Jacek Gaworski jest już po operacji w klinice w Berlinie. Pomału dochodzi do zdrowia, odzyskuje nadzieję i radość życia, na wózku wyjeźdża na spacery, wrócił też do prowadzenia bloga. Gdy dzień po operacji fizjoterapeutka postawiła Jacka na nogi i zapytała, jak się czuje, odpowiedział, że brakuje mu już tylko maski i floretu. Choć zabieg zakończył się pomyślnie i udało się uniknąć najgorszego: paraliżu i niedowładu, przed nim jeszcze długa droga i wiele operacji. I strach rodziny, czy uda się zgromadzić fundusze na dalsze leczenie.
Choroba Jacka, wybitnego florecisty i wielokrotnego medalisty pucharów świata, reprezentanta kadry narodowej i olimpijskiej poruszyła, z wyjątkiem ministerstwa zdrowia i NFZ, serca wszystkich Polaków, nie tylko sportowców i znajomych. Leczenie tej choroby nie było refundowane przez NFZ, a terapia nowym lekiem, który skutecznie łagodzi objawy, kosztuje 9 tys. zł miesięcznie. „Uzbieranie tej kwoty jest bardzo trudne. To ciężka i upokarzająca walka i gdybym wiedział, że będę tym tak obarczał swoją rodzinę, nie wiem, czy bym się zdecydował na leczenie” - mówił wtedy Jacek Gaworski. Drugą, śmiertelną chorobę, zdiagnozowano u Jacka w kwietniu 2012 roku. I po raz kolejny znów został sam. Artykuł 68. Konstytucji RP: „Każdy ma prawo do ochrony zdrowia” okazał się martwy, a serca rządowych decydentów – nieczułe. Gdy żadna klinika w Polsce nie chciała się podjąć leczenia, zaproponowała je klinika w Berlinie, ale koszt jednego cyklu, wynosił ok. 80 tys. złotych.
Zmagania z chorobą, złym prawem i biurokratyczną niemocą, opisywał na swym blogu:
"Z każdym dniem gaśnie we mnie nadzieja na leczenie raka, na dzień dzisiejszy zebrałem 5% z całej kwoty potrzebnej na leczenie w Berlinie. To stanowczo za mało, by chcieli ze mną rozmawiać. (…) A skąd ja mam na to wszystko mieć?! Z tej głodowej renty?! Po co płaciłem wszystkie składki, żeby teraz wszystkie instytucje odmawiały mi ratunku?!" - pisał w maju 2012. (...) Bezradność i bezsilność zaczyna ogarniać mnie coraz bardziej. Tym bardziej mając świadomość, że jest dla mnie ratunek w klinice w Berlinie, ale skąd wziąć 80.000 zł?!"
Dzięki odzewowi internautów, a także wielkiemu zaangażowaniu przyjaciół i pracowników Przeglądu Sportowego, którzy zorganizowali sztafetę maratońską dedykowaną Jackowi i zachęcali do finansowego wsparcia jego zmagań, udało się zgromadzić pieniądze na pierwszą operację w Berlinie. Wobec obojętności urzędów powołanych do ochrony zdrowia, Polacy, jak zwykle nie zawiedli. Zawiedli za to decydenci, którzy na stronie MZ nie piszą nic o swoich obowiązkach w realizacji konstytucyjnych zadań, ale jedynie o bliżej nieokreślonej koordynacji zadań, podnoszeniu wiedzy zdrowotnej czy edukacji. Pełen podobnych ogólników i daleki od rzeczywistości jest też „Narodowy Program Zdrowia na lata 2007-2015”, podkreślający mocną stronę polskiej onkologii, ale nie punktujący innych słabych stron. Prawda jest więc okrutna, a przykład polskiego sportowca, choć nagłośniony przez media, wcale nieodosobniony. Opieka zdrowotna w Polsce umiera, a wraz z nią i ludzie. Braknie pieniędzy na leczenie chorych na raka, także dzieci. Ubiegłoroczny skandal z brakiem leków onkologicznych w całym kraju był nawet powodem wszczęcia postępowania prokuratorskiego w sprawie niedopełnienia obowiązków służbowych przez ministra i urzędników MZ. Jak się zakończył? Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Dariusz Ślepokura poinformował, że powodem braku leków były "obiektywne trudności" technologiczne, więc śledztwo umorzono. Minister Arłukowicz niewinny, a ludzie chorzy na raka umierają z braku pomocy, na przekór rządowemu zapisowi, że choroba nowotworowa nie jest stanem zagrożenia życia. Pod warunkiem, że leczona na czas i zgodnie z najnowszymi osiągnięciami medycyny i farmakologii. Ale w Polsce na leczenie onkologiczne rząd wydaje najmniej w Europie ( jedynie 32 euro, gdy np. w Czechach - 65 euro, w Grecji - 101 euro czy w Niemczech - 150 euro). Mamy jeden z najniższych wskaźników przeżycia na raka w Europie, niższy od Albanii, więc sytuacja chorych na raka w Polsce jest tragiczna.
Zresztą chorych w ogóle. Oczekiwanie na wizytę u specjalisty liczy się w setkach dni, co dla choroby onkologicznej jest prawdziwym wyścigiem z czasem. Gdy pacjent przejdzie wreszcie przez piekło kolejek i rejestracji, przerzucany po drodze od jednego lekarza do drugiego, nie stać go na drogie leki, których cen ministerstwo nie umie negocjować: te same, jak firmy Servier Polska, w aptece są dziesięciokrotnie wyższe niż zamawiane dla szpitali. Co umie ministerstwo? Umie suto nagradzać swoich urędników i dyrektorów placówek zdrowia, balansujących na skraju bankructwa. Prawie 370 tysięcy złotych w ciągu dwóch lat dostało 5 dyrektorów szpitali podległych Ministerstwu Zdrowia. A osiągnięć nie widać. Podobnie jest w NFZ. Wysokie zarobki, nieuzasadnione nagrody i podróże samolotami, które corocznie kosztują więcej niż kilka terapii onkologicznych. Nieprawidłowości przy informatyzacji MZ za ponad 700 mln, system e-Wuś, który wyrzucił z ubezpieczeń dzieci powyżej 18 roku życia i ostatni pomysł NFZ - ZIP – czyli Zintegrowany Informator Pacjenta, to kolejne topienie pieniędzy, które przeciekają między głupimi i głupszymi pomysłami. Brak tylko na leczenie.
Ostatnio minister zdrowia ogłosił zdecydowaną walkę z rakiem. Pewnie też czytał, że leczymy na poziomie Albanii. Jeszcze przed zatwierdzeniem budżetu na bieżący rok, na stronie internetowej MZ zamieścił konkurs ofert na wybór realizatorów narodowego programu zwalczania chorób nowotworowych pn.: Prewencja pierwotna nowotworów na lata 2013 - 2015. Inicjatywa szczytna, prewencja ważna rzecz, jeśli jednocześnie również się leczy. Co zawiera oferta ministra Arłukowicza? Edukację społeczeństwa, popularyzację postaw prozdrowotnych poprzez m. in. upowszechnienie Europejskiego Kodeksu Walki z Rakiem, organizację kampanii medialnych, edukacyjnych, upowszechnianie wiedzy na temat profilaktyki nowotworów. Wszystko to poprzez „wielopłaszczyznowe populacyjne działania edukacyjno-informacyjne” w tym m.in. organizację warsztatów dla dziennikarzy, konferencji prasowych, publikacji artykułów w prasie specjalistycznej, popularnonaukowej i codziennej, propagowanie Kodeksu w programach telewizyjnych i radiowych, publikowanie informacji w Internecie, a także opracowanie, wydanie i rozpowszechnianie nowych materiałów edukacyjno-informacyjnych, projekt nowej strony internetowej, zarządzanie nią, administracja profilem na facebooku, opracowanie graficzne ulotek/plakatów, opracowanie reklamy audiowizualnej, druk ulotek, druk plakatów, organizacja infolinii.
Po raz czwarty w konkursie na realizatora projektu wybrano Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej Curie w Warszawie, placówkę, którą pacjenci zgoła inaczej postrzegają niż ministerstwo. Jako niewydolną organizacyjnie (wielogodzinne oczekiwania, chaos w rejestracji, gubienie kart pacjentów), zadłużoną, skażoną nepotyzmem (żona dyrektora w Radzie Naukowej) i choć osiągnięć nie widać, nagradzaną przez ministra Arłukowicza. Bo dyrektor, po roku urzędowania, zlikwidował zadłużenie placówki. Cudotwórca czy sprawny księgowy, jak minister Rostowski? Oczywiście, to drugie. Spłacił dług Centrum Onkologii pieniędzmi pochodzącymi z oddziałów Centrum w Krakowie i Gliwicach, które teraz same mają problemy, np. z zakupem sprzętu. I pewnie za tę sztuczkę księgową wygrał ofertę na 1 800 000,00 zł oraz otrzymał nagrodę od ministra Arłukowicza – 120 tys. zł.
Jak się mają wobec tych sum skromne marzenia Jacka Gaworskiego, by przeżyć?
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2457
Do Ministerstwa Edukacji Narodowej ta Eutanazja też (bardziej) pasuje ;-)