Grecja, posługując się walutą euro nie posiada prawa do emisji własnej waluty, a więc nie działa tam opisana przeze mnie wcześniej funkcja regulacji kursu walutowego. Jako członek Unii Europejskiej, Grecja także nie ma prawa do ustanawiania taryf. Z drugiej strony, w społeczeństwie greckim narasta wynikająca z bezrobocia i narastającej biedy, frustracja i niezadowolenie. W kraju krąży coraz mniej pieniędzy, gdyż szybko „wyciekają” one za granicę, wskutek importu. Próbując ratować sytuację, grecki rząd emituje obligacje rządowe. Ponieważ poziom oszczędności Greków jest zbyt niski, by wystarczył do wykupu tych obligacji, to rząd Grecji zmuszony jest sprzedać je za granicę. Euro, będąc walutą „europejską” cieszy się dużym zaufaniem inwestorów, dlatego Grecja nie ma większych problemów ze sprzedażą swoich obligacji.
A jednak pojawia się duży problem: otóż zapożyczone z zagranicy pieniądze, używane były w celach czysto konsumpcyjnych: do wypłaty emerytur i pensji pracowników służby cywilnej. Nie wykorzystywano ich dla poprawy zdolności produkcyjnych kraju. W efekcie, ludzie dalej kupowali importowane towary. Czyli za pieniądze łatwo pożyczone z zagranicy, kupowali zagraniczne produkty. Pozwolę sobie tutaj na dygresję: czy Polska, pieniądze z tzw. funduszy unijnych, wykorzystuje w celu rozwoju własnych mocy produkcyjnych, czy też wspiera nimi przedsiębiorstwa zagraniczne? Odpowiedź niestety byłaby bardzo gorzka… Co nam pozostanie po tych inwestycjach? Stadiony i długi?
Wracając do Grecji. A co potem? Potem taka Grecja musi spłacić ten dług, oczywiście również w euro. Tylko nie ma czym…
W najgorszym przypadku, kraje posiadające własną walutę, jak Japonia czy Polska, mogą ja wydrukować. Owszem, taki ruch spowodowałby gwałtowny spadek zaufania inwestorów i wzrost stóp procentowych. Ale z drugiej strony, pożyczkodawcy, licząc się z taką ewentualnością, byliby bardziej ostrożni, a potem bardziej skłonni do negocjacji… Tymczasem w Grecji jest impas – kraj nie może wydrukować własnej waluty, a pożyczkodawcy ze spokojem śledzą kurs euro.
Sytuacja, kiedy rząd ma dużo długów jest poważnym problemem. Ale, kiedy te długi na dodatek, nie są w walucie krajowej – to już katastrofa.
Rezygnacja kraju z własnej waluty, to straszna decyzja. I to nie tylko z uwagi na wynikającą z tego utratę części suwerenności. Przede wszystkim, z powodu utraty narzędzi do ratowania gospodarki kraju, w warunkach silnej recesji.
Trzeba również mieć świadomość, że masowy dodruk obligacji rządowych może doprowadzić nawet do załamania waluty. Jednak kraj w tej sytuacji nie zginie. Co więcej, spadek wartości lokalnej waluty, powoduje wzrost konkurencyjności eksportu. Owszem, rzucenie na rynek dużej ilości pieniędzy wprowadza chaos na rynku, początkowo gospodarka takiego kraju gwałtownie maleje. Ale jest poważna szansa, ze właśnie eksport doprowadzi do jej uzdrowienia. Takie przemiany przeszła na przykład Korea Południowa i Rosja.
Ale na pewno nie zdarzy się to w Grecji, gdyż nie ma możliwości znacznej deprecjacji waluty euro. Grecja nie ma więc żadnych szans na ożywienie krajowego przemysłu dzięki ruchom na rynku walutowym.
Obecnie, w wyniku kurczenia się gospodarki Grecji, dług tego kraju przekroczył 160% PKB. Aby go spłacić, Grecja musi zdobyć pieniądze z rynku międzynarodowego. Czyli musi wypracować nadwyżkę w wymianie handlowej z innymi krajami. Jednak w praktyce wspieranie eksportu jest niemożliwe, dopóki Grecja posługuje się ta samą walutą, co kraje o wysokowydajnym przemyśle. Jedynym rozwiązaniem dla Grecji, jest obecnie odejście od tej waluty.
Zresztą euro, nie jest jedyną przeszkodą na drodze do uzdrowienia i rozwoju Grecji. Przecież jest ona członkiem strefy wolnego handlu, jaka panuje w Unii Europejskiej. Hasło „strefa wolnego handlu” - brzmi bardzo atrakcyjnie. W rzeczywistości oznacza brutalną walkę o przetrwanie. Tylko naiwni sądzą, że na „wolnym rynku” obowiązuje hasło: „pomagajmy sobie nawzajem i rośnijmy razem”. Mądre i silne kraje uczestniczące w takim rynku zwracają jedynie uwagę na własne interesy narodowe. Jeśli ani politycy, ani krajowe prawo, ani rodzimy przemysł nie są dobrze przygotowani do brutalnej walki, do wygrania w tej walce, to nie powinni dołączać kraju do strefy wolnego handlu, czy do strefy wspólnej waluty. Kto rozpoczyna wojnę tylko po to, aby wyniszczyć własny kraj?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2449
po zęby. A u nas tylko PO ;-)
Próbujesz zdyskredytować pojęcie wolnego rynku - jak zwykle zresztą.
Trzeba zacząć od tego, że UE nie jest niestety EWG, do której wartało się przyłączyć. UE jest tworem totalnie regulującym gospodarki krajów członkowskich w interesie narodowych i biznesowych grup nacisku, o czym w ostatnich dniach mogliśmy się przekonać na przykładzie papierosów i gazu łupkowego. Na wolnym rynku takie matactwa nie mogłyby mieć miejsca: kraje członkowskie nie mogłyby ograniczyć produkcji papierosów i wydobycia gazu nawet u siebie a co dopiero u sąsiada. Pozostał tylko wspólny rynek wymiany bezcłowej i to w tym wszystkim jest korzyścią.
Grecja nie traci na wymianie bezcłowej lecz na tym, że rodzimi i unijni socjaliści regulacjami zdławili tam wolność gospodarczą a finansiści uzależnili ten kraj od kredytów, a żeby jeszcze bardziej zaburzyć mechanizmy samoregulacji zlikwidowali własną walutę.
Sądzę, że mieszanką zapalną kryzysu jest połączenie kredytów z zastąpieniem rodzimej waluty przez EURO. Same kredyty spowodowałyby spadek wartości drachmy i przywrócenie stanu równowagi między importem a eksportem. Grecy nie mieli tego regulatora wartości swojej siły nabywczej, gdyby jednak nie dostali kredytów to nawet w wypadku przyjęcia EURO pojawiłby się inny regulator: pustka w portfelu.
przy okazji pojawia się pytanie kto tu bardziej udaje Greka: sami Grecy udający, że ich praca warta jest rozpasanej konsumpcji czy finansiści udzielający kredytów lekką ręką.
Konkluzja jest taka, że nie chodzi zgubny wpływ przyłączenia gospodarki do wolnego rynku. Zgubny wpływ ma przyłączenie do rynku regulowanego socjalistycznymi przepisami. Zgubny wpływ ma również - tak jak piszesz - wejście do strefy EURO. I wreszcie, zgubny wpływ ma zaciąganie długu dla zrównoważenia deficytu finansowego tworzonego pod pozorem pobudzania gospodarki.
Grecja nawet z euro na karku może wyjść z kryzysu. Mechanizm jest stosunkowo prosty choć wymaga sporej odwagi. Po pierwsze. Musi ściągnąć do swojego banku centralnego ile się tylko da kruszcu i euro. Potem ogłosić bankructwo. W tym momencie jej papiery dłużne gwałtownie stracą na wartości. Problemy powinny mieć też banki które dotychczas Grecji pożyczały. Nie ma co ich żałować bo od lat pomagały nieudolnym greckim politykom oszukiwać i zadłużać się dalej. Posiadacze greckich obligacji będą się starali pozbyć ich za wszelką cenę a to pozwala skupić je za grosze. Gdyby udało się takim bankructwem wykończyć, któryś z banków wierzycieli tym lepiej. Pozostaje tylko kwestia co dalej. Samo w sobie zredukowanie długu może dać chwilę oddechu ale nie likwiduje przyczyny problemów.