Dziennikarz i dr socjologii Grzegorz Lindenberg, pierwszy redaktor naczelny „Super Expressu”: Z tą gazetą jest tak, jakby k... udawała dziewicę. Redakcja cynicznie wykorzystuje każdą możliwość, żeby zwiększyć sprzedaż, pokazując krew, seks, celebrytów, ohydę. Równocześnie powołuje się na wolność słowa i prawo do informowania opinii publicznej, kiedy wiadomo, że nie chodzi ani o żadną opinię publiczną, ani żeby ludzie więcej się dowiedzieli i zrozumieli, ale by grać na emocjach, co się ma przełożyć na sprzedaż. (...) Obecny redaktor naczelny "SE" Sławomir Jastrzębowski nie ma ani etyki, ani moralności. Kieruje się tylko interesem".
Gdy w połowie XIX wieku w Stanach Zjednoczonych, w związku z rozwojem przemysłu i ubranizacji nastąpiła życiowa i ekonomiczna stabilizacja klasy robotniczej, Benjamin Day, wydawca gazety „New York Sun” odkrył, że to odpowiedni czas na zrobienie dużych pieniędzy i osiągnięcie sukcesu. Podczas gdy inne klasy społeczne: inteligencja, technokraci czy artyści byli już zagospodarowani i obdarowani mniej lub bardziej wymagającymi publikatorami, robotnicy czyli plebs, którzy coraz powszechniej nabierali umiejętności czytania, zostali zaproszeni do udziału w konsumpcji mediów drukowanych. Nie tych już istniejących, ale zdecydowanie odmiennych, dopasowanych do możliwości i potrzeb odbiorców, gotowych na przyswojenie jedynie krótkich, prostych, bezrefleksyjnych informacji, ilustrowanych za pomocą obrazów, często sensacyjnych i zaskakujących. Śladami Daya poszli wkrótce inni wydawcy i rozpoczęła się między nimi ostra walka o czytelnika. Tak narodziły się tabloidy, tania, brukowa prasa, która dzięki mało wymagającym odbiorcom i wietrzącym wspaniały biznes reklamodawcom, mogła, tak jak „Sun”, obniżyć cenę egzemplarza do 1 centa.
W Europie pierwsze tabloidy pojawiły się na Wyspach Brytyjskich, gdzie zyskały ogromną popularność. W Polsce, w okresie międzywojennym popularnie nazywane bulwarówkami lub „czerwoniakami” od koloru winiet, skierowane były do słabo wykształconych i mało wymagających czytelników, używały prostego języka epatując tanią sensacją, emocją i populizmem. „Nie wiem, czy jest drugie takie pismo w Europie - o „Kurierze czerwonym” pisał w „Kronikach Tygodniowych” Antoni Słonimski. – Brukowe, dość ruchliwe i dość cyniczne, obliczone na kuchty i szwaczki, nie podające prawie żadnych informacji poważniejszych, już w układzie, łamaniu i wielkich tytułach przeznaczone dla analfabetów”.
Współczesne, polskie brukowce, w sposób nieuprawniony korzystające z nazwy „tabloidy”, która, jako określenie neutralne i w dodatku z języka obcego ma nobilitować językowo niski poziom gazet, różnią się od swych zachodnich pierwowzorów nie tylko rozszerzeniem grupy docelowej. Już nie są adresowane tylko do robotników, bo ta klasa społeczna, wraz z likwidacją polskiego przemysłu, straciła na liczebności, ale do wszystkich tych, których intelektualnie nie stać na lekturę prasy społeczno-kulturalnej. Coraz powszechniej też łamią podstawowe standardy uprawiając dziennikarską łobuzerkę. Osłabiają zaufanie społeczne do dziennikarstwa, odsłaniają smutną prawdę o relatywizmie moralnym ich twórców, braku szacunku do czytelnika, cynizmie i przekraczaniu wszystkich granic przyjmując za jedyną zasadę – brak zasad.
O miejsce w czołówce polskich brukowców rywalizują od dawna dwa dzienniki: „Super Express” i „Fakt”. „Super Express”, wydawany w Warszawie od 1991 roku, miał informować, uczyć, doradzać i bawić. A żenuje poziomem handlując informacyjnym fast foodem, gardzi czytelnikami uważając ich za głupców, a jednocześnie ciągnie z nich kasę, żerujac na ich emocjach, publikując informacje szokujące i obsceniczne. I popełnia wpadkę za wpadką. Przed wyborami w 1993 i 1995 roku złamał obowiązującą media ciszę przedwyborczą, publikując wyniki sondaży, zamieścił zdjęcia ciała zastrzelonego w Iraku korespondenta TVP, Waldemara Milewicza czy fotomontaż przedstawiający trenera Leo Beenhakkera z odciętymi głowami trenera Niemiec Joachima Löwa i piłkarza Michaela Ballacka. Do kolejnych wpadek zaliczyć można opublikowanie drastycznych zdjęć z katastrofy smoleńskiej Gorożanina iz Barnauła, zdjęcie martwego gangstera z Sanoka z dziewczyną - na łóżku w kałuży krwi z rozpłatanymi głowami, leżącego we krwi prokuratora wojskowego, płk. Mikołaja Przybyła, czy zdjęcia ze szpitala, gdy wynoszona jest zmarła mama Jarosława Kaczyńskiego, co oburzyło nawet Monikę Olejnik.
Nic dziwnego, że „Super Express” przegrywa procesy sądowe z celebrytami i „zdobywa” nagany od Rady Etyki Mediów „za przekraczanie granic etyki dziennikarskiej oraz łamanie zasady szacunku i tolerancji". Ale to nie zniechęca redaktora naczelnego „SE”, który w 2007 roku razem z częścia ekipy „Faktu” przeszedł do „konkurencji” tworząc jej kalkę, ale w gorszym wydaniu. W pogoni za sensacją jest skłonny nawet zanurkować w śmieciach, bo uważa, że ludzka ciekawość jest silniejsza niż moralność. Umie zarabiać na ludzkiej tragedii. Ale najpierw musi też zainwestować. „Płaciłem matce Madzi” – wyznaje. „Gdybym jej nie zapłacił, ktoś mógłby mi zarzucić, że zarobiłem na niej pieniądze, a ona jest bez środków do życia i jestem łobuzem. Mam podpisaną umowę i w myśl tej umowy mogę dysponować jej wizerunkiem i zdjęciami” - mówi w wywiadzie dla "Wprost". Przyznaje też, ża sam wymyślił jej sesję w bikini na białym koniu. W świątecznym wydaniu „SE”, też niezły kąsek: obszerna relacja z jasełek w katowickim areszcie śledczym, gdzie przebywa mama Madzi oraz zapowiedź poznania jej ulubionych wigilijnych i świątecznych dań.
Uważający się za prawicowca sponsor dzieciobójczyni wcale nie czuje się niekomfortowo. Wbrew przeciwnie. Ma przecież spore poparcie w gronie tzw. niepokornych dziennikarzy, czyli środowiska „Do Rzeczy”i naczelnego Pawła Lisickiego, któremu działają na nerwy PiS, J.Kaczyński i Jarosław Marek Rymkiewicz, ale bardzo podoba się kolega Jastrzębowski, który wg niego stworzył „spójny, prawicowy tabloid, przykuwający uwagę i atrakcyjny dla czytelnika”. Tylko jakiego czytelnika? Plebsu, „kucht i szwaczek”? Nie, zwykłego leminga, istot bezmyślnych, miernot intelektualnych i moralnych, którym brak kultury, smaku i zasad. W ostatnim rankingu osób, które w nowym roku będą miały największy wpływ na życie Polaków, Rafał Ziemkiewicz w „Do Rzeczy” prezentuje swoiste Top Ten wymieniając dwóch dziennikarzy: Tomasza Lisa, jak pisze „bliskiego jego sercu” i naczelnego tabloidu SE”, ktory wg niego wywarł ogromny wpływ na myślenie Polaków. Raczej na nie-myślenie, bo niepotrzebna nobilitacja ludzi cynicznych i bez skrupułów jest szkodą dla czytelników, którzy przestają samodzielnie myśleć i oceniać rzeczywistość przyjmując medialne gotowce. Zastanówmy się więc, kolejny raz sięgając w kiosku po tabloid, by zaspokoić naszą ciekawość sensacji, przelewu krwi i śmierci, czy nie sponsorujemy zwyrodnialców, zabójców dzieci, matek, żon, pedofili, i innych wynaturzeń. I uwierzmy staremu, chińskiemu przysłowiu, że najwięcej trzeba mieć rozumu, gdy ma się do czynienia z głupcami.
Tekst opublikowany w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1842