Wczoraj niektóre media doniosły o nietypowym zachowaniu Pana Krystiana Zimmermanna podczas koncertu w Los Angeles.
Zapowiedział publiczności, że jest to jego ostatni koncert w USA, ponieważ nie będzie grać w kraju, którego armia zamierza kontrolować cały świat. Powiedział jeszcze coś na temat „obozu jenieckiego” (sam nie wiem jak toto nazwać) w Guantanamo i słowami „ręce precz od mojego kraju” dał wyraz swojemu stosunkowi do instalowania w Polsce tarczy antyrakietowej.
Nie do końca podzielam poglądy pianisty, ale dziś nie o tym.
Czym była ta demonstracja? Czy miała sens?
Myślę, że miała sens i że była dobrze skierowana i przemyślana. W gruncie rzeczy ta demonstracja, abstrahując od jej treści, bardzo mi się podobała. Analizując zauważam, że:
- Wypowiedź skierowana była do elity, a więc do ludzi z opiniotwórczego środowiska;
- Wypowiedź musiała samego Zimmermanna sporo kosztować, bo w końcu na świecie nie ma tak dużo miejsc gdzie za koncerty płacą tyle co w Stanach;
- Wypowiedź ta musiała go kosztować również w inny sposób. W pewnym sensie pokazał się jako człowiek jednoznaczny – a to w politycznie poprawnym świecie zawsze nie jest dobrze widziane.
Po takich artystach jak Pan Krystian Zimermann w gruncie rzeczy oczekuje się grania, a nie gadania, a on nie chciał zostać „ornamentatorem strzegącym arii Bacha na strunie G” (to oczywiście określenie wzięte z wiersza Zbigniewa Herberta), tylko zaangażował się w sprawę publiczną ryzykując (choćby niewiele, ale zawsze) swoją pozycję, swoje dochody, swój święty spokój. Jakże inna jest ta demonstracja od wielu, które dane nam było ostatnio oglądać.
Myśląc o Panu Krystianie Zimermannie i jego amerykańskim koncercie przywołałem z pamięci Ignacego Paderewskiego – temu pianiście współzawdzięczamy wolność, przywołałem Artura Rubinsteina, który na uroczystym koncercie z okazji podpisania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka w 1948 roku w San Francisco zagrał Mazurka Dąbrowskiego, choć program tego nie przewidywał, ponieważ organizatorzy nie powiesili polskiej flagi, a Pan Rubinstein nie wyobrażał sobie tej okazji bez polskiego akcentu.
Tak… może to coś w rodzaju tradycji wśród polskich pianistów, może polskie wychowanie wraz z polską muzyką tak działa?