To zależy od czasu i miejsca, czyli tekstu i kontekstu. Bo jest czas ustaw i czas wyborów. A więc naprzemiennie, raz ich kijem, raz marchewką. Szaleńcza nagonka na Solidarność, do dziś niezrealizowane postulaty sierpniowe, blokowanie obywatelskich inicjatyw, zakaz wstępu delegacji NSZZ do budynku sejmu podczas głosowania nad reformą emerytalną, lekceważenie central związkowych w komisji trójstronnej i wreszcie kuriozalna wypowiedź byłego prezydenta Polski i przewodniczącego I „Solidarności” Lecha Wałęsy o pałowaniu protestujących związkowców.
Pod koniec maja ubiegłego roku, minister Radosław Sikorski otworzył w Brukseli Europejski Fundusz na Rzecz Demokracji (EED), jedną z flagowych polskich inicjatyw w Unii Europejskiej, która ma służyć wspieraniu przemian demokratycznych w południowym i wschodnim sąsiedztwie Unii. Potrzebę powołania Funduszu szef MSZ zgłosił w styczniu 2011 r. uzasadniając, że „Europie potrzeba nowej instytucji, która wspierałaby dążące do demokracji społeczeństwa i ich liderów”. Dyrektorem Wykonawczym Funduszu mianowano Jerzego Pomianowskiego, podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Siedzibą organizacji stał się dawny budynek polskiej ambasady w Belgii, a jej fundusz, na pierwsze trzy lata działalności, wynosi 25 mln euro.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że te czy inne piarowskie działania Sikorskiego na arenie międzynarodowej to jego swoisty sposób na „życie po życiu”, które z dyplomacją mają niewiele wspólnego, podobnie jak z promocją Polski, bo są czystym piarem własnej osoby i próbą zagospodarowania swej zawodowej przyszłości po klęsce Platformy. Obecnie w grę mogą wchodzić dwa stanowiska: nowego szefa unijnej dyplomacji – jak pisze ekspert think tanku Centre for European Reform - Hugo Brady, oraz niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. A więc i piar musi być globalny, którego skandaliczną, kompromitującą odsłonę, niemieszczącą się w kanonach dyplomacji, zaprezentował Sikorski w Berlinie, bez konsultacji z parlamentem, prezentując stanowisko niezgodne z polską polityką zagraniczną i polską racją stanu. Propozycje ministra Sikorskiego sankcjonują projekty stworzenia scentralizowanej, hierarchicznej UE, z dominującą rolą wielkich mocarstw, szczególnie Niemiec. Odsłona drugiego, zamorskiego frontu piaru miała miejsce we wrześniu ub.r. podczas wizyty szefa MSZ i Prezydenta Komorowskiego w 68. sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. Minister Sikorski, kategorycznie informujący miesiąc wcześniej w sprawie udziału Polski w operacji w Syrii: „Sympatyzujemy, ale nie weźmiemy udziału”, pod wpływem sekretarz stanu USA Johna Kerry`ego szybko zmienił zdanie deklarując, że Polska wyśle ludzi do Syrii i będą to eksperci – inspektorzy w ramach misji ONZ, którzy mieliby zająć się rozbrojeniem arsenału broni chemicznej w Syrii. Krytycy sugerują, że najpierw powinien wysłać inspektorów, jeśli takich ma, do swego ministertswa, by „rozbroić” swój resort, który, jak wspomniał w wywiadzie radiowym, przeżarty jest rakiem korupcji.
Notowania więc ministra Sikorskiego, im bardziej spektakularne poza granicami Polski, tym bardziej kompromitujace w kraju za sprawą jego kolejnych wpadek, nieracjonalnych decyzji, kontrowersyjnych działań i dyskwalifikujących opinii wobec opozycji, by przypomnieć tylko tę zamieszczoną na twitterze, będącą odpowiedzią na wyjazd Kaczyńskiego do Kijowa: „Oczekuję od polityków PiS deklaracji ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę UKR aby przekupić prez. Janukowycza”. I choć wcale one nie dziwią, bo szef MSZ już w 2008 roku zapowiadał, że nie będzie kontynuował tzw. polityki jagiellońskiej, czyli polityki wspierania aspiracji europejskich takich państw jak Ukraina i Gruzja, to dziwić może bezwzględny zakaz krytyki jego słów i działań, których strażnikiem uczynił Romana Giertycha. Bo nie ulega wątpliwości, że R.Sikorski jest złym ministrem, który w swych działaniach bierze pod uwagę wszystko, tylko nie interes Polski. Dowodem są niepowodzenia wschodnie, fiasko ostatniego szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie, na którym porażkę poniosła nie tylko strona unijna, ale także polska dyplomacja, której działania prowadzą do marginalizacji i wasalizacji Polski, a także rezygnacja z ratyfikacji porozumienia o tarczy antyrakietowej. Do tego likwidacja ambasad, afery dotyczące wycieków na zewnątrz ważnych, wrażliwych informacji czy posmoleńskie esemesy o winie polskich pilotów. Do dziś także nie wiemy, co stało się z rzeczami osobistymi Tomasza Merty, gdzie palono jego rzeczy, w piecu budynku MSZ w Mysiadle, czy na trawniku przed ministerstwem, jak zeznał świadek, który zaraz potem nie żył. Obrazu szefa polskiej dyplomacji dopełnia opinia Zbigniewa Zielińskiego, wykładowcy etykiety i protokołu dyplomatycznego, znawcy savoir-vivre'u, który zwraca uwagę na zły zwyczaj podczas oficjalnych wystąpień ministra Sikorskiego który często chowa lewą rękę za plecami. - To poza, którą przyjmują kelnerzy, służba, a nie gentlemani. Minister często staje też w rozkroku, niczym żołnierz marines. - Wygląda to dosyć kuriozalnie - ocenia ekspert.
Poprawie więc nie tak wizerunku Polski, jako kraju zaangażowanego w działania na rzecz propagowania, umacniania oraz obrony wartości demokratycznych na świecie, ale samego ministra, ma służyć ostatnia inicjatywa Sikorskiego, w zjednoczonym froncie z prezydentem Komorowskim. Z okazji rocznicy 25-lecia częściowo wolnych wyborów parlamentarnych podjął inicjatywę ustanowienia Nagrody Solidarności, która będzie przyznana osobie kierującej się zasadami solidarności i demokracji, podejmującej skuteczne wysiłki na rzecz propagowania tych wartości. Ma też pełnić rolę wsparcia dla tych, którzy potrzebują pomocy w walce o demokrację. Nagroda w wysokości miliona euro będzie składała się z trzech segmentów: 250 tys. euro otrzyma laureat, 700 tys. euro będzie przeznaczone na programy polskiej pomocy rozwojowej wskazane przez nagrodzoną osobę i 50 tys. euro na podróż studyjną laureata po Polsce, by – jak mówi szef MSZ - „zaznajomić go z naszą udaną walką o wolność". Skąd środki na tego rodzaju inicjatywy? Można się domyślać, że część z budżetu, część z Fundacji Solidarności Międzynarodowej – fundacji Skarbu Państwa powołanej w 1997 roku z inicjatywy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, skoro to ona wybierze „nominatorów” do nagrody i jury ( zaproszono już Lecha Wałęsę i Zbigniewa Bujaka), oraz w części ze środków z EED – Europejskiego Funduszu na Rzecz Demokracji. Choć R.Sikorski mówi o jakichś bliżej nieokreślonych funduszach pozabudżetowych pozostałych po europejskich funduszach przedakcesyjnych, w rzeczywistości mogą to być nasze pieniądze, wpłacone do budżetu UE na pomoc rozwojową.
Ogłoszenie nagrody wywołało wśród działaczy Solidarności dyskusję na temat jej wysokości, która, jak podsumował Jan Rulewski jest „przejawem skrajnego hedonizmu i arystokratycznych tendencji panujących w MSZ”, a także głosy, że jest szczególnie niemoralna, gdy większość opozycjonistów żyje w biedzie, więźniowie stanu wojennego są odsyłani do MOPS i muszą zabiegać o wsparcie z Funduszu jaki utworzyła NSZZ Solidarność, bo w budżecie nie ma dla nich pieniędzy, waloryzacja emerytur jest śmiesznie niska i uwłaczająca godności ludzkiej, a „Solidarność” zawsze była rzecznikiem najsłabszych. Wreszcie, że Porozumienie Okrągłego Stołu i częściowo wolne wybory z 4 czerwca 1989 r. nie miały jednomyślnej akceptacji społecznej. Nagradzanie więc lekką ręką 4 milionami złotych z budżetu i własnego, politycznego klucza jednej osoby, jest działaniem nagannym, niemoralnym i obliczonym tylko na efekt. Ludzie Solidarności nie będą świętować 25-lecia częściowo wolnej Polski i nie chcą ustanowionej do celów partyjnych nagrody, zawłaszczającej ideę i symbolikę Solidarności. Nie bojąc się kija, odmawiają też marchewki. Bo to nie ich święto i nie ich wygrana.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1963
Sikoreczka musi Radka POciągać ;-)