wspomniał nieocenionej roli Jasia Kępińskiego. Ta „złota rączka”, umiała dociąć szybkę, przepiłować rurkę, założyć uszczelkę... można by długo wymieniać.
No i jeszcze jedna ciekawostka. Obliczyliśmy z Jasiem, żeśmy w czasie badań przesiali, a potem własnoręcznie przenieśli we wiadrach, kilkadziesiąt ton piasku.
Tak to wtedy było! Aż się nie chce wierzyć! I do dzisiaj myślę z rozbawieniem, co by powiedzieli Amerykanie, którzy opublikowali u siebie wyniki tej pionierskiej pracy, gdyby mogli zobaczyć, w jakich warunkach to wszystko powstało.
Chciałbym także wspomnieć, że w finalnej fazie obróbki wyników, bardzo mi pomógł Andrzej Krawczyk, za co mu raz jeszcze serdecznie dziękuję. Och byłbym zapomniał. W wykonywaniu badań bardzo też pomagał mój indywidualny student, pan Andrzej Krzemiński, któremu też pragnę podziękować.
Zbliżała się Solidarność. Zaczęły się strajki, i uliczne demonstracje. Nie mogę nie wspomnieć, jak ze śp. Wieśkiem Bilanem, ramię w ramię, biliśmy się z ZOMO pod Arką w Nowej Hucie, a potem trwaliśmy na naszym uczelnianym strajku po wybuchu stanu wojennego we dwoje z wydziału, bo reszcie raptem się dzieci pochorowały i dopadł ich atak woreczka żółciowego.. Niestety, życie pokazało, co się stało z etosem, o który walczyliśmy z kolegą. Bo wtenczas, gdy jedni się bili o wolność narażając życie, cwani dekownicy tworzyli na sępa obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczypospolitej.
No i przyszło nowe, a wraz z nim, paradoksalnie, atmosfera rodzinna katedry prysła, jak bańka mydlana. Bowiem jedni się zabrali, a inni pozostali na peronie. Zaś nowy system spowodował, że zaczęła się zabójcza dla nauki i dydaktyki pogoń za pieniędzmi i dzieląca ludzi walka o ogień. Na to wszytko nałożyło się dodatkowo stare myślenie. Pięćdziesiąt lat komuny uczyniło swoje. Bo technologię można usprawnić stosunkowo szybko. Niestety procesy mentalne mają ogromną bezwładność.
Próbując się wyrwać z dawnych przyzwyczajeń, otworzyłem się na młodych ludzi, nie wstydząc się, że od nich też się można uczyć. I tu chciałbym wspomnieć młodziutkiego wówczas Tomka Bartusia, który mnie nauczył jak się nie bać komputera, a potem, jak się posługiwać tym sprytnym narzędziem.
W miarę upływu lat, coraz mniej myślałem o własnym dorobku, a więcej o studentach, bo to dla nich przecież, o czym wielu zapomina, jest nasza uczelnia.
Zbliżała się Unia wielkimi krokami. Założyłem firmę, i jeżdżąc jako konsultant korporacji Philip Morris po całej Europie, zorientowałem się, że równie ważną, jeśli nie ważniejszą, niż dyplom ukończenia konkretnej uczelni, jest znajomość angielskiego na użytek wyuczonego zawodu.
Wtedy w mojej głowie narodził się pomysł „Geological English”. Na początku napotkałem na irracjonalny opór i mentalną ścianę. I tu znowu muszę sprawiedliwie wspomnieć, że gdyby wtedy Tadek Słomka nie został dziekanem, nigdy bym mojego zamysłu nie wprowadził w życie. Na szczęście się udało. A potem, dziekan Matyszkiewicz, włożył wiele serca w wydanie drugiego nakładu.
A kiedy panie z naszych Wydawnictw Naukowych poprosiły mnie do siebie, żeby mi powiedzieć, iż od wielu lat, żaden skrypt uczelniany nie cieszył się takim powodzeniem, uświadomiłem sobie, że w końcu zrobiłem - coś pożytecznego.
I już na koniec, chciałbym się podzielić swoim skromnym doświadczeniem z naszą młodą kadrą.
Kochani, przez te wszystkie lata, jakie spędziłem na naszej uczelni, zrozumiałem, że w nauce, podobnie jak w sztuce, prócz pracowitości, trzeba mieć jeszcze talent, intuicję, wyobraźnię i odwagę. Pamiętajcie! Dobry naukowiec musi być artystą!
Bo znam nie mało przykładów, jak gros ludzi zajmujących się nauką, wykonywało gigantycznie mrówczą pracę kompletnie na darmo, gdyż zbrakło im wyobraźni by spostrzec, że poszli w złą stronę, a co jeszcze gorsze, nie mieli odwagi, by w stosownym momencie porzucić błędnie obrany kierunek. Widziałem, jak się męczą, grzęznąc w coraz to mniej istotnych szczegółach, uznając, jakże błędnie, to, co robią, za zgłębianie wiedzy. Bo chyba nie ma nic bardziej szkodliwego, niż pozorowanie działań naukowych. To już chyba lepiej nic nie robić.
No i refleksja ogólnej natury. W moich czasach, misją szkoły wyższej była instytucja profesora, który wychowywał grono swoich uczniów. Teraz, kiedy przyszło nowe, wszystkim zaczynają rządzić wyłącznie wskaźniki, algorytmy i sondaże. Jak się to przełoży na poziom kształcenia Polaków, nie mnie już oceniać, lecz przestrzegam!!! - bezwzględnym weryfikatorem okaże się życie.
Nie zapominajcie również, że poza uczelnią też może być pięknie. Dlatego nigdy się nie zasklepiajcie wyłącznie do jednej sfery aktywności, bo to wyjaławia duszę i kaleczy intelekt! Zresztą, bieżcie przykład ze Starszyzny, profesor Kotlarczyk zabrał się na starość, za pisanie książek.
Czas się tedy pożegnać.
Ale nie ma się, co smucić. Powiem nawet, wręcz przeciwnie.
Odchodzę od Was, co wcale nie znaczy, że moje działania się kończą. Bowiem, czas pokazał, że się urodziłem także humanistą, a moja przygoda z techniczną uczelnią, była tylko jednym z epizodów mojego niespokojnego życia. Odchodzę do świata literatów i tłumaczy, gdzie mam niczym nie skrępowaną możliwość dalszego rozwoju. Będę też nadal konsultantem językowym korporacji Philip Morris.
I tylko trochę żal, że zostawiam moją kochaną uczelnię w momencie, gdy nareszcie, tak wspaniale wypiękniała. Lecz nic to, będę sobie chadzał do Parku Jordana, naszym świeżo odnowionym uczelnianym korso.
Będzie mi też bardzo brakowało nadbałtyckich praktyk, a szczególnie uroczego towarzystwa pani profesor Rysi Sass-Gustkiewiczowej, z którą miałem przyjemność prowadzić te fascynujące zajęcia przez pełną dekadę.
Odchodzę, jak sądzę, w stosownym momencie, bo zawsze sobie powtarzałem: „ustąp miejsca młodszym, nim studenci, zaczną na twój temat, stroić sobie żarty”.
Kochani!
Chcę wam wszystkim tedy najserdeczniej podziękować za te wszystkie lata!
I zachowajcie w pamięci, że życzę wam wszystkim, bez wyjątku, tego, co w tym przedświątecznym czasie, człowiek człowiekowi powinien winszować!
Panie Rektorze!
Melduję wykonanie zadania!..."

JAK DZIECI WE MGLE
http://salonowcy.salon24.pl/46... 
JACY AKADEMICY, TAKIE UNIWERSYTETY
http://salonowcy.salon24.pl/41... 
ŚWIĘTE KROWY WYPASIONE NA KRAKOWSKIEJ BRYNDZY
http://salonowcy.salon24.pl/52... 
CIEMNA STRONA MOCY ŚRODOWISKA AKADEMICKIEGO
http://salonowcy.salon24.pl/50... 
UWAGA STUDENCI! CHCĄ WAS ZROBIĆ W KONIA!
http://salonowcy.salon24.pl/38... 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika kris przybysz

18-10-2013 [23:30] - kris przybysz | Link:

Ale faktycznie, przebywać w środowisku hartchamów z antyPOlskiej kloaki opluwaczy Polski i Polaków, to już lepiej bez profesury, ale za to bez wstydu.

Obrazek użytkownika emilian58

19-10-2013 [00:02] - emilian58 | Link:

Ale czy kazdy profesor MUSI byc idiota i szubrawcem?

Obrazek użytkownika Rodak z Kanady

19-10-2013 [02:31] - Rodak z Kanady | Link:

...każdy naukowiec,który swoje dokonania podwiesza lub zawdzięcza jedynie w danej chwili słusznie nam przewodzącej partii, kończy jak przysłowiowa dziwka spod latarni.Niepotrzebna bo zużyta.Wiele kobiet gotowe zostać dziwką, ale żadna nie chce skończyć jak ONE.To samo z naukowcami.Sam szef niby to Polskiej Akademii Nauk,pan prof.Kleiber,która taka polska jak polski jest Tusk , Komorowski, Sikorski, Bauman, Bartoszewski,Lasek, Artymowicz itd.- jak tylko dał się wciągnąć do rozgrywki ,doprowadził tą Akademie do śmieszności powszechnej.Mało, sam rozmienił swój jakiś tam własny dorobek naukowy.On nie ma prawa mieć własnego zdania w naszej nieszczęśliwej rzeczywistości.Dlatego istnieje niemożliwa do pokonania przepaść jaka oddziela zachodnią niezależną naukę od miejscowej. My mamy do czynienia nie z prawami fizyki, chemii, natury, naukowymi odkryciami lecz z  wytycznymi oficerów prowadzących lub nadzorujących, rządzących polityką,ekonomią i nauką, na obszarze całego nieszczęśliwego kraju.Wracając do niespełnionej kariery...Nie spełniał Pan zapewne pewnych kryteriów, i to nie Pan nie chciał, a bardziej to ONI nie chcieli.Możemy tylko domniemywać, kto na tym więcej stracił.Wiem jedno - rewolucji nie przeprowadzą intelektualiści,bo ją przeidealizują.Rewolucji dokonuje ulica.Nam nie potrzeba kosmetyki.Polska potrzebuje przemiany dziejowej na miarę rewolucyjną.Jeżeli w nauce 2+2 jest cztery, to nie ma sensu zastanawiać się czy 3, bo tak sobie żąda polityk i czy da się to naukowym autorytetem obronić. On jutro powie ,ze historia i nasze sojusze wymagają by od dzisiaj było 5...W ten sposób naukowiec stal się dziwką.c.b.d.o

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-10-2013 [11:44] - Krzysztof Pasie... | Link:

Wielce Szanowny Panie,

W wolnej chwili zapraszam do lektury mojej notki pt. "Bohaterowie są zmęczeni":

http://salonowcy.salon24.pl/46...

Dziękuję za komentarz, który chowam do mojego domowego archiwum dokumentów wielkiej wagi.

Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-10-2013 [11:46] - Krzysztof Pasie... | Link:

Oczywiście, że nie każdy. Sęk w tym, że ci, o których Pan mówi stanowią znakomitą większość.

Serdecznie pozdrawiam,
KP

Obrazek użytkownika nauczyciel akademicki

19-10-2013 [05:26] - nauczyciel akad... | Link:

Szanowny Panie Krzysztofie -To chyba jednak nie tak.
Etos człowieka nauki!
Celem nauki jest odkrywanie prawdy !
Problem manipulacji wiedzą- wskazywałam m.in. na zagrożenie i niebezpieczeństwo.
Czy nauka może mieć walory czynienia Dobra?
L Kołakowski- cytuję z pamięci:" odkrycia, stanowiące milowe kamienie w rozwoju ludzkości- promienie x, energia elektryczna...nigdy nie były wynikiem "czystej" nauki w sensie zaplanowanych badań. One niejako stały się ubocznym ich produktem"
"nie staraj się być człowiekiem sukcesu, staraj się być człowiekiem wartości"- Enstein
"gdy miałem 20 lat kochałem miłość, potem kochałem tylko już myśleć" " - cytuję z pamięci
Chociaż intelektualiści wśród "armii" profesorów belwederskich pewnej uczelni w Polsce, liczącej sztuk 8000, zdaniem pewnej Damy Nauki, Damy Bycia i Obycia, Damy Dobrych Manier, czyli po dzisiejszemu Antyk wynosiła nie więcej, jak 3% z zastrzeżeniem- i to chyba jednak gruba przesada ! !, to jednak 3% z 8000- to całkiem niemało. I co z tego.Co prawda mam stopień podchorążego rezerwy- doprawdy nie pamiętam- czy wystarczyłaby na liczba intelektualistów na stworzenie plutonu, pułku,z pewnością nie dywizji.Ale wybór, kto na czele stanąłby- nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
Votum separatum....i jakie jeszcze instrumenty i narzędzia użyte byłyby, aby znowu zmanipulować wiedzę, czyli ileś PRAWD Odkrytych i zdyskredytować ! Nie ważne dlaczego!
Wartość cierpienia. Kiedyś wracając z Kongresu z Tuluzy w samolocie odnotowałam: cytuję z pamięci: wartością cierpienia jest jedynie to, że okupuje się nim jakieś ważne przedsięwzięcie". Doświadczyłem tego w swoim życiu zawodowym i przenosiłam wyniki badań innych na Ojczysty grunt ze Swiatowego Zjazdu Gastroenterologii w Wiedniu- długa historia, mój prywatny ogromnie ciężki Krzyż z Cyrenejczykami, obecnie standard w postępowaniu. Czy zatem tryumf ! A skądże.

Szczerze Pana pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-10-2013 [11:55] - Krzysztof Pasie... | Link:

Wielce Szanowna Pani,

A propos etosu człowieka nauki zapraszam Panią do odsłuchania w wolnej chwili tego, co mówiłem na II Konferencji Naukowej nt. "PRAWDA JEST NAJWAŻNIEJSZA" zorganizowanej przez krakowski Akademicki Klub Obywatelski (AKO):

http://www.youtube.com/watch?v...

Dziękuję Pani za komentarz, który również chowam w domowym archiwum dokumentów wielkiej wagi.

Serdecznie Panią pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

19-10-2013 [09:23] - Lech Makowiecki | Link:

Co prawda sam kiedyś napisałem: "Znałem ja ludzi prostych, o sercach przepięknych, i profesorów, którym nie podałbym ręki...", ale pańskie wytłumaczenie jest niewiarygodne. Bo co zrobić z prof. Andrzejem Nowakiem, prof. Zyburtowiczem, prof. Janem Żarynem i innymi przyzwoitymi profesorami? Sądzę, że raczej chodziło Panu o chwytliwy nagłówek celem nabicia ilości odsłon, niezaleznie od treści. I to się chyba Panu udało - zważywszy na mój wpis. :))) Pozdrawiam! mgr inż.

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-10-2013 [12:04] - Krzysztof Pasie... | Link:

Szanowny Panie,

Czcigodni profesorowie Andrzej Nowak, Zybertowicz, Żaryn i niewielka grupka im podobnych, są owymi chlubnymi wyjątkami potwierdzającymi regułę.

W wolnej chwili zapraszam do lektury mojej notki pt. "Nabrani przez redaktora", która się zaczyna i kończy przytoczeniem słów pana profesora Andrzeja Nowaka z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego:

http://salonowcy.salon24.pl/27...

Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Post Scriptum
Być może Pan pisze dla ilości odsłon, ale proszę z łaski swojej nie oceniać innych własną miarą.

Obrazek użytkownika Lech Makowiecki

20-10-2013 [15:58] - Lech Makowiecki | Link:

Niepotrzebnie się Pan zjeżył, Panie Doktorze... Dobry nagłówek - to przecież połowa sukcesu... Jeśli jeszcze za tym idzie fajny przekaz - sukces jest całkowity... Ale na szczęście to oceniają już czytelnicy, a nie my, piszący blogi... Pozdrawiam bez złośliwości...

Obrazek użytkownika herbu Rogala

19-10-2013 [18:51] - herbu Rogala | Link:

On , czyli "nauczyciel akademicki" dostosuje sie jak "gumolatex" . Kazda opinia , krytyka zostanie przekuta na jego "sukces". Do kazdego komentarza , obnazajacego te pokretne wywody , odpowiedz bedzie ... jak wyzej. A w sytuacji bez wyjscia nazwie oponenta "TROLLEM" albo bedzie placzliwie jeczal do administracji ze "zaniza Pan drastycznie poziom tego portalu". Wraz z tym "jekaniem" pojawi sie Daf . Ta "ameba" bedzie wyzywac od parobkow z czworakow i tak dalej ...
Jest caly czas tak jak Pan pisze ... zdobywanie wiarygodnosci (temu sluzy ten wpis), by przy najblizszej okazji , potrzebie , saczyc ...!. Jest jeszcze troche czasu. Wiec na ten czas to tylko takie "harce" przed bitwa.
A prosze zauwazyc z jakim "uczuciem" jest tu oslaniany przez ... "amebe".

Obrazek użytkownika goral

19-10-2013 [10:54] - goral | Link:

I narcyzie na dodatek..O tych studentkach ktorym (a raczej ktore)sie "zaliczalo jak sie dalo" (cytuje autora) tez nie mozna zapomniec..Wspolczuje ci.Nadchodzi bowiem dla ciebie czas odpowiedzialnosci przed Panem..

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

19-10-2013 [12:05] - Krzysztof Pasie... | Link:

Trollom już dziękujemy!

Obrazek użytkownika Daf

19-10-2013 [18:02] - Daf (niezweryfikowany) | Link:

Moj powyzszy komentarz dla dogarda odnosi sie tez do proletariusza-gorala. Opluc, nabluzgac - to teraz wsrod plebsu jest "IN" - zerowy poziom intelektualny - jakos trzeba zaistniec. Kompleksy robola "zza wielkiej wody" ?

Obrazek użytkownika dogard

19-10-2013 [16:04] - dogard | Link:

nie chcialem byc profesorem...taki cwaniak!!

Obrazek użytkownika Daf

19-10-2013 [16:23] - Daf (niezweryfikowany) | Link:

Plebs znow jest aktywny na NB. dogardowi (i innym proletariuszom) chce przypomiec, jak to niedawno pewien b. madry i inteligentny bloger napisal do dogarda na NB obszerny "list", zaczynajacy sie od slow: " TY GNOJU...."
Przez jakis czas dogard sie nie wymadrzal, w swoj charakterystyczny proletariacko-chamski sposob.... Potrzebna jest powtorka.

Obrazek użytkownika sydney.sunrise

19-10-2013 [19:24] - sydney.sunrise | Link:

... w czasach komuny bylo praktycznie niemozliwe nawet zaczecie kariery uniwersyteckiej ... trzeba bylo byc w PZPR albo chociaz w ZSL (slawny "klan"), ktory to ZSL byl na uslugach PZPR ...

... tak czy owak bez obrazania gatunku bardzo uzytecznego jakim sa swinie ... trzeba bylo do nich nalezec ... byc moze byly rowniez jakies inne truczki w typie przynaleznosci do do rodzin "zakorzenionych naukowo" ... tak czy owak ... prosta i uczciwa droga bez PZPR albo bez tatusia profesora, nic cudownego sie nie wydarzalo ...

... dlatego teraz rzadza kanalie ...