Mam własne wspomnienia związane z księdzem Jerzym. Miesiąc w miesiąc byłem obecny na jego słynnych "mszach za Ojczyznę" w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Pamiętam ten tłum w kościele i przed nim, nieraz na całym dziedzińcu za bramą świątyni. I jego kazania głoszone charakterystycznym, głębokim głosem, te retoryczne pytania, które stawiał, tych zasłuchanych ludzi chwytających każde słowo o Polsce i konieczności służby dla Niej. Byłem potem w tym kościele, którego niezapomnianym proboszczem był śp. ks. prałat Teofil Bogucki - w momencie, gdy ogłoszono, że zwłoki księdza Jerzego wyłowiono w pobliżu tamy we Włocławku. Pamiętam tamten płacz, tamten szloch, nie tylko kobiet.
I pogrzeb pamiętam. I morze ludzi, morze głów. I marsz z flagami zdelegalizowanej "Solidarności" w kierunku Mostu Gdańskiego i Dworca o tej samej nazwie. I to cudowne, niezapomniane uczucie wolności, gdy na wiadukcie przy Gdańskim przełamaliśmy kordon MO, ale - przecież nie po to, żeby niszczyć i demolować, lecz jedynie głośno, najgłośniej krzyczeć: "Nie ma wolności bez Solidarności".
Tak było. Po ćwierć wieku - dziękuję Ci, księże Jerzy...
Poruszające uroczystości we Włocławku z okazji 25-lecia śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Nie było jednak nastroju smutku, tylko raczej siły i radosnego oczekiwania na bliską (oby!) beatyfikację męczennika "Solidarności".