Wzloty i upadek ostatniego niemieckiego polityka ,który miał w sobie jeszcze jakieś poczucie „niemieckiej winy” wobec Polski z powodu II wojny światowej. I pośrednio to okazywał, także w polityce. Jego następca, Schroeder z SPD już tej „Deutsche Schuld” wobec nas nie miał z widocznymi tego politycznymi efektami (ścisła współpraca z Putinem, Gazociąg Północny itd., itp.). Niemiecka TV pokazuje dziś Kohla, jak na wózku inwalidzkim pozdrawia dziennikarzy sprzed swojego domu. Masywny, już nieporadny, niegdyś wielki człowiek niemieckiej i europejskiej polityki. Gdy podnosi rękę i z trudnością macha nią do kamer skojarzenie z Breżniewem nasuwa się samo. Tylko, że to jednak nie tylko inna polityczna bajka, ale inna klasa.
Cóż, przemija postać świata, mówiąc słowami Hanny Malewskiej. Lekcja pokory dla każdego polityka ,obojętnie od szerokości geograficznej : wielcy przechodzą na emeryturę, panegiryki na ich cześć wynikają juz nie z ich wpływów i respektu ale raczej sentymentu. Kohla spotkałem 2 razy. Najpierw w Krzyżowej w 1998 roku, gdy jako minister do spraw europejskich towarzyszyłem Buzkowi na polsko-niemieckim szczycie( abp Nossol wołał wtedy w czasie homilii podczas mszy świętej, że oto spotyka sie katolik-szef rządu Niemiec i protestant-szef rządu Polski...) oraz 2 lata później w Berlinie ,w Bundestagu.
Kohl- gigant niemieckiej polityki, gigant z hamulcami na tle karła, choć skutecznego-Schroedera i bezbarwnej, choć bardzo skutecznej swojej politycznej wychowanicy - Angeli Merkel. Polityk gestów, na które współczesne, pragmatyczne Niemcy już nie stać.
Niemieckie telewizje i gazety oszalały w Sobotę Wielkanocną na punkcie Helmuta Kohla. Dziś obchodzi on swoje 80 urodziny. Z tej okazji festiwal wspomnieniowy od chwil chwały : wyboru na kanclerza i zjednoczenia Niemiec po momenty politycznych upadków: Kohl obrzucany jajkami czy odchodzący w wyniku afery nielegalnego finansowania swojej CDU.