1
Do końca życia zostanie mi w oczach tamta jesień ze wzgórza na skraju parku. Złote od słońca listki kruszyny, buki w czerwonych liściopuszch i beże obficie rozesłanych traw, poddające się pieszczocie wiatru zaglądającego tu od pól. A pola były w niebieskawych szarościach pajęczyn i ogniskowych dymów, w zapachu których dominował aromat fermentujących jabłek opadłych wprost w piasek drogi i rozgniatanych kołami wozów. Na tym wzgórku wśród samotnych leniwych zamyśleń spędziłem najpiękniejszy czas październikowych popołudni zaraz po skończonych lekcjach i obiedzie, a jeszcze przed wieczornym niepokojem o jutro, szczególnie o lekcje matematyki.
Jeszcze drzewa przed internatem stały ciche, tylko w poszumie liści, bo gawrony i towarzyszące im kawki żerowały na polach i ściągały dopiero o zmroku.
Jeszcze nikt nie dokuczał też pytaniami o odrobione zadania i osiągnięte dziś wyniki. Można było wtopić się w syty a lekki świat jesieni i kołysać się w wietrze wraz ze swymi braćmi drzewami, trawami i słońcem. Takiego dobrodziejstwa wewnętrznego spokoju jak tam, nie doświadczyłem już nigdy potem. No może czasem w rozbłyskach, ale nigdy w takim bezmiarze i tak cyklicznie.
Miejsce oprócz odosobnienia miało perspektywę widokową na przeszłość. W ogóle wówczas sporo było właśnie tej perspektywy w schizofrenicznej rzeczywistości socjalizmu. Z jednej strony ów socjalizm właśnie, którego nie zamierzam tu opisywać, a z drugiej obfitość śladów przeszłości, ani jeszcze nie zatartych, ani nie przetworzonych, ale już wyraźnie martwych, nieobecnych w teraźniejszości. Tę perspektywę ukierunkowaną na czas miniony reprezentowały tu z jednej strony pomarańczowe ściany niedawnego pałacu a dzisiaj mojej szkoły, z drugiej wysoki brzeg lessowego wąwozu, w którego osuwisku widać było tabaczkowe smugi brązu z resztkami rozsypujących się w palcach desek i jaśniejszymi kośćmi.
Pałacyk Kellermana przebijał przez resztki dziczejącego sadu, w którym wyraźnie preferowano jabłonie, albo też tylko one przetrwały wojenną zawieruchę . Rodziły nadal wyjątkowo smaczne owoce…
Śladów prawdziwej Polski było w tamtym czasie, w dwadzieścia lat po wojnie, sporo jeszcze i w ludziach, i w przedmiotach. Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, Polska sprzed 1945 roku różniła się wyraźnie od tej, która mnie otaczała. Jej wyróżnikiem była ciągłość, kontynuacja tradycji i naturalna ewolucja. Polska po 1945 roku była zaś nieprawdziwa, sztuczna, narzucona, i przede wszystkim , poza szarością i bylejakością, czuło się w niej tymczasowość . Także obcość.
Urodziłem się czasie gdy żyła jeszcze większość Polaków pamiętających prawdziwą Polskę, ale tej Polski już nie było. W ogóle Polski, tak naprawdę, już nie było. Stanowiło więc dla mnie nie lada zagadkę, to jak ci ludzie, wydziedziczeni nagle z ciągłości czasu mogą żyć i starać się czuć dobrze po takim - dogłębnym wysiedleniu i w dodatku w siermiężnej rzeczywistości. Nie mówiło się jednak o tym, a oficjalnie wręcz cieszyło, że tak się stało…
Uczyłem się więc historii prawdziwej Polski z opuszczonych domów, rozbitych okien, wyważonych drzwi, porzuconych przedmiotów, zarośniętych parków , zdziczałych sadów, potłuczonych cmentarnych nagrobków...
Wielka Księga Ojczyzny splugawiona i sponiewierana leżała przede mną w błocie nowych wartości porzucona i bezpańska, ale wtedy jeszcze otwarta, wbrew zaleceniom rządzących i , co najważniejsze - czytelna.
Kartkowałem ją dzień po dniu.
Z tym, że te karty bywały różne , często przypadkowe i niekompletne, jak te z pałacowych bibliotek ,w których fragmenty wycięte bagnetami okupanci mieniący się wyzwolicielami zawijali machorkę. To moje zainteresowanie historią stawało się z czasem coraz bardziej wciągające i siłą rzeczy coraz bardziej idealizujące zakazany owoc mojego poznania. Bo tak to bywa z zakazanymi owocami.
Powstawiałem więc na puste cokoły pomników czasami takich, którzy wcale tam stać nie powinni i odwrotnie pozrzucałem tych, którym należy się szczególna pamięć.
Przewartościowałem też i nasyciłem poezją oddalenia, to co często na taki zabieg nie zasługiwało. Ale też były to czasy wielkiej poezji wynikającej przede wszystkim właśnie z tajemniczości odnajdywanych fragmentów niedawnej rzeczywistości. Rekonstrukcja tego rozbitego czasu sklejana była głównie poetycką nostalgią.Wpływ na tę nostalgię miała również powyższa jesień, z jabłkami wyłuskiwanymi z trawy, albo ocieranymi z piachu, i lekcje, co prawda teorii Oparina, ale we wczorajszym pałacu , a także intarsjowana komoda wystawiona przed jedną z pobliskich chałup, w której wysuniętych szufladach niosły się gospodarskie kury.
cdn.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1238