Media podają, że podczas remontu w rosyjskiej Samarze, w samolocie TU 154 M wyłączono lokalizator, który pozwoliłby w momencie katastrofy określenie jej miejsca i dokładnego czasu . Wyłączono, bo zakłócał pracę innych urządzeń. Jednym słowem – nie naprawiono, a zepsuto bardziej. Pomijając kwestię, czy również by wyłączono któryś silnik, gdyby jakieś podzespoły nie współpracowały właściwie, chciałoby się zapytać, o powód takiego postępowania. Oczywiście, rusofile z PO krzykną, dość już (grania trumnami i Smoleńskiem), niszczenia radosnej przyjaźni polsko-rosyjskiej, opartej na polskiej bezgranicznej lojalności wobec Imperatora. Tę kwestię jednak również pominę, bo ani nie jestem miłośnikiem jedynie słusznej partii rządzącej, która walczy z „seansami nienawiści” opozycji jak Don Kichot z wiatrakami – tak już ma ta formacja, że widzi to, czego inni, zwykli śmiertelnicy, dostrzec nie mogą i żyje w totalnie odrealnionej rzeczywistości, do której nagina wszystko w realu, co do wirtualnego świata jej imaginacji nie pasuje; ani rusofilem nie jestem; ani nie jestem zwolennikiem lojalności wobec ruskiego imperializmu oraz rozszerzania jego wpływów na Polskę (nawet jeśli polskość to nienormalność, ale jak wiemy już – norma jest umowna i to działa w obie strony). Jako malkontent polityczny doby Donalda Tuska (jakoś radosna rzeczywistość nie potrafi wyleczyć mnie z tej przypadlości), którego ostatni rok rządów mam nadzieję był ostatni a o obecny jedynie zahaczył z rozpędu, taką mam już manierę, że nie podoba mi się wszystko, czego tenże się dotknie a efekty jego działalności, przyznaję, dość kreatywnej, zaliczam do tych rzeczy, które w Polsce („p…o”) popsuto. Patrząc na facjaty polityków jedynie słusznej i rządzącej w Polsce partii, tj. PO, chce mi się kląć a że mnie dobrze w domu wychowali, przez gardło, ni przez klawiaturę żadne przekleństwo nie chce przejść. A frustracja narasta. Tym większa, że facjaty tychże polityków (tychże, znaczy PO) widnieją zadowolone i na okładkach gazet, i w telewizorni, i w necie. Czuję się nieco jak bohater kawału, który bał się zajrzeć do lodówki, by nie zobaczyć Jaruzelskiego w stanie wojennym. Stan wojenny się skończył a Jaruzelski nie znika wraz ze swoją wątpliwej urody facjatą. Podobnie mamy i z całą resztą. A frustracja rośnie a lodówka straszy…
Naprawdę, mam nadzieję, że ten ostatni rok jedynie słusznej rządzącej nami partii był ostatni. Ostatni bowiem rok przyniósł kolejny wzrost. Nie wzrost gospodarczy, niestety, co jednak nie dziwi, bo kiedy jakimś krajem rządzi jedna i jedynie słuszna formacja polityczna, wzrost gospodarczy występuje jedynie na papierze i w prognozach, przy czym i papiery, i prognozy należą do tejże formacji. Ktoś powie, że u nas rządzi koalicja. Jasne, żyjemy tyloma złudzeniami i wyimaginowanymi faktami, że i tym niektórzy się łudzą. PZPR też w sejmie trzymał jakieś przystawki – dla pozorów urozmaicenia demokracji. Czy jednak ktoś miał wówczas wątpliwości, jak jest naprawdę? Nie. I paradoks całej sytuacji polega właśnie na tym, że w systemie kłamstwa PRL ludzie żyli prawdą a teraz jest odwrotnie. Dlaczego? Bo to system kłamstwa udoskonalony i dobrze obudowany. Bo nastąpiło całkowite przedefiniowanie zespołu prawd i samych wartości. Ci, którzy są za to odpowiedzialni, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że przewartościowanie systemu wartości wprost nie nastąpi nigdy, ale przy uprzednim przedefiniowaniu samych wartości, sprawa jest zupełnie prosta. I tak prawda okazuje się być kłamstwem i odwrotnie, kłamstwo – prawdą. Obrzydza się piękno samo w sobie i piękno jako określnik innych rzeczy, w tym samej prawdy, by pozbawić te rzeczy walorów piękna i zastąpić je definicją tego, co obrzydliwe a w konsekwencji wprowadzić w miejsce piękna – brzydotę. W takiej sytuacji łatwo wprowadzić w miejsce dobra – zło i okrzyknąć je dobrem właśnie. Uprzednie rozmydlenie wszelkich oczywistości w obrębie systemu znaczeń i systemu wartości, pozwala na pewność co do skuteczności zamierzeń i pełnej ich realizacji. To właśnie dokonało się w Polsce i nie prawda, że dokonało się wraz z dorwaniem się do władzy Donalda Tuska. To zaczęło się znacznie wcześniej, gdzieś w okolicach 1989 roku a może i przed. Formacja Donalda Tuska je udoskonaliła, usystematyzowała i przyspieszyła. Tak czy inaczej, tamten rok jest symboliczny dla tego typu działań. To wtedy oszukano społeczeństwo: pokazano korzyści płynące z rzekomo prawdziwego, dobrego i pięknego procesu transformacji. Pokojowo! Krzyczano i ten pokój legitymizował wizję. Była piękna, krew nie tryskała z niej po oczach. Ten woal kłamstwa zasłonił rzeczywisty obraz przemian, które się rozpoczęły – rzekomo…
Sądzę, że ta pozorność transformacji w 1989 roku jest faktycznym powodem tego, że, mimo polskich zabiegów (fakt, że nieudolnych i bez wielkiej determinacji), za moment zwrotny historii upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej uważa się upadek muru berlińskiego, zaś Solidarność szanuje się a jakże, ale jej rola jest marginalizowana, jak rola reszty naszego narodu. Może oni, Europejczycy, znaczy i reszta świata, mimo szczątkowej wiedzy na temat polskiej rzeczywistości, istoty, specyfiki i historii, wiedzą lub intuicyjnie przeczuwają, że ta cała przemiana to był pic na wodę. Bo był. Chcielibyśmy, by nie odbierano nam złudzeń. Każdy potrzebuje ideałów, rzeczy pięknych, dobrych i prawdziwych podobnie, jak potrzebuje wody, chleba i powietrza. Bo nie chodzi li tylko o to, by jakoś żyć, ale by żyć godnie. W wyniku systematycznego wzrostu frustracji spowodowanej systematycznym obniżaniem się i tak niskich standardów życia pod względem materialnym i duchowym powstała niegdyś Solidarność (okazało się nasycona jak gąbka ludźmi również bardzo niesolidarnymi lub solidarnymi inaczej i z innymi). Dziś to samo. W wyniku braku wzrostu stopy życiowej i notorycznego dreptania w miejscu w przydużych filcach z dalekich Chin, które z racji swojego wzrostu gospodarczego stały się nam niezmiernie bliskie (znaczy, Chiny) na co dzień, kiedy to używamy wszystkiego, co tanie i chińskie, bo nie stać nas na to, co dobre, ale i drogie – bo polskie.
Ten systematyczny wzrost ubóstwa, bezrobocia, perspektyw i nadziei, rodzi frustrację w społeczeństwie a ubiegły rok rządów jedynie słusznej partii pokazał, iż naczynie goryczy, z którego piło społeczeństwo słodkie jak miód wirtualne wino Dionizosa, przelewa się. Powoli acz systematycznie wzrasta ilość kropel, które je przepełniają. Wylewa się z niego polska krew. I nie, nie mówię tu o seryjnym samobójcy, który ma obsesję na punkcie ludzi, którzy znają na temat Smoleńska prawdę odmienną od tej, jedynie obowiązującej, bo jedynie słusznej opinii wychodzącej z ust ludzi jedynie słusznej partii.To krew seryjnego frustrata, który dopada coraz większą ilość ludzi. Byli samospaleńcy, morderczynie dzieci, szaleńcy, desperaci, nienawistnicy. Byli. Zdarzają się. Ale w normalnym społeczeństwie zdarzają się statystycznie rzadko. U nas od nich coraz częściej i gęściej. Od początku zeszłego roku spośród samych policjantów, którzy mają pilnować ładu i porządku oraz chronić społeczeństwo, wywiodło się (według jedynie słusznej partii bowiem „smosię” stało jakoś tam, czemuś…) terrorystów wielu. W wyniku narastającej w nich frustracji za spust do siebie i do innych osób wystrzeli naboje w kilkunastu miejscach w Polsce. Źle zrobili, powinni strzelić wszyscy razem, jednego dnia przynajmniej. Chociaż efekt jakiś może by był a tak szybko ten huk ucichł i wszyscy zapomnieli, a i znaczenia nikt nie zrozumiał: rozpaczliwego krzyku o pomoc, o transformację, o godne życie. W ostatnim czasie także matki uwzięły się na swoje dzieci i mordują je jedna za drugą. Pojawiło się szczególnie wielu psychopatów, morderców, zajadłych wrogów czegoś i kogoś. Nasz kraj to kocioł, w którym podgrzewano rosół – nasze narodowe danie. Przeholowano. Zupa zaczyna się gotować na całego. Ktoś zagląda do gara, wącha, wzdycha i zachwyca się: "jak pięknie, jak ładnie, jak dobrze… Prawda!". Patrzę na to z boku, ze swego zadupia i mówię: „gówno prawda!”.
„Ale strzeż mnie, Panie, od nienawiści i od pogardy strzeż mnie, Boże!”
Przepis na polski rosół? Dobry, polski rosół? Cóż, jeśli to ma być wykwintna potrawa, musi być droga. Niewielu na to dziś stać. Tak się składa, że na dobry polski rosół stać dziś jedynie jelita polskiego społeczeństwa. Minister od „mowy nienawiści” krzyknie: cóż za pogarda dla ludzi myślących inaczej, cóż za nienawiść w tonie! Nie, panie Ministrze. Nie. To owa frustracja. To przesyt miłości, która zamiast walczyć ze źródłem nienawiści, jej powodami, chce zaklejać usta tym, którzy krzyczą: dość! Tym, którzy tej pseudomiłości dość mają. Bo cóż to za miłość, która knebluje ludzi, zakłada im kajdany na nogi i ręce. I to nie byle jakie. Takie nowoczesne, z czujnikami. Co to za miłość, która węszy w poszukiwaniu swoich wrogów, która wysyła swoich kapusiów, płaci donosicielom. Mieliśmy już taką jedynie słuszną opcję polityczna w formie jedynie słusznej partii. Ona też jedynie słusznie rządziła doprowadzając kraj do wzrostu jedynie w jednej materii: poziomu frustracji i niezgody wobec tejże partii i jej władzy. Chciałoby się powiedzieć, że wiemy, jak to się skończyło, ale niestety, nie skończyło się. Nasz rosół ma nieco oczek na wierzchu, ale więcej w nim szumowin, które kiedyś nie zostały zebrane. Bo dobry rosół nie jest odlewany a długo, cierpliwie, na wolnym ogniu klarowany, ale szumowiny (choć to naturalne białko) się zbiera. Cóż, gotowania też trzeba się nauczyć i to też nie trwa krótko.
Polski rosół klaruje się długo, wolno, cierpliwie. Poświęca się temu czas, energię, wysiłek. Wlewa się wodę, moczy się mięso. Mięso starannie się dobiera: kura, kogut, kurczak. Jakaś gąska i indyczek. Odrobina wołowinki i wieprzowinki. Nieco dziczyzny. Włoszczyzna i zioła podobno francuskie. Dobrego rosołu się nie gotuje. On ma spokojnie perkotać na słabym płomieniu. Mięso trzeba wyjąć przed włożeniem warzyw a zioła daje się na końcu i z umiarem. Polska, tym czym być powinna i czym chcielibyśmy, by była, to taki rosół. Za ten wykwintny rosół, był czas, że płacono w polskich dukatach wartych więcej niż dzisiejsze Euro. Jedli i pili go najznakomitsi i zachwycali się. Nie w smak było jedynie naszym najbliższym, tym silniejszym, sąsiadom. Nie dość, że zagarnęli nasz gar, wyżłopali zawartość a do przepisu wnieśli przesadę i sadyzm, to jeszcze wytarli sobie nami gębę. Skazali nas na ukrywanie po domach kociołków i zatruli dusze wielu. Polski rosół gotowali im Polacy – na modłę niemiecką lub rosyjską, ginęli za mizerne efekty tego eksperymentu lub swój sprzeciw wobec niego. Do gara lała się polska krew. Ale polski rosół ma z polskością tyle wspólnego, co ruskie pierogi z Ruskimi, ryba po grecku z Grekami a karp po żydowsku z Judaizmem. Takie ma przekonanie jedynie słuszna partia, której członkowie wyhodowani są na ruskiej zalewajce z przesadną ilością kartofli i niemieckim piwie, którego przesadną ilość wyżłopali między koleżeńskimi meczykami (co trudno nazwać meczami i w sumie, nie wiem, o co ze sobą grają, może warto zasiąść czasem na trybunach…). Dla tej jedynie słusznej opcji polska tolerancja i kreacja narodowościowa to efekt, czy przejaw kosmopolityzmu i indyferentyzmu moralnego (etycznego). Więc rozwijają je.
Te dwie przypadłości bowiem są cechą szczególną jedynie słusznego obozu władzy w dzisiejszej Polsce. I to one determinują jej zachowania, decyzje, wizje… To one powodują, że przedefiniowanie podstawowych, uniwersalnych (ogólnoludzkich) wartości przychodzi im z taką łatwością i bez zbędnych, ich zdaniem, skrupułów moralnych, anachronicznych odruchów w postaci wyrzutów sumienia. Jedynie słuszna partia sprzed 1989 roku wierzyła w złudną autokreację. Wierzyła w wirtualna rzeczywistość, którą stworzyła na własny użytek, ale w sumie dla innych – całej masy ludzkiej zasiedlającej Polskę. I na tym poległa (jak wiemy częściowo) i dzieki temu, niestety przetrwała. Żyjąc fałszywymi wizjami i snując plany, które siłą rzeczy musiały być równie oderwane od rzeczywistości, co wizje świata, który stworzyli, doszła do ściany bez okien i drzwi a jedynym rozwiązaniem było rozłożyć ręce i w głupkowatym, przymilnym uśmiechu powiedzieć: pas a potem wraz z tymi, którzy deptali jej po pietach ruszyć ku wyjściu. W miedzy czasie przepychając się, oczywiście ku czołu pochodu, by wreszcie stanąć znów na jego czele. Dziś ta sama jedynie słuszna opcja, która dla wielu trudna jest do zidentyfikowania ze względu na zmienione tła, makiety i hasła na transparentach, próbuje warzyć strawę – dla siebie jedynie, oczywiście – swoimi sprawdzonymi metodami, zapominając jednak ile są one warte. Nie wiem, może myślą, że do trzech razy sztuka. Może źródeł swojej porażki upatrują gdzieindziej a może myślą, że metody są ockey, tylko stara gwardia była zbyt delikatna i niekonsekwentna w ich wprowadzaniu w życie. Kto wie, co siedzi w głowie człowieka nienormalnego. Oni zaś są nienormalni, bo tylko człowiek nienormalny może podpisać się pod słowami „polskość to nienormalność”. Tu nie chodzi o bycie Polakiem, patriota lub zdrajcą. To sformułowanie wskazuje na brak rozumu lub niezdolnośc do posługiwania się nim. To się nazywa głupota. I tylko głupcy temu wierzą.
Metoda redefinicji znaczeń jest jedyną metodą naszej, znaczy – dzisiejszej, tejże jedynie słuszne opcji politycznej, która notabene przed 1989 rokiem kroczyła paralelnie do jedynie słusznej PZPR i ramie w ramię zgodnie z nimi i między sobą przepychała się przez tłumy solidarnościowców. To dlatego deklaracje miłości i jedności w narodzie mogą iść w parze, bez dysonansu, z zawołaniem „dorżnąć watahę”. To dlatego, że nikt – dzięki nim – nie wiąże miłości z człowiekiem a człowieka z istotą odmienną od zwierzęcia, która posiada swoją godność i której nie wolno do zwierzęcia porównywać. Inna rzecz, że „kto się przezywa, sam się tak nazywa”, jak wołają już przedszkolaki. Jeszcze inna, że zdolność do łatwych porównań całych grup ludzkich do zwierząt, wypływać może z mechanizmu projekcji u mówcy. Tych samych, których tropią i z którymi walczą, a których przyrównują do wilków, nazywa się psami, hienami i bardziej plugawie jeszcze. Zarzuca się nienawiść tym, którzy nie godzą się na nienawiść. A wszystko w imię miłości, polityki miłości. Wzywa się naród do jedności i ja wierzę w autentyzm tego wezwania. Jednak motywy zatrważają mnie. Ten zjednoczony naród ma stanąć u boku kochających inaczej, walczących z nienawistnikami nienawiści i kłamstwa. Ma nie tylko zgodzić się na ich metody, ale i przejąć jako własne. Ma łgać w żywe oczy i wierzyć we własne kłamstwa, ma nimi żyć i innych karmić. Ma walczyć o prawdę w nowej definicji, uczciwość w nowej definicji, solidarność w nowej definicji. Ma pozwolić kraść, dawać w łapę i sam tym się trudnić. Jedynie słuszna opcja polityczna buduje u nas nową Rosję w niemieckiej pelerynce. Takiego woła, jak i Grecja i Włochy, Hiszpania, Irlandia, Portugalia…, które Niemcy będą ujeżdżać do skutku. To znaczy do momentu, w którym poczują się rasowymi, niemieckimi (to brzmi dumnie w przeciwieństwie do przymiotników: polski, włoski, hiszpański czy, o zgrozo, grecki). Niemcy są jednak, jako państwo – kontynuator polityki niemieckiego imperializmu, który nie został zahamowany na Zachodzie po II wojnie światowej (chyba że w NRD, ha, ha, ha) – zbarbaryzowane. Zbarbaryzowaly je "obozy smierci", których wstyd przykrywa sie również przedefiniowaniem, mówiąc o nich "polskie".
Dlatego tak blisko Niemcom do Rosji w przyjaźniach politycznych a tak daleko do solidaryzmu, który wykuwał się w Polsce lub przez Polaków. Tak. UE powstała sporo po wojnie a wojna to był czas, kiedy Polacy, w imię solidarności z innymi narodami, narodowej empatii, tolerancji, sojuszniczej lojalności (nawet w obliczu zdrady sojuszników), przelewali krew w obronnie granic i tożsamości poszczególnych narodów Europy. Pokażcie mi kraj europejski, w którym nie ma cmentarza żołnierzy polskich walczących za ów kraj. Nie ma takiego a jeśli jest to tylko, dlatego że ów cmentarz zarósł zaniedbany przez miejscowych i dlatego że wszyscy Polacy - świadkowie zginęli. Wtedy zaczęła się Unia Europejska, którą, nie Grecy przez lenistwo i wygodnictwo, upór w wadach i niechęci do pracy a zapale do malwersacji, doprowadzili na kraj zapaści. To nie Hiszpanie, którzy nic tylko by świętowali, odpoczywali i bawili się w bitwy na pomidory, które za bezcen wprawdzie, ale zawsze można by było w Niemczech (np.) sprzedać. To nie Włosi, którzy mają tyle samo zapału do pracy i kombinowania, co poprzednicy – Grecy i Hiszpanie wraz Portugalczykami razem wzięci. To nie Polacy, wreszcie, którzy za nic nie dają się od stuleci ni podbić, ni spacyfikować, ni zgermanizować… a wraz z Rumunami i Litwinami kradną niemieckie auta zamiast je za darmo skręcać we własnoręcznie zbudowanych fabrykach w czynie społecznym – dla Europy, znaczy. Woły, na których jadą niemieccy zbawiciele europejskiej gospodarki ledwie zipią. Frustracja narasta. Czara goryczy raz za razem przelewa się. Tylko czekać, aż znajdzie się jakiś odważny i kopnie wściekle. To dotyczy tak Polski, jak i Europy. Oby to nie był nikt z prawdą zdefiniowaną w stylu Ewy Kopacz, notorycznej kłamczuchy, która zdaje się już żyć w świecie wykreowanym przez własną wyobraźnię. Oby to nie był nikt równie charyzmatyczny co Stalin czy Hitler. Taki mógłby poderwać Europę do walki o Prawdę, Dobro i Piękno, ale gdzie by je znalazł i w jakiej formie podał, stach pomyśleć. Łagry, Obozy Koncentracyjne z gazowniami już były a historia uczy, że ludzkość jest bardzo kreatywna, bardziej niż minister Rostowski i reszta jedynie słusznej partii, która stwarza wirtualne światy, do których potrafi wtłoczyć realnych ludzi.
Jak podczas remontu w Samarze wyłączono boję ratunkową, tak w społeczeństwach Europy wyłączono po kolei systemy awaryjno-ratunkowe, które zakłócały działanie innych urządzeń. Wyeliminowano wszelkie zapory moralne, hamulce intelektualne i wszelkie inne, na przykład w postaci nadbudowy obyczajowej, tradycji, religii i moralności. Wypaczono wszystko, co można lub trzeba było wypaczyć. Niestety, proces ten nie ominął Polski. Czas PRL był czasem walki narodu z naprawiaczami i systemem naprawczym. Czas po PRL to czas takiej samej walki. Tylko, że to walka nielicznych, walka z osławionymi słupami, które wyrastają jak grzyby po deszczu. Przede wszystkim jednak, to czas mieszania ludziom w głowach – pojenia ich kłamstwami, uczenia pogardy i nienawiści, kasowania definicji a potem wartości. Odebrano nam w tym czasie rozumienie godności ludzkiej a potem samą godność, by wreszcie nauczyć nas pluć sobie w twarz bez skrupułów. Uczono wzywać do zarzynania a potem zarzynać. Nie, nie jak wilka, psa. Jak świnię. Straciliśmy twarz, bo najpierw straciliśmy lustro. A wystarczy spojrzeć na zwierciadło Węgierskie. Wystarczy posłuchać jedynie słusznej rosyjskiej prawdy w chwili szczerości: gen. Błasika upito medialnnie na konferencji Anodiny w celach polityczno-propagandowych. Polska, jedynie słuszna partia rządząca przyjmuje ustalenia i informacje MAK jako wiarygodne. Rządzi dokładnie w ten sam sposób. W oparciu o stworzyny na wzorcach rosyjskich system jedynie słusznej prawdy, znaczy - kłamstwa. W ten sposób zdobyła wyłączność na wyłączanie i włączanie wszelkich mechanizmów, procesów, praw i prawd również. Tym narzędziem konstruuje nową jakość - nową tożsamośc narodową Polski. Oparta na wzorcach rosyjskich i poddaną interesom niemieckim.
Ci, którzy dorwali się do polityki i którzy dziś mają władzę realną w naszym kraju, doszli do tego na fali przykrywania starego nibynowym i stali się tego twarzami. I to te facjaty plują nibyprawdą napełniając kraj całkiem realna frustracją. Ta objawia się wzrostem przestępczości, patologicznych zjawisk i wrogości jako takiej. Jaki pan taki kram. Ale, znów idzie nowe. Słyszę je. Jęczy z głodu i choroby, żalu, pretensji i rozpaczy. Pełznie. Oby miało ludzką twarz, przynajmniej dla tych, którzy pozostali ludźmi.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2711
Absolutnie najlepszy tekst,jaki zdarzyło mi się czytać od bardzo dawna.Tak prawdziwy,przepojony emocjami,trafia tam,gdzie bije POLSKIE serce. Dziękuję.
Dziękuję.
SZ.Celarent,aby ugotowac pyszny,pachnący rosół,należy przede wszystkim porządnie wymyc garnek.Bez tego,chocbyśmy użyli najlepszych składników,rosół będzie zawsze śmierdzący.Trzeba bardzo,bardzo starannie wymyc Nasz garnek i tyle.Moje uszanowanie.
ale najpierw trzeba mieć do niego dostęp. Nasz problem polega na tym, że wszyscy zatrudnieni jesteśmy jako tania siła robocza przy jego napełnianiu. To oczywiste, że, kiedy, jako prawowity właściciel, obejmiemy jego użytkowanie, zaczniemy od porządnego szorowania. Dziś jedynie dostarczamy dóbr a i o tym, co z tego do niego wrzucą, pozostaje poza naszymi decyzjami. Przykre, burzy krew, ale prawdziwe. I, niestety, dopóki podłączeni jesteśmy do ruskich serwerów może być nie do przeskoczenia, chyba że zaczniemy skakać na ulicy przez barykady, co, jeśli okaże się konieczne, pewnie będziemy zmuszeni robić. Jak się barykady ustawia, wiedzą doradcy prezydenta. Polak głodny, jednak, to Polak zły, a frustracja jest wielką siłą napędową. To może napawać i lękiem, ale i nadzieją. Tego życzę: nadziei. To też spora siła.