Podczas ostatniej konferencji prezesa NBP, Adama Glapińskiego, jej uczestnicy mogli zapoznać się m.in. z kilkoma wykresami. Z jednego z nich wynikało, że skumulowany wzrost realnego PKB w latach 2004-2023 wyniósł w Polsce 104,2%, podczas gdy w strefie euro 23,5%. U nas więc okazał się prawie 4,5 razy wyższy.
Rzecz jasna wynika to z tzw. zaszłości historycznych. Polska gospodarka z jej ogromną hiperinflacją z lat 90. ubiegłego wieku (przypomnijmy, że w 1995 r. nastąpiła urzędowa wymiana złotego – ten nowy (tzw. PLN) był wart 10 tys. dotychczasowych złotych), niezwykle trudną walką ze skutkami niekonkurencyjnej gospodarki pozostającej jeszcze całe lata po 1989 r. w postkomunistycznych układach, czy hiperliberalnymi posunięciami niesławnej pamięci wicepremiera Balcerowicza, wskutek których niemal z dnia na dzień uległy likwidacji PGR-y (tzw. państwowe gospodarstwa rolne), co wpędziło w skrajne ubóstwo tysiące rodzin pozostawionych bez żadnych niemal środków do życia, jeszcze w pierwszych latach obecnego wieku bardzo znacząco odstawała swym poziomem rozwoju od gospodarek zachodnioeuropejskich należących do tworzącej się Unii Europejskiej (w miejsce dawnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej).
Aby uzmysłowić sobie z jakiego miejsca startowaliśmy przytaczam dane z ubiegłorocznego raportu Związku Przedsiębiorców i Pracodawców „Najlepszy czas Polski 1992-2022”. Otóż jeszcze w roku 1990 PKB w przeliczeniu na mieszkańca w Polsce było ponad 13-krotnie niższe niż w Japonii, ponad 11-krotnie niższe niż w RFN, ponad 12-krotnie niższe niż w USA, niemal 10-krotnie niższe niż we Francji, a nawet niższe o 1130 USD niż w ówczesnej Jugosławii, o 800 USD niższe niż na Węgrzech, o 1660 USD niższe niż w Czechosłowacji i o 530 USD niższe niż w Bułgarii.
Nic więc dziwnego, że – aby w stosunkowo krótkim czasie dogonić bogatszy od nas Zachód - musieliśmy rozwijać się w tempie znacznie odeń szybszym.
I są już tego widoczne - w tym wypadku na ulicach dużych miast - rezultaty. Jest ich już teraz sporo więcej i to nie tylko w Warszawie - niż w największych miastach zachodnioeuropejskich. Jak informował rok temu portal moto.infor.pl na 1000 mieszkańców Warszawy przypada 795 samochodów osobowych. W Barcelonie - 594, Berlinie - 337, a w Londynie - 321. Podobnie wygląda to w innych dużych polskich miastach - w Poznaniu to 781 pojazdów na 1000 mieszkańców, a we Wrocławiu - 742.
Co więcej, wiele wskazuje na to, że owo „doganianie” przez nas bogatych krajów zachodniej Europy będzie trwało dalej i - co najważniejsze - zakończy się sukcesem. Rzecz jasna, w zależności od tego, jak duży dystans dzieli nasza gospodarkę od gospodarek poszczególnych państw, proces ich „doganiania” potrwa krócej (np. w przypadku Włoch), czy dłużej (Niemcy, Holandia, czy Luksemburg).
Pytany przez mnie o ten proces i dalszy nasz szybki rozwój, a w końcu „dogonienie” gospodarek krajów należących do strefy euro w najnowszym wywiadzie na portalu filarybiznesu.pl Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego, potwierdził, że „jest to jak najbardziej możliwe”. - Pamiętajmy, że w ciągu ostatnich ponad 30. lat, gdy polska gospodarka się szybko rozwijała, zdarzały się epizody stagnacji czy nawet głębokiej recesji u naszych głównych partnerów handlowych, a nasza gospodarka i tak rozwijała się w tym okresie. Okazało się nawet, że w 2020 r. była jedyną gospodarką w całej UE bez odnotowanej recesji. To, że rośniemy, mimo, że w naszym najbliższym otoczeniu sytuacja gospodarcza jest nie najlepsza, okazało się możliwe. Natomiast wymaga to rzecz jasna wysiłku, odpowiednich dostosowań w polityce gospodarczej i stabilności makroekonomicznej. Zaś w obecnej chwili takie warunki są zachowane.
W opublikowanym przez forsal.pl zestawieniu krajów unijnych pod względem tzw. mediany ekwiwalentnego dochodu do dyspozycji (wyrażonej w PPS) w UE w 2022 r. Polska znalazła się na 18. pozycji. Stawce przewodzą: Luksemburg (33.214 PPS), Holandia (25.437 PPS) i Austria (25.119 PPS). Ponadto m.in. na 6. miejscu uplasowały się Niemcy (23.197 PPS), a na 9. Francja (20.575 PPS). Średnia całej UE wynosi w tym ujęciu 18.706 PPS. Zaś Polska z 14.906 PPS wyprzedza już obecnie m.in. takie kraje, przyjęte do UE jeszcze w latach 80. ub. wieku, jak Portugalia (12.266 PPS) czy Grecja (10.841 PPS)
Wspomniany ekspert z PKO Banku Polskiego zapewnia: Polska może radzić sobie całkiem nieźle, nawet jeśli Niemcy przeżywają problemy. Zdaniem Piotra Bujaka zrównanie wielkości naszego PKB i krajów strefy euro według tzw. parytetu siły nabywczej to horyzont najbliższych 20 lat. - A myślę, że przy jakimś korzystnym splocie okoliczności – może nawet wcześniej - dodaje ekspert.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 612
Musi