Obaj to klony Tuska, tylko że gorsze klony: gorsze w wymiarze propagandowym i PR-owskim. Wskazani przez Tuska, a nie - jak w Ameryce - wyłonieni przez oddolne ruchy i środowiska. Tusk zresztą już przed debatą wyznaczył zwycięzcę prawyborów szefa sztabu wyborczego - został nim chwalca boskiego geniuszu Tuska Sławomir Nowak (tak czy owak Sławek Nowak, czyli wersja współczesna, poprawiona, platformerska). To też kuriozum, w USA bowiem, skąd importowano idee prawyborów, szefa wyznacza sam zwycięski kandydat. U nas o wszystkim, także o wskazaniu przecież kandydatów na kandydatów, decydował lider partii.
PO pokazała swoje priorytety - poprzez pytania do kandydatów oraz to, co oni sami mówili. Zero o służbie zdrowia, zero o bezrobociu, zero o dziurze budżetowej Tuska. To PO nie obchodzi, bo groziłoby to, że pojawi się niewygodna refleksja i ocena dramatycznych pod tym względem rządów Tuska. Kandydaci mówili o wielkiej polityce, a nie o konkretach, a to najbardziej przecież dziś obchodzi ludzi, wyborców.
Debata sprawiała wrażenie sztucznej, nienaturalnej, a Sikorski chyba już zrozumiał, że był w tej grze tylko platformerskim kwiatkiem do kożucha Tuska. Stąd jego nerwowość.
Debatę może ilustrować staropolskie powiedzenie: "Wart Pac pałaca, a pałac Paca".
Najkrótszym podsumowaniem debaty obu panów z PO jest współczesne polskie powiedzenie: "Tak czy owak - prezes Nowak". Tak naprawdę bowiem obaj kandydaci na kandydata byli bardzo podobni, różniła ich głównie znajomość języków obcych oraz stopień wzajemnych złośliwości.