Szkoda, że towarzyszy temu gigantyczny bałagan, zmiany decyzji i szum informacyjny. Przed świętami informowałem, że w wąskim finale, na "short-liście" znajdą się 3 spośród 11 miast. Tak też się stało. Zespół powołany przez szefa PE Jerzego Buzka, tzw. Zespół Zadaniowy (bez Polaków w składzie) wybrał Wrocław, Kraków i Gdańsk. O ile Wrocław i Kraków były pewniakami to w ostatniej chwili Gdańsk wyciął Poznań. W tym momencie do akcji wkroczył Jerzy Buzek, choć decyzje zespołu miały być wcześniej rozstrzygające (w jego skład wchodził dyrektor generalny DG ds. Komunikacji PE pani Francesca Ratti oraz dyrektor generalny DG ds. Komunikacji w Komisji Europejskiej pan Claus Sorensen).
Buzek uzupełnił listę z trzema miastami o… trzy kolejne. Poinformował Prezydium Klubu Polskiego (skupiające liderów polskich partii w PE), że dołączyły Poznań, Łódź, Katowice. Tymczasem media otrzymały informację, w której nie było Łodzi, a był Rzeszów.
Decyzja ostateczna (?) ma zapaść w głosowaniu z udziałem polskich europosłów w następny wtorek, 29 stycznia. Po pierwsze, nie wiadomo jednak, czy będzie ona ostateczna. Po drugie, spośród jakich w rzeczywistości miast będziemy wybierać zwycięzcę.
Póki co, jest jak w czeskim filmie: nikt nic nie wie. Ale jest też jak w amerykańskiej bajce: krewni Królika, a może też Kłapoucha oraz Tygryska - wiedzą więcej.
Wyścig polskich miast o drugą (po Warszawie) siedzibę Biura Informacyjnego Parlamentu Europejskiego w naszym kraju wszedł w decydującą fazę. Jest o co walczyć, bo wybór ten oznacza faktycznie ulokowanie w tym samym mieście również drugiego przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.