Opozycja w Polsce jest, póki co, głęboko podzielona i w wyobrażalnej perspektywie czasowej nie jest żadną realną alternatywą dla Prawa i Sprawiedliwości. Nie wiem, czy o tym wie Petru, ale Schetyna jako polityk znacznie bardziej publicznie doświadczony pewnie zdaje sobie z tego sprawę, choć nigdy tego nie powie. My to wiemy dobrze: siła PiS, obok autentycznego społecznego poparcia, wręcz entuzjazmu dla szeregu dokonywanych zmian – jest jednak także odwrotnie proporcjonalna do słabości opozycji. Ale to, co wiemy my, wiedzą również nasi wrogowie. Ci zewnętrzni – i ci wewnętrzni. Nie wierzmy naiwniakom, idiotom lub cynikom, którzy bajdurzą, że krytyczne opinie o Polsce na Zachodzie biorą się z protestu przeciwko zmianom w Trybunale Konstytucyjnym czy mediach. To kwestia interesów: szereg krajów i środowisk politycznych chce powrotu słabej Polski – silna Polska narusza bowiem ich interesy ekonomiczne i polityczne. Skoro tak, to będą nie tyle modlić się (to raczej nie jest ich specjalność), co pracować, aby doszło w Polsce do kolejnej z naszego punktu widzenia „złej zmiany” i powrotu idealnej z ich punktu widzenia „słabej Polski”. Można oczywiście przyjmować w szeregi międzynarodówki liberalnej partię pana Petru czy dawać medialno-polityczną kroplówkę Platformie Obywatelskiej, która zabetonowała się na poziomie ledwie parunastu procent poparcia, ale nie posądzajmy wrogów Polski, że są durniami. Oni wiedzą, że potrzeba takiego wehikułu politycznego, którzy może przynajmniej rodzić nadzieję, że będzie skuteczniejszy niż więdnące na poziomie poniżej 20% społecznego poparcia formacje Nowoczesna.pl i PO. Takim politycznym wehikułem, który miałby zarysować perspektywę zblokowania Prawa i Sprawiedliwości jest oczywiście KOD.
Także dlatego, że ów komitet nie ma, przynajmniej formalnie, obciążeń ośmioma latami nieudolnych i skorumpowanych rządów PO-PSL i nie kojarzy się z partyjniactwem, z jakim dość szybko zaczęto kojarzyć formację pana Petru. Wielu ludzi widzi w KOD-zie polityczną platformę „antypisizmu”, która teoretycznie rokuje nadzieje – nadzieje, których na pewno nie spełni kulawa formacja Ryszarda Petru.
Dla naszych zewnętrznych i wewnętrznych wrogów KOD jest „ostatnią nadzieją białych”, choć ideolodzy KOD-u obraziliby się za takie wstrętne, rasistowskie określenie. Kto przychodzi na KOD? Mówienie, że wyłącznie ci „oderwani od koryta” to spore uproszczenie. Oczywiście także oni. Ale doprawdy nie tylko. Taksówkarz, z którym jechałem („do Pana nic nie mam, ale, proszę Pana, ten PiS to ja bym...”) reprezentuje poglądy skrajnie antykatolickie i antykościelne. Nadaje nowy wyraz starym hasłom, które pamiętam z jeszcze innej, starej antykatolickiej fali sprzed 20 lat: „Księża na księżyc”, „Klerystan – nie!”. Na KOD oczywiście chodzi, choć jako żywo na zmianie władzy on sam nic nie stracił, bo jak klientów woził, tak dalej wozi. Jest przykładem tego nurtu „antykaczyzmu”, który nienawidzi prawicy, bo nie znosi Kościoła. Przedstawiciele innego nurtu na manifestacje KOD-u maszerują prosto, zwłaszcza w dużych miastach, uwaga, z … kościołów. Ich „antykaczyzm” nie ma charakteru ideologicznego, lecz po prostu polityczny. Jest też grupa może nie tak liczna, ale przecież istniejąca: ludzi może i naiwnych, pewnie i bezrefleksyjnych, lecz rzeczywiście wierzących, że Kaczyński to dyktator, a demokracja w Polsce jest zagrożona, Trybunał zniewolony, a nawet sygnał karetki pogotowia kojarzą z eskapadą ministra Ziobry czy ministra Kamińskiego po głowy politycznych przeciwników.
Zatem sprowadzanie piechurów spod flagi KOD wyłącznie do tych, którzy sami lub ich rodziny stracili synekury związane z władzą PO-PSL jest jednak nadmiernym uproszczeniem.
KOD niczym cieplarniana roślinka będzie jakoś tam wegetował, podlewany konewką zachodnich i krajach mediów – a może nie tylko mediów. Natomiast prawicowa władza w Polsce musi de-KOD-ować tę totalną opozycję poprzez konkretne działania i sukcesy rządu.
*tekst ukazał się w "Nowym Państwie" (maj 2016)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2475
Postkomuchom i zdrajcom narodu polskiego.
A może czas już jest, aby opracować listę zdrajców Polski po 1989 roku. Listę otwieraliby byli trzej królowie Polski (Wałęsa, Kwaśniewski i Komorowski), potem oficerowie WSI i Prok. Wojskowej razem z byłymi Ministrami MON i politykami PO, następnie pismaki jak Michnik, Lis i inni a skończywszy na obecnych trzech królach w Polsce (Schetyna, Petru i Kosiniak). A listę zamykałby alimenciaż Kijowski.
"Opozycja w Polsce jest, póki co, głęboko podzielona i w wyobrażalnej perspektywie czasowej nie jest żadną realną alternatywą dla Prawa i Sprawiedliwości."
*
Na miejscu PiSu byłbym bardzo ostrożny z tego typu opiniami.
Jeszcze niedawno PeO też "nie miała z kim przegrać", Komorowski identycznie.
Lekceważenie przeciwnika to pierwszy krok do klęski, tym bardziej że za V kolumną w Polsce stoją nie tylko peowcy i ubecy, ale cała antypolska międzynarodówka.