Dziś rano padł prąd na Ursynowie. Do tej pory nie ma go na kilku ulicach.
Obudziłam sie po siódmej, jak zwykle. Nie ma światła. Nie ma radia ani telewizji, co moze i nie takie złe. Zapomniałam, że komórka się rozładowała - nie mam kontaktu ani internetu. Nie ma telefonu stacjonarnego - bo ruter na prąd. Nie ma laptopa, albo za chwilę padnie, więc tym bardziej nie ma internetu. Kaloryfery chłodnieją z minuty na minutę, po południu tu będzie lodownia.
Na szczęście po trzyletnim doświadczaniu rzekomego błogosławieństwa bezpiecznych kuchenek elektrycznych mam mieszkanie z kuchenką gazową. Będzie więc herbata i kaszka dla dzieci.
Mam zapas świec odkąd kupuje się świece Caritasu na Święta, są tak duże, że nie udało się ich zużyć. Jest też woda, nawet ciepła, bo przeciwnie niż z kaloryferami, nikt nie wpadł na pomysł, żeby ją uzależnić od prądu. Ale wszystko przed nami, jeżeli odmóżdżenie pójdzie dalej.
Słowem - ktoś nam zorganizował wspomnienie sprzed 31 lat i "zimy stulecia" z 1978/79, kiedy to obowiązywał "20 stopień zasilania" elektrycznością. Tylko wtedy nie było się uzależnionym od bankomatów, na Ursynowie również nieczynnych. Nie wiem, czy działało metro.
Jeden dzień bez prądu - i byłaby kompletna klęska.
O 9 rano włączyli.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2376
juz czytalem, kiedys.
Bo od Nord Streamu o pewności dostaw nie ma mowy.
Historia zatoczyła koło ?