Premier Donald Tusk, który zapewniał na konwencji PO, że ani on, ani jego rząd nie będzie klękał przed księdzem, był jednak obecny na uroczystościach kanonizacyjnych Jana Pawła II i Jana XXIII w Watykanie, a nawet w ramach tzw. białej nocy modlitewnej wziął udział, wraz z małżonką, w koncercie w kościele Chiesa Nuova. Ten przedwyborczy przypływ pobożności i medialnego rozmodlenia Tuska to stały element jego piaru, a poza tym, jak to mówią, jak trwoga, to do Boga. Wybory do PE już za dwadzieścia kilka dni, a sondaże, najoględniej mówiąc – wahające. Wszelkie więc zabiegi, by podbudować wizerunek są wskazane tym bardziej, że spot unijny wywołał akurat odwrotny skutek i zaowocował setkami satyrycznych memów i choć Hey Jude wszedł na stale do repertuaru muzycznego premiera, to nie przebił jeszcze przeboju Perfectu z motywem „Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść”. Ale jeśli występuje się siedem lat, z całym tym kabaretem obywatelskim, prezentuje się takie skecze i gagi, że widownia albo pęka ze śmiechu, albo opuszcza klimatyzowaną salę, to nawet Limo się poddało i kończy działalność. A jeśli jeszcze poczuło się te dreszcze emocji, o których mówiła minister Bieńkowska, to zejście ze sceny i spuszczenie kurtyny wstydu nie jest łatwe.
Premierowi zostało więc trwać w konwencji kabaretowej, robić sobie sweetfocie z papieżem Franciszkiem, razem z Bronkiem, Bolkiem i Olkiem oraz fakerką Kopaczową, co to kłamała, że na metr w głąb, albo modlić się o ruskie serwery. Bo na najbliższe wybory nie zdąży już ze zmianami w kodeksie wyborczym, by głosować korespondencyjnie, czyli ustawowo otworzyć furtkę do przekrętów i fałszowania głosowania. Dałoby to Platformie władzę na wieki wieków, a i frekwencja osiągnęłaby 99,9% jak na Krymie za Putinem, więc nie trzeba by tak drżeć o ruskie serwery, a i PKW nie musiałaby fatygować się na szkolenia do Moskwy. W przyszłości można jeszcze uchwalić możliwość głosowania mailem do samego premiera, oczywiście, z uzasadnieniem, dlaczego właśnie na PO, co da spore oszczędności na znaczkach i kopertach dla dostatecznie już nadwerężonego rządowymi zbytkami budżetu. Z tą Państwową Komisją Wyborczą, też sprawa co najmniej dziwna. Raz drukuje B.Komorowskiemu większy kwadrat na kartach wyborczych, wpisując się w niechlubną tradycje autorstwa Hitlera przy Anschlussie Austrii w 1938 roku, innym razem korzysta z doświadczeń rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej w Moskwie, zabiera głos w sprawie spotu Prawa i Sprawiedliwości, a innym razem, gdy chodzi o spot PO stwierdza, że nie jest uprawniona do wyrażania opinii.
Prawo i Sprawiedliwość zapowiada więc szczególną kontrolę wyborów, by postawienie drugiego „iksa” nie było już tak łatwe, jak dotychczas, by w policyjnych samochodach nie przewożono paczek z odrzuconymi głosami, a urny nie kryły tylu nieważnych głosów. Donald Tusk więc, pomny słów Ewangelii wg św. Łukasza: „Proście, a będzie wam dane” i pełen wiary w skuteczność działania Państwowej Komisji Wyborczej, która Ani Mru Mru, choć niejedne cuda nad urną już widziała, szybko nawrócił się na wiarę, zamienił „Donek mobile” czyli tuskobusa na rejsówkę, przyjął w Wielkanoc Komunię świętą i jest gotów nie tylko klęknąć, ale i POleżeć krzyżem, wszystko dla dobra Narodu i zmartwionych dzieci, które garną się do szkoły pierwszego września, by zobaczyć te obiecane tablety.
Nie oszukujmy się, tu nie chodzi o wybory do Parlamentu Europejskiego, które nie mają takiej siły sprawczej, by zmienić, dzięki PO, bezsilną Polskę na silną, nawet z pożyczką od CDU (via WSI), połączyć tradycje z nowoczesnością dzięki PSL, zlikwidować bezrobocie dzięki PiS, uczynić Europę wolną od kobiet i niepełnosprawnych dzięki Korwinowi i wprowadzić radykalne zmiany dzięki narodowcom. Tu chodzi o pokaz siły między dwoma głównymi partiami i rozgrzewkę przed przyszłorocznymi wyborami. Reszta komitetów to mniej lub bardziej zdolni statyści, którzy jeśli zdobęda kilka mandatów, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Graczy jest dwóch, a wygrana kilkoma mandatami jest zwycięstwem czysto wizerunkowym. Ale i na wizerunek trzeba sobie zasłużyć, bo nie pomoże doraźny makijaż, nawet za siedem milionów. Kilka komitetów właśnie ten kurs wizażu oblało, by wspomnieć o Polsce Plus Twój Ruch, takim kabarecie paranienormalni, z Armandem Ryfińskim, na równi barbarzyńcą i idiotą, który nawet w kampanię zaangażował Bogu ducha winnego czworonoga. Podobny los może czekać KNP i jego lidera Korwina (wraz z całą kandydującą rodziną), dla którego większą hańbą jest picie z gwinta niż zgwałcenie kelnerki, bo przecież kelnerka to kobieta, a kobieta to nie człowiek. I choć to tylko skrót myślowy szachisty Korwina, swoje myśli obnażył, robiąc to w każdej minucie swego stend up-u w mediach, ośmieszając siebie i przy okazji idee libertariańskie, co oddala go od zwycięstwa. Choć gimbusy, które nie wiedzą, co to „biały kruk”, ciągle za nim, ale na szczęście, jeszcze nie głosują. Więc nie ma wielu pomocników do rozsadzenia od wewnątrz parlamentu i zdemolowania unijnego układu, jak mówi, złodziei i oszustów, od których jednak bez oporu gotowy jest brać pieniądze za usługę demolki.
Więc choć wszyscy kandydaci do eurożłobu są przewidywalni jak jajko z niespodzianką, konferencja Laska albo każda wypowiedź szefa PKW – Stefana Jaworskiego, sporym zaskoczeniem był dla mnie wywiad z panem Marianem Kowalskim, królem siłowni i czir-liderem Marszów Niepodległości, który, tym razem, pomachał pomponami wbrew rytmowi narodowców, stawiając na unijny układ choreograficzny. Dlaczego zaskoczył? Bo przeciwstawił się obowiązującej u narodowców narracji, że wszystkie partie to pomagdalenkowy establishment, który trzeba wysadzić z siodła, w rytm hasła „raz sierpem i młotem...”, gardzić Majdanem, za to kochać perfekcyjną panią domu i brać z niej przykład, by oczyścić naszą ojczyznę z pookrągłostołowych śmieci. Marian Kowalski wydaje się zrozumiał, że antyunijnymi hasłami typu „eurokołchoz” czy „Konzentrationslager Europa”, nasyłaniem swoich „brygad” z kieszeniami pełnymi zapałek na unijne flagi, do Brukseli się nie dojedzie. Ruch Narodowy, osłabiony niezrozumiałą krytyką rewolucji na Ukrainie, wręcz popieraniem Janukowycza, popełnił wielki błąd i dowiódł krótkowzroczności swej polityki, bo jeśli opowiada się za unią europejskich ojczyzn, a nie federacją, to Ukraina jest w niej także potrzebna choćby dlatego, by szykanowani dziś zakazem wjazdu prawicowi dziennikarze, odczuli dobrodziejstwo Schengen. Wspomniany Kowalski wydaje się ewidentnie macha Tuskowi, biorąc przykład z Macieja Giertycha. Nie jest to jeszcze europejski poziom, bo nieznajomość Traktatu Lizbońskiego bije po oczach, a postulat wspólnej europejskiej armii i oddania polityki energetycznej w unijne ręce jest mało narodowy, ale dowodzi, że biało-czerwone pompony zamienił na unijne i wygina śmiało ciało przed Tuskiem. Tylko czy wyborcy nabiorą się na te metamorfozy nawróconego na wiarę Tuska czy nawróconego na brukselkę Kowalskiego? A elektorat Prawa i Sprawiedliwości? Jak zwykle modli się do Boga, który wreszcie straci cierpliwość i przemówi: Daj mi szansę i idź na wybory!
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2308
Donald jest odpowiednio POdwieszony a Marian dobrze zbudowany ;-)