Po cichu, z dala od kamer, toczy się dyplomatyczno-merytoryczna wojna w ramach Zachodu. Nie chodzi tu bynajmniej o różnice między eksprezydentem Donaldem J. Trumpem a Unią Europejską, w sprawie Rosji i Ukrainy, ale o coś, o co walka toczyć się będzie znacznie, znacznie dłużej niż największa wojna od 1945 roku na Starym Kontynencie. Chodzi oczywiście o "Artificial Intelligence", czyli AI. W tej sprawie Biały Dom zdaje się mieć stanowisko kompletnie inne niż Bruksela. Ze strony UE mamy regulację określaną jako "AI Act", czyli pierwszą na świecie na taką skalę regulację dotyczącą sztucznej inteligencji. Istotą unijnej propozycji jest system zakazów dotyczących inwazji „AI” oraz restrykcyjne wymagania od tych korporacji, które projektują produkty konstruowane w oparciu o AI. „Szkoła europejska” i „szkoła amerykańska” to zupełnie dwie inne koncepcje nawzajem się wykluczające.
Można powiedzieć, że Europa chce zakazywać i wciskać „czerwone światło” na różne działania wokół AI, a Ameryka nie chce żadnych zakazów ani surowych wymogów. A co do firm "od AI" to chce domagać się dobrowolnych zobowiązań, a nie systemu obligatoryjnego.
Unia Europejska zachowuje się niczym gracz w brydża : licytuje, mając niepomiernie gorsze karty niż przeciwnicy przy stole. Chce, żeby Waszyngton padł na kolana i przyjął jej "AI- Plan". USA tylko wzrusza ramionami i przeprowadza kontrę, odwołując się do tego, że przecież to USA są potęgą światową, jeśli chodzi o sztuczną inteligencję. Tym bardziej, że to właśnie Waszyngton ma sukcesy, bo Biały Dom już dziewięć miesięcy temu jednak wymusił pseudodobrowolne zobowiązania się globalnych korporacji, jak Amazon do zapewnienia bezpiecznych prac nad sztuczną inteligencją.
W tym sporze pokazuje się pewna różnica filozofii podejścia, nie tylko do AI, ale i gospodarki. Stany Zjednoczone stawiają na współprace z firmami, na wolny rynek, redukują rolę systemu państwowego. Z kolej Stary Kontynent – „stary” w tym kontekście to bardzo adekwatny przymiotnik- czyli Europa (UE) z kolei chce firmy pracujące nad AI „wziąć za pysk”, idzie na ostro.
Z kolei w samej Europie też są poważne podziały w tej sprawie. Oto bowiem Francja patrzy na unijny AI - ACT, jak pies na jeża, bo prezydent Emmanuel Macron chce chronić potężny we Francji sektor AI, ale może jednak przede wszystkim przewodzić Europie w tym obszarze.
Cóż, będzie się działo…
· Tekst ukazał się na portalu wprost.pl (02.04.2024)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 404
Duże modele językowe (Large Language Models - LLM) są podstawą tego za co uważa się i co nazywa się potocznie Sztuczną Inteligencją - "Artificial Intelligence". Wiadomo, że duże modele językowe (LLM) lepiej niż inne odzwierciedlają perspektywy wybranych grup społecznych, co może mieć wpływ na ich wyniki, zwłaszcza w przypadku zadań subiektywnych, takich jak moderowanie treści i wykrywanie mowy nienawiści. Aby zbadać, w jaki sposób LLM reprezentują różne perspektywy, istniejące badania skupiają się na dopasowaniu pozycyjnym, tj. na tym, jak bardzo modele naśladują opinie i stanowiska różnych grup, np. liberałów czy konserwatystów. Komunikacja międzyludzka obejmuje jednak także wymiar emocjonalny i moralny. Powstaje problem dostosowania afektywnego, które mierzy, w jaki sposób ton emocjonalny i moralny osób LLM reprezentuje barwy i odcienie różnych grup. Porównując wpływ odpowiedzi generowanych przez LLM z wpływem wiadomości na Twitterze, obserwujemy znaczną rozbieżność LLM z obiema grupami ideologicznymi. To rozbieżność jest większa niż podział partyjniacki w USA czy w Polsce. Nawet po nakierowaniu LLM w kierunku określonych perspektyw ideologicznych, rozbieżność i tendencje liberalne w modelach utrzymują się, co sugeruje na systemowe działanie, tfu systemowy sabotaż LLM. Co pokazuje, że spory na temat AI mają inne podłoże niż głoszone w EU i niż te które autor opisuje 😎