5.
Na „moje miasteczko” złożyły się we mnie , jak w dawnym dziecięcym kalejdoskopie, tyle że raczej w szarej tonacji barwnej, obrazy kilku rzeczywistych miejscowości, w których pomieszkiwałem w młodości.
To Przeworsk, Kańczuga i Jarosław. Dochodzą do tego reminiscencje z podróży do Kazimierza, Biecza i Sandomierza, a także moja teraźniejsza obecność w Kolbuszowej, gdzie nota bene zetknąłem się najpełniej z kulturą żydowską.
Wszystko to wzięte razem składa się dopiero na obraz „mojego miasteczka”.
Trochę wyidealizowanego, trochę baśniowego, ale najbardziej polskiego z możliwych.
Bardziej polskie od tego pozostawiliśmy poza obecną wschodnią granicą. Ukradziono nam je wpierw z miejsca na mapie, potem z pamięci, a wreszcie z wyobraźni.
Przeworsk, jest tym miejscem, w którym pierwszy raz świadomie zetknąłem się z zabytkami przeszłości. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Dworek moich pradziadków zwalono i rozebrano w 1962 roku, wtedy gdy miałem już 12 lat. Nie zobaczyłem go jednak wcześniej, bo nikt z rodziny tam nie podróżował, choć nie było to przecież szczególnie daleko i chmury , które śledziłem czasem na niebie, dolatywały tam w niespełna godzinę. Po latach kiedy odwiedziłem wreszcie to miejsce wyniosłe i zielone wśród rozległej okolicy, znalazłem tylko stawy szmaragdowe od rzęsy i starą cerkiew nieopodal nich przerobioną na kościół…
Na jedynym zachowanym zdjęciu widać, że dwór był drewniany i podmurowany dawnym sposobem, z portykiem przy wejściu. Uroczy w swej dawnej polskiej zwykłości, a jednak widać uwierający sumienia i niebezpieczny dla nowych władców skoro postanowili go zburzyć. W rok później w 1963 zamordowano ostatniego żołnierza prawdziwej Polski, który nie złożył broni przed komunistycznymi okupantami…
Wracając do Przeworska -
Przyjechałem tu po raz pierwszy na badania lekarskie do przychodni mieszczącej się w dawnej oficynie Lubomirskich.
Zaskoczyły mnie wręcz i zaciekawiły kształty pobliskiego budynku, jak teraz wiem – właściwego pałacu, przypominającego bardziej willę z włoskiego kurortu niż polskie dwory ; resztki lamp przy nim, nawet drzew, bo nie widziałem wcześniej grabów.
I tajemnicze wtedy, niesłychanie intrygujące, a dziś tylko piękne - „ SALVE !” wycięte nad wejściowymi drzwiami.
Ale największe zadziwienie czekało mnie w innym miejscu.
Szliśmy, pamiętam to dobrze, grabową aleją, o niezwykłej konfiguracji gałęzi , rysujących się kapryśną , powiem teraz, secesyjną grafiką, na tle śniegu i porannego nieba, aż do oranżerii, która cudem przetrwała i wojnę, i szaleństwo nowego ładu. A w niej za szybkami, jak zjawy z literackiego świata, stały – palmy!
Te, które wcześniej widziałem na kartach czytanych mi wtedy przez dziadków przygód Stasia i Nel.
Więc wyjątkowo długo nie mogłem się od nich oderwać.
- Nie czas teraz na to.– perswadowała babcia – No chodźże, wrócimy tu potem jak starczy czasu.
Więc weszliśmy w smród pyłochłonowanych podłóg, ziąb korytarzy, echo zamykanych drzwi, dźwięki szkła i metalu .
I tego dnia już nie spotkaliśmy się w zimowym Przeworsku z południowymi gośćmi.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1091