Wsydliwek, czyli medialna dziewica

 Gdzieście Żakowski się uchowali przez te dwa lata? Gdzieście byli redaktorze, gdy na łamach Gazety Wyborczej opluskwiano Prezydenta, czyniono z niego winnego katastrofy, gdy używano sobie na polskich pilotach, gdy powielano kłamstwa Anodiny, gdy oskarżano gen. Andrzeja Błasika, bezwstydnie i bezczelnie się zastanawiano na łamach gazety, ile trzeba wypić, by we krwi było 0,6 procent alkoholu.

 
Mijają dwa lata od smoleńskiej tragedii i w „Warszawskiej Gazecie” ukaże się jeszcze wiele artykułów analizujących smoleńską tragedię. Mnie interesuje jeden aspekt. Jak dzisiaj sobie radzą z kłamstwem smoleńskim ci, którzy od razu znali przyczynę katastrofy? Przypominam – był nią błąd pilotów, lądowanie we mgle pod presją prezydenta, wbrew decyzjom smoleńskich kontrolerów lotu.
I właściwie trudno mówić o „radzeniu sobie z kłamstwem” tych, którzy dzisiaj mają puste ręce. W przypadku ich tzw. narracji, aż się prosi o użycie zwrot – „śmieci na wejściu – śmieci na wyjściu”. Przesłanki były fałszywe, a były nimi wrzutki medialne i bezczelne kłamstwa, jakże wnioski mogły być prawdziwe?

Dziennikarze mainstremowi sprawiali wrażenie, może powinienem napisać - chcieli sprawić wrażenie, że dysponują wiedzą, i że posługując się rozumem znają banalność przyczyn, a posiłkowali się najlepszymi na rynku ekspertami. Dawali do zrozumienia, że to oni są ci światli i oświeceni, a druga strona, niedowiarkowie, to ciemnogród, któremu pozostaje wiara i niewiara.
Wiara, że samolot uległ awarii (przecież jej nie było), że może nastąpił wybuch (nie stwierdzono śladów), że do katastrofy doprowadził brak ochrony prezydenta i niewiara. Niewiara w ustalenia komisji Anodiny, niewiara w brzozę, i w odczytane stenogramy.
 
Nawet do głowy im nie przyszło (sekciarzom z Czerskiej), że jest odwrotnie, to właśnie ich „teoria” była budowana na wierze, wierze w dobrą wolę śledczych, na zaufaniu (czyżby?), i to ich teorie nie miały prawie nic wspólnego z wiedzą. Do głowy im nie przyszło (czy aby na pewno?)), że śledztwo MAK-u nie ma nic wspólnego ze standardami zachodnimi. Żadne z obnażanych kolejno kłamstw nie skłoniło ich do zmiany narracji, do wycofania się z piramidy insynuacji i oszczerstw. Dlaczego? Wydaje się, że chodzi o zwykłą politykę. Jak to powiedział Michnik, „dziś moja partia nazywa się „Gazeta Wyborcza", nie mam innej partii”. A przecież, koalicjantem Czerskiej jest PO, a koalicyjnym marzeniem Palikot.

Aspekt wiedzy i wiary, a więc czy jest sens przypominania, co było wiedzą (medialną, tzw. fakty prasowe), a co wiarą dwa lata temu, a co jest nimi dzisiaj i jak sobie z tą sytuacją radzi środowisko Wyborczej, gdy piramida smoleńskiego kłamstwa się rozsypała? W jaką pułapkę rozdwojenia świadomości wpakowali redaktorzy z Czerskiej swoich czytelników. 
Popatrzmy. Sondaże od dawna służą Wyborczej kształtowaniu opinii czytelników, są instrumentem urabiania im poglądów. I pada pytanie sondażowe: „Dziś druga rocznica katastrofy smoleńskiej. Jakie w Tobie budzi uczucia?” i podsuwa się następujące podpowiedzi: „Irytację, że PiS wciąż organizuje marsze” (40% odpowiedzi), „Znudzenie, ile można, to była tylko katastrofa” (37%).

A więc irytacja i znudzenie dominują wśród prawie 80% czytelników organu Michnika, a przecież wersja GW z wersją głównych stacji TV była taka sama. Skąd irytacja?
A gdyby nie wołanie o prawdę, również na Krakowskim Przedmieściu, co by wiedziano o przyczynach katastrofy? Wyniki równolegle przeprowadzonego sondażu - „Polacy o katastrofie Smoleńskiej” są katastrofalne dla dwuletniej pracy redakcji z Czerskiej. Oto na pytanie „Czy przyczyny katastrofy zostały wyjaśnione?” 34% ankietowanych odpowiada „nie i nie będą póki Rosjanie nie przekażą nam wraku i czarnych skrzynek”, 32% zakreśliło odpowiedź – nie zostały wyjaśnione, polskie władze razem z Rosjanami ukrywają prawdę, a 25% uważa, że polskie władze niewystarczająco się starają, żeby wyjaśnić przyczyny katastrofy. Zaledwie 16% myśli, że najważniejsze fakty zostały wyjaśnione w raporcie komisji Millera (uwaga: punkty procentowe nie sumują się do stu).

Jakże jest możliwym, że gazeta pyta swoich czytelników o znudzenie i irytację, skoro dzień wcześniej publikuje wyniki badań, z których wynika, że Polacy wciąż nie wiedzą - dlaczego? Jako przyczynę katastrofy 32% ankietowanych wskazało błędy rosyjskich kontrolerów, 18% zamach, 13% awarię samolotu a jako przyczyny pośrednie - błędy w organizacji lotu polskich urzędników (27% wskazań), czy presję zwierzchników pilotów – 22% i znając takie wyniki gazeta pyta retorycznie o … znudzenie? Czy nie mamy do czynienia z przykładem medialnej schizofrenii?

I zaglądam do komentarza Jacka Żakowskiego. Używa zwrotów zassanych z czasów PRL, można odnieść wrażenie, że teleportował się z „Trybuny Ludu” i nakręcając się coraz bardziej, w krótkim tekście zdołał użyć wobec przeciwników następujące inwektywy: polityczne żerowanie na smoleńskiej tragedii, dawanie upustu fobiom, paranojom, nienawiści, instrumentalizowanie, snucie insynuacji opartych na miałkich podstawach podejrzeń, a także dostrzegł „zombi szołbizu” cudownie ożywające w świetle cmentarnych zniczy i puentuje oburzając się święcie – „jest to po prostu haniebne”, i nie widząc usprawiedliwienia dla cmentarnych hien pisze o „niewyobrażalnej podłości” i cytat dosłowny „Skala tej podłości, z którą mamy w Polsce do czynienia, jest najbardziej zawstydzającym doświadczeniem mojego dorosłego życia”. Wstydliwek jeden.

Wstydiwek
I jakoś nie wierzę w to oburzenie Żakowskiego, w rumieńce wstydu na jego policzkach, nie dowierzam w tę odmianę dziennikarskiej mimozy, Żakowskiego wrażliwca nie mogę sobie wyobrazić.
Gdyż należy zadać narzucające się pytanie. Gdzieście Żakowski się uchowali przez te dwa lata? Gdzieście byli redaktorze, gdy na łamach Gazety Wyborczej opluskwiano Prezydenta, czyniono z niego winnego katastrofy, gdy używano sobie na polskich pilotach, gdy powielano kłamstwa Anodiny, gdy oskarżano gen. Andrzeja Błasika, bezwstydnie i bezczelnie się zastanawiając na łamach gazety, ile trzeba wypić, by we krwi było 0,6 procent alkoholu. Jaka to gazeta zamieściła analizę, cytuję mały fragment: „Współczynnik eliminacji alkoholu to średnio 0,15 promila na godzinę. Lot trwał dwie godziny, więc jeśli generał spożył coś na pokładzie, możliwe, że wcześniej w jego krwi było 0,9 promila”

Gdyby Żakowski przejrzał zszywki Wyborczej nie miałby ochoty potrząsnąć sobą celem otrzeźwienia? Parafrazując jego własne słowa - czym jest polityczne żerowanie bezliku osób z jego środowiska na smoleńskiej tragedii? Dziewica medialna się odnalazła, czy mam ją zapytać o „elementarny standard człowieczeństwa, który nie podpowiada, by w tragedii szukać dla siebie korzyści”?
Niezauważenie „Gazeta Wyborcza” odtrąbiła klęskę swoich teorii spiskowych. To, co było ich medialną wiedzą, jest dzisiaj wiarą, a także manipulacją, insynuacją i kłamstwem. Powtórzę – było teorią spiskową.  Gdyż umyka mainstreamowym mediom fakt, że ich teoria jest, a właściwie była, w laboratoryjnej wręcz postaci teorią spiskową.
Bez żadnych dowodów, bazując na przesłankach - niby przecieków, dowodów bez właściwych badań, z drugiej ręki i trzeciej, rozwijając teorie tuneli świadomości, zahipnotyzowanego dowódcy, a także wypełniania wojennej misji, lądowania za wszelką cenę, o sprawstwo katastrofy obwiniano prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz generała Andrzeja Błasika.

Oświeceńcy
Przecież od pierwszych miesięcy „Gazeta Wyborcza” forsowała teorię spiskową, na którą składały się, często wzajemnie sprzeczne narracje - presja, teoria nacisków, a w sprzeczności z tym była teoria lądowania kozakujących debeściaków, a debeściaki ponoć ulegli naciskom, teoria momentami przechodziła w teorię lądujących tchórzy – „jak nie wylądujemy to nas/mnie zabiją), wypatrywanie ziemi, lądowania za wszelką cenę, oraz teoria lądujących patałachów, którzy nie umieli odczytać wysokości, nie wiedzieli o głębokim jarze, nie umieli posłużyć się przyciskiem uchod, nie znali języka rosyjskiego, lądowali na autopilocie, nie zachowali sterylności kabiny i stek innych bzdur. Iloma przeciekami krążącymi od redakcji do redakcji, przez pierwszy rok po tragedii posługiwali się medialni „spiskowcy”? Mainstreomowe przekaziory dwa lata urabiały opinię publiczną z prawie żadnym skutkiem.

Największy wpływ na opinię publiczną mają programy telewizyjne, przewijali się przez nie wciąż ci sami tzw. eksperci, a także autorytety dające im wiarę. Autorytety aktora, satyryka, malarki czy celebrytki, a także Wałęsy. Selekcjonowano informacje, zadawano pytania, na które odpowiedzi prowadziły do wzmocnienia obowiązującej spiskowej narracji, a obalające je przemilczano. I jaki jest efekt tego prawie dwuletniego prania mózgów? Żaden. Patrz sondaże.
Oświeceńcom, tym, którzy niby wiedzieli, pozostało wróżenie z fusów kawki ze śniadania mistrzów, a także brudne szkiełko kontaktowe. Niby posługiwali się mózgownicami, a pozostała im wiara i irytacja. Co tam fizyka, co tam mechanika, co tam wytrzymałość materiałów i NAUKA, co tam piramida sprzeczności – dziennikarze wiedzieli swoje. Żakowski też.

Minęły dwa lata, a wydaje się jakby było to wczoraj. I czekam na badania z wytrzymałości materiałów, nadejdą z Australii, czy jest możliwym, żeby aż tak się rozpadł, przecież blogerzy zastanawiali się nad tym dwa lata temu, i już przedstawiono metody badań amerykańskich, i dopiero wówczas ich wyniki, wykorzystano najnowocześniejszy sprzęt, w Polsce takiego nie ma, najlepsze programy komputerowe, a oświeceńcy dzisiaj chcą przeciwstawić, … co? Wyborcza ich pyta o irytację i znudzenie.

A Żakowski plecie androny, fobie i paranoja go atakują, rozbudzony podłością różowe lica ukrywa za figowym listkiem. Wstydliwek jeden.  Jeden z wielu.

Tekst ukazał się w Warszawskiej Gazecie