Bezkarność Kiszczaka. Proces czy egzekucja?

Kiszczak
Wielu nadużyć prawa dokonał fasadowy sąd w sprawie Kiszczaka. Ale w tej sprawie stawką nie jest prawo. Jest nią los Polski
Od 1944 r. sądy podporządkowane są władzy wykonawczej, zwłaszcza tajnej policji politycznej. Ta zasada obcego dyktatu mimo kosmetycznych zmian i przetasowań obowiązuje i dziś. Sądami naprawdę niezależnymi (i prawdziwymi)  w Polsce współczesnej mogą być praktycznie tylko ławy przysięgłych, złożone z 12 zwykłych obywateli losowanych do każdej sprawy odrębnie. Co więcej, tylko takie sądy będą akceptowane społecznie; warto pamiętać o przesadnej, czasem bezmyślnej dumie Anglosasów z ich systemów prawnych. Ale w Polsce żadna „opcja” polityczna nie chce (a przede wszystkim nie może, to bowiem na ogół agentury) wyrzec się narzędzi państwa totalitarnego. Polska po wsze czasy ma pozostać uprawlajemaja, sterowalna. Rządowi propagandziści, ci twórcy aniołków fruwających (Herbert) zapewniają że mamy „wolność” i „demokrację”, a co więcej – „niepodległość”; coraz więcej Polaków widzi jednak, że tak naprawdę, ktoś tym bajzlem steruje. Pociąga z ukrycia sznurki kukiełek. Fasadowe sądy zmieniają w hucpę niemal każdy proces. Współczynnik skazań i liczba procesów wygranych przez skarb państwa jest bliska 100 procent.
Najbardziej widowiskowe są pozorowane procesy zbrodniarzy komunistycznych. Od kilkudziesięciu lat trwają procesy jednego z dwu polskich zbrodniarzy wszechczasów - Czesława Kiszczaka, skądinąd byłego szefa tajnej policji politycznej, mimo mutacji do dziś kierującej atrapami sądów. 5 czerwca b. r. Sąd Okręgowy w Warszawie - sędzia Anna Wielgolewska - pozorował rozpatrzenie wniosku o zawieszenie procesu Kiszczaka. Bezterminowe zawieszenie procesu zbrodniarza oznacza jego bezkarność. Kiszczak powołuje się na względy zdrowotne. Powszechnie znany jest fałsz tej wymówki – regularnie pojawiają się zdjęcia polskiego Himmlera dowodzące jego dobrego zdrowia. W dniu ogłoszenia bezkarności zbrodniarza portal Niezależna.pl ujawnił wiersze, w których jego żona występuje jako apologetka zamachu w Katyniu w 2010 r.
 
A jak wyglądałoby posiedzenie z 5 czerwca przed sądem prawdziwym?
Po pierwsze, odbyłoby się nie w roku 2013 a 1991. Lub 1989.
Po drugie, strony wystąpiłyby na równych prawach. Zasada równości stron procesu, albo „równości broni” (ang. equality of arms) to jedna z podstaw uczciwego procesu. Obowiązuje też w Polsce na podstawie Konwencji Strasburskiej[i]. Choć brzmi prawniczo, to jednak zasada ta jest prosta: na każdym boisku bramki są dwie; zasadę głosu dla strony przeciwnej (audiatur et altera pars) zna też każdy dziennikarz. Tymczasem w pozorowanym procesie Kiszczaka biegłych wybrał sąd (bodaj na wniosek obrony) z biegłych selekcjonowanych, a przez to równie wiarygodnych co komisja Burdenki, Anodiny, Millera. W procesie prawdziwym oskarżyciel (jak i obrońca) mógłby powołać własnych biegłych nie pytając sądu o zgodę. To prawda że poglądy biegłych zwłaszcza w Polsce często są zbieżne, a przyczyny tego stanu rzeczy to odrębna historia. Lecz zasada co najmniej dwu zespołów biegłych prowadzi do sporu merytorycznego, sporu na wiedzę. W interesie wymiaru sprawiedliwości i w ogóle państwa jest samo zaistnienie takiego sporu, a następnie jego wysoki poziom merytoryczny, który przecież w nauce ma znaczenie zasadnicze i przyczynia się do wzrostu wiedzy. Nie znam treści wniosku pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych mec. Janusza Margasińskiego, znanego adwokata z Sosnowca. Przypuszczam jednak, że musiał podać właśnie te, lub podobne argumenty wnioskując o powołanie drugiego zespołu biegłych.
Po trzecie, wniosek o drugi zespół biegłych sąd prawdziwy – gdyby to odeń zależało, i gdyby tak oczywistymi sprawami zawracać mu głowę - winien uwzględnić niemal automatycznie. Fasadowy sąd wniosek ten odrzucił. Notabene, swego czasu Niemcy wystąpili do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o powołanie międzynarodowej komisji dla zbadania masowych grobów żołnierzy polskich w Katyniu słusznie przyjmując, że komisja niemiecka lub państw Osi wiarygodna nie będzie. To dobra droga i myślę, że warszawski fasadowy sąd o zbadanie Kiszczaka też winien wystąpić do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. W przeciwnym razie miał będzie, i ma, wiarygodność sowieckiej komisji Burdenki w sprawie Katynia.
Po czwarte, sąd prawdziwy winien uwzględnić prośbę o inny termin posiedzenia motywowany chorobą mec. Margasińskiego by umożliwić mu osobiste omówienie tych (lub podobnych) racji przed sądem, w wystąpieniu jawnym, fotografowanym, filmowanym. Mecenas Margasiński to znakomity mówca. W interesie sądu, wymiaru sprawiedliwości, i państwa leży świadomość prawna i wiedza ogólna publiczności. Do niczego podobnego nie przyczynił się oskarżyciel z urzędu, zachowując się moim zdaniem zbyt biernie.
Po piąte, sąd prawdziwy nie zawsze może utajnić przebieg posiedzenia zasłaniając się tajemnicą lekarską lub dobrami osobistymi oskarżonego. Być może byłoby to dopuszczalne, z trudem, przy co najmniej dwu zespołach biegłych złożonych z osób publicznie rozpoznawalnych przez uczciwość poświadczoną osiągnięciami i wystąpieniami w sprawach wcześniejszych. Ale i wtedy byłoby to właściwsze w procesie o bójkę na sztachety, a nie głośnym procesie polskiego Himmlera. Himmler ani Hitler dóbr osobistych nie mają. Zresztą: wybitny biegły wie, kiedy wnioski uogólnić, by pominąć szczegóły być może kłopotliwe - a strony procesu (oskarżyciel i obrońca) i każdy jego obserwator wie, które z tych uogólnień akceptować. Umiejętność publicznej prezentacji argumentów i racji często sprowadza się do kultury, poziomu uogólnień. Dobra osobiste i tajemnica lekarska bardziej przysługują tym, co roznoszą pocztę i układają towar na półkach w supermarkecie; a w stopniu dużo mniejszym ministrowi spraw wewnętrznych, nawet byłemu. W kraju demokratycznym i państwie prawa odwrotnie niż w Polsce współczesnej przyjmuje się bowiem, że minister – a w tym wypadku idzie o komunistyczne MSW i tajną policję polityczną - posiada apanaże i korzyści z władzy oraz możliwości działania nieporównywalne z tymi, na jakie liczyć może zwykły Kowalski. Ten ostatni często nie ma nic prócz właśnie dóbr osobistych i tajemnicy lekarskiej. To właśnie dla Kowalskich takie formy ochrony prawnej są przewidziane, a nie dla ministrów. Tak czy owak: ani dobra osobiste, ani tajemnica lekarska nie są wartościami absolutnymi i sąd powinien zastanowić się, czy w danej sytuacji nie ma wartości większych, tzw. nadrzędnych. W sprawie wysoko postawionego zbrodniarza wartościami nadrzędnymi były i dla sądu być powinny wiarygodność wymiaru sprawiedliwości, transparentność głośnego procesu, i zamiar utwierdzenia opinii publicznej w przekonaniu o sprawiedliwości rozstrzygnięcia. Na naruszenie dóbr osobistych i tajemnicy lekarskiej Kiszczak mógłby złożyć skargę do Trybunału w Strasburgu. Ale gdyby sąd postanowił jawnie przesłuchać biegłych a swą decyzję uzasadnił w sposób podobny do tego wyżej – to myślę, że skargę Kiszczaka Strasburg by oddalił.
Po szóste, większość chorób nie zwalnia z odpowiedzialności za dokonane zbrodnie, nawet tam, gdzie oskarżyciel i obrońca mają równe prawa, mogą publicznie przedstawić swe argumenty, powołuje się dwa zespoły wybitnych biegłych (oskarżenia i obrony) - a te następnie publicznie prezentują swą wiedzę. Mubaraka na salę sądową wniesiono na łóżku. Kiszczak nie cierpi na chorobę terminalną; a tylko taka może sprawić, że proces polskiego Himmlera stanie się bezprzedmiotowy.
Po siódme, w sprawie Kiszczaka najważniejsze: wszystkie dotychczasowe argumenty winna ocenić, a możliwe braki, błędy, niedociągnięcia w dużej mierze nawet zniwelować ława przysięgłych złożona z 12 obywateli „z łapanki” – czyli wylosowanych do danej sprawy. A nie pani sędzia przeciw której - mimo sympatii - świadczą statystyki: bodaj nie pierwszy dzień działa w resorcie znanym z blisko stuprocentowej dyspozycyjności wobec rządu, w tym służb specjalnych podległych oskarżonemu.

Wzgląd siódmy w sprawie Kiszczaka tylko pozornie jest najważniejszy.
Na koniec przedstawię ten najważniejszy. Pogląd odosobniony, bardzo osobisty. Wiem i przestrzegam, że łatwo go nadużyć w złej wierze. A może dobra wiara to początek wszystkiego?
Pogląd jest następujący. Państwo to nie wyłącznie sądy. Nawet po spełnieniu wszystkich wymogów sprawiedliwego procesu warto pamiętać, że samo istnienie sądów i wymiaru sprawiedliwości opiera się na pewnych założeniach, podstawach. Są nimi choć minimalna stabilizacja i równowaga interesów, pokój społeczny, wspólne rozumienie elementarnych wartości. Tym podstawom, a nawet sensowi ich istnienia przeczy istnienie Himmlerów. Do i tak rzadkiej dziś w Polsce świadomości tych podstaw i przekonania o sensie ich istnienia – a obecne państwo przeczy obu - trzeba dodać w Polsce jeszcze rzadszą polską perspektywę historyczną, niepodległościową: bynajmniej nie nasze właściwości, nawet nie przede wszystkim obca przemoc wojskowa, lecz rodzima zdrada uniemożliwia samodzielne istnienie Rzeczypospolitej z krótkimi przerwami od co najmniej 250 lat. 
Albo Polska, albo Antypolska.
Wina głównych zdrajców, zbrodniarzy komunistycznych jest Polakom znana powszechnie. Zbrodniarze działali publicznie. Mieli też wystarczająco wiele okazji – długi czas mieli też praktycznie monopol – omówienia linii obrony. Dlatego – i miało to nastąpić nie w roku 2013, ani 1991, lecz 1989; lub 1944 - w pierwszych godzinach swego istnienia Rząd Narodowy winien nie wdawać się w proces głównych zbrodniarzy komunistycznych, a wykonać własny dekret o ich egzekucji.
W ich wykazie nazwisko Kiszczaka jest na pozycji drugiej.
 
                                                           Mariusz Cysewski

Zobacz też: 
- łącza YouTube: reportaż filmowy Zbigniewa Stanowskiego tutaj i relacja filmowa tutaj z posiedzenia Sądu Okręgowego w Warszawie w sprawie Czesława Kiszczaka .

[i] Art. 6 § 3 „d” Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (Dz. U. Nr 102, poz. 643, z późn. zm.)