"Technologia" wybaczania

William P. Young (1955) to kanadyjski pisarz, najbardziej znany jako autor powieści Chata. Wraz z żoną Kim mieszka w amerykańskim mieście Happy Valley w stanie Oregon. Ma czterech synów i dwie córki. Pisarstwo traktował Young przede wszystkim jako okazję do tworzenia prezentów dla swoich bliskich. Żona wielokrotnie nakłaniała go, by napisał coś dla swoich dzieci w celu przekazania im swojego spojrzenia na Boga w kontekście traumatycznych doświadczeń, które przeżył jako człowiek dorosły.
Historia wydania „Chaty” nie była usłana różami i może być pokrzepieniem dla początkujących literatów. Pierwotny manuskrypt został wydrukowany zaledwie w nakładzie 15 egzemplarzy dla rodziny i przyjaciół. Bliscy zachęcali autora do wielkonakładowego wydania książki, wspomagając w dopracowaniu i przygotowaniu rękopisu do publikacji. Została ona jednak odrzucona przez 26 (sic!) wydawców. Young wraz z przyjaciółmi opublikowali więc ją w specjalnie do tego celu założonej spółce wydawniczej Windblown Media w 2007 r. Mimo wydania zaledwie 200 dolarów na reklamę książka osiągnęła w czerwcu 2008 r. pierwsze miejsce na liście bestsellerów New York Times i była najlepiej sprzedającą się w Ameryce pozycją beletrystyczną w wersji papierowej i audio do końca listopada 2008.
 
Jest więc Chata pewnym frapującym fenomenem i z pewnością muszą być po temu powody. Jakie? Odpowiedź jest o tyle trudna, że właściwie należałoby Chatę zaliczyć do podręczników tzw. pozytywnego myślenia, które zalewają rynki wydawnicze od co najmniej półwiecza. Można sięgnąć po klasyków gatunku, takich jak Joel S. Goldsmith, Eckhart Tolle, Anselm Grun czy Joseph Murphy. Cóż więc nowego chce nam zaoferować Young? Zawartość jest ta sama, ale opakowanie inne. Young przemyca swoje przemyślenia w dość atrakcyjnej, dojmującej formie fabularnej. Jest przez to bardziej strawny i – wydaje mi się – bardziej przekonywujący, bardziej wiarygodny.
Trudne jest także napisanie recenzji tej książki, zwłaszcza jeśli chciałoby się czytelnika zachęcić do sięgnięcia po nią. Katarzyna Zarecka swoją recenzję na vortalu „Przystań Literacka” (http://www.przystan-literacka....) uważa, że najlepiej rozpocząć czytanie tej książki, gdy nic a nic się o niej nie wie. Ja przystąpiłam do lektury właśnie w ten sposób i… całe szczęście. Przyznaję, gdybym wiedziała, z czym mam do czynienia, być może nie sięgnęłabym po powieść. Po czym… obszernie relacjonuje czytelnikowi treść książki, usiłując zachęcić do lektury :-)
 
Lecz bez nawiązania do fabuły, choćby szczątkowego, się nie da. Bohater, Mackenzie (dla bliskich Mack), człek dorosły, z trudnym dzieciństwem (wredny tatuś, jakie to sztampowe!) zostaje zraniony ponownie, jeszcze bardziej drastycznie (porwanie i okrutne morderstwo ukochanego dziecka dokonane przez sadystycznego zbrodniarza). W rezultacie popadł w stan (jak to sam nazywa) Wielkiego Smutku. Stan ten zwiększał rozbrat Macka z Bogiem, choć on sam nie przejmował się rosnącym poczuciem oddalenia. Próbował zachować stoicką, chłodną wiarę i chociaż znajdował w niej pewną pociechę, nie uwalniała go ona od koszmarów. Mack żył w stanie nierównowagi, bo ten osiąga się po tak dotkliwej traumie drogą wybaczenia, którego dać nie był w stanie. Ani ojcu, ani tym bardziej sadystycznemu mordercy. Ani nawet sobie, bo obwiniał się o to, że nie zapobiegł śmierci córki.
Bóg jednak nie akceptował tego stanu oddalenia. Pewnego zimowego dnia przysłał mu zaproszenie do chaty, w której popełniono zbrodnię na jego córce. Zaproszenie, zostało przyjęte choć z oporami – wszak Mack, udając się do chaty, wiedział, że jedzie prosto do źródła swojego bólu, w wir Wielkiego Smutku, który zabijał w nim chęć życia.
 
Dalsza część książki ma konwencję fantastyczną i można by ją określić jako weekend z Trójcą Świętą (personifikacja postaci Ją tworzących zaskakuje i może budzić kontrowersje – u mnie wzbudziła nawet podejrzenie o politpoprawność autora). Autor buduje tu ciepłe i kojące klimaty, zapewne dla zrównoważenia mozolnych (chwilami nużących) dialogów, które mają uruchomić i sfinalizować proces  dojrzewania bohatera do wybaczania. Klimaty te chwilami jako żywo przypomniały mi „Perelandrę” C. S. Lewisa, choć w czasie lektury jeszcze nie wiedziałem, że autor jest fanem tego wytrawnego pisarza i myśliciela. Zaproponowana przez autora „technologia” wybaczania opiera się na dyskusji, logicznej argumentacji (nie zabrakło nawet procesu sądowego!), zatem operuje w przestrzeni ratio – podczas gdy efekt jej działania osiągnięty zostaje w przestrzeni fides, bo związek wybaczenia z wiarą jest tutaj bezdyskusyjny. Young daje w ten sposób odpór modnym aktualnie trendom irracjonalnego „zdawania się na moc”, hedonistycznego zawierzania zmysłom, czy hołdowania dyktatom intuicji. Kto wie, czy to uwypuklenie relacji między wiarą a rozumem nie stanowi największej wartości tej książki.
Bohater wiedzie dyskursy z każdą postacią Trójcy Świętej z osobna, choć mamy też do czynienia z „obradami plenarnymi”. Padające w owych dyskursach argumenty mają różną jakość i moc, choć z pewnością jest to odczucie subiektywne - jednego przekonuje to, innego tamto; myślę, że każdy znajdzie tu dla siebie perełki. Ja przytoczę kilka swoich.
 
Większość ptaków została stworzona do latania. Chodzenie po ziemi jest dla nich ograniczeniem możliwości latania, a nie na odwrót. Ty natomiast zostałeś stworzony do tego, żeby być kochanym, a więc to nie miłość ciebie ogranicza, tylko jej brak.
 
Wy, ludzie, tacy mali we własnych oczach, naprawdę jesteście ślepi i nie dostrzegacie swojego miejsca we wszechświecie. Wybraliście trudną ścieżkę niezależności i nawet nie rozumiecie, że ciągniecie ze sobą całe Stworzenie. (…) Wszelkie zło płynie z niezależności, a niezależność to wasz wybór. (…) Zło jest znakiem tych czasów i chaosem, do którego sami doprowadziliście, ale nie będzie miało ostatniego słowa. Teraz dotyka wszystkich, których kocham, zarówno tych, którzy we mnie wierzą, jak i tych, którzy nie wierzą. Jeśli usunę skutki ludzkich wyborów, zniszczę gotowość do miłości. Miłość wymuszona nie jest żadną miłością.
 
Musisz zrezygnować ze swojego prawa do decydowania, co jest dobre, a co złe. Żeby tego dokonać, musisz poznać mnie na tyle, żeby mi zaufać i nauczyć się polegać na mojej dobroci. „Zło" to słowo, którym opisujemy nieobecność Boga, podobnie jak używamy słowa „ciemność" na określenie braku światła albo słowa „śmierć" na określenie braku życia. Zarówno zło, jak i ciemność można zrozumieć tylko w opozycji do światła i dobra; one samodzielnie nie istnieją. Ja jestem Światłem i Dobrem. Jestem Miłością i nie ma we mnie ciemności. Tak więc, odsuwając się ode mnie, pogrążasz się w mroku.
 
Ja jestem czasownikiem. Jestem, kim jestem. Będę, kim będę. Jestem słowem! Jestem żywy, dynamiczny, zawsze aktywny, wiecznie w ruchu. I jako że sama moja istota jest słowem, czyli czasownikiem, wolę je od rzeczowników. Wyrazy takie, jak: wyznawać, okazywać skruchę, żyć, kochać, odpowiadać, rosnąć, dojrzewać, zmieniać się, siać, biegać, tańczyć, śpiewać, i tak dalej. Ludzie natomiast biorą czasownik, który jest żywy i pełen gracji, i przekształcają go w martwy rzeczownik albo zasadę, a wtedy to, co jest żywe i rośnie, obumiera. Rzeczowniki istnieją, bo istnieje wszechświat i fizyczna rzeczywistość, ale jeśli kosmos zamienia się w zbiór rzeczowników, staje się martwy. Jeśli nie ma „ja jestem", nie ma czasowników, a one są tym, co czyni świat żywym.
 
Wybaczenie jest przede wszystkim dla ciebie, dla wybaczającego. Pozwala ci uwolnić się od czegoś, co zżera cię żywcem, niszczy wszelką radość i zdolność do kochania. (…) To, co ten człowiek zrobił, było potworne. (…) Gniew jest właściwą i zrozumiałą reakcją na takie zło. Ale nie pozwól, żeby wściekłość i poczucie straty powstrzymały cię przed wybaczeniem mu i zdjęciem rąk z jego szyi. Synu, może pierwszego i drugiego dnia będziesz musiał powtórzyć słowa wybaczenia sto razy, ale trzeciego będzie ich mniej i z każdym kolejnym jeszcze mniej, aż do dnia, kiedy sobie uświadomisz, że wybaczyłeś całkowicie. A wtedy zaczniesz się za niego modlić i oddasz go mnie, żeby moja miłość wypaliła w nim wszelkie przejawy zepsucia.
 
Ta książka nie może być akceptowana przez każdego – i nie jest; można sobie wygooglać komentarze czytelników. Żyjemy w świecie pluralistycznym, a ostatnio także w relatywistycznym, gdzie „każdy ma swoją prawdę”, gdzie nie brak kwestionujących istnienia jednej Prawdy - nie ze złej woli – z przekonania. Ci tego przesłania nie zaakceptują. Ale nie zaakceptuje go także cała rzesza wierzących – w tym również chrześcijan. Zwłaszcza tych, których wiara ma charakter bardziej kulturowy niż religijny, opiera się bardziej na tradycji niż na źródle, którym jest nauka Jezusa z Nazaretu.
Więc nie zachęcam do lektury wszystkich, tylko tych, którzy mają rozterki, poszukują, czują pragnienie. Choćby dla chęci ugaszenia go wodą ze źródła warto odwiedzić chatę.
Co nie oznacza, że pozostałym „wstęp wzbroniony”. Tyle, że czas lektury może okazać się dla nich czasem utraconym.
A może nie? Jeśli nie zaryzykujecie, nie przekonacie się.
 
Tytuł książki:      Chata
Autor książki:    Young William P.
Wydawca:          Wydawnictwo Nowa Proza
Rok wydania:    2009
Liczba stron:      300
Format:               125 × 195
ISBN:                    978-83-7534-056-3.
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie:    Reszka Anna