Lemingów ci u nas dostatek. Tego akurat nie trzeba udowadniać. Sami się tak zwą i są z tego (że są Lemingami a nie kimś innym) dumni, choć coraz mniej chętnie się do tego przyznają. Jakiś czas temu, mniej więcej przed pierwszymi ekshumacjami spowodowanymi zamianą ciał, wyciekiem zdjęć, informacjami o trotylu na wraku i szczątkach rzeczy, ubrań i, nie wiem (nawet jeśli swoje wiem) czy nie w powiązaniu z aferą Amber Gold, która w tym czasie nabrała rozgłosu (aferą była przecież od momentu zaistnienia tej firmy)… jakiś czas temu, więc zaczęły Lemingi tracić odwagę i już nie mówią, że Lemingami są. Mówią zaś, że… No właśnie, co mówią? Posłuchajcie.
Zacznijmy o czasu przeszłego i skonfrontujmy ich wypowiedzi i postawy. Po co to komplikować? Zwyczajnie, ukazuje to pewien (dla nas) pozytywny proces.
Około roku po katastrofie odwiedzili nas (moja rodzinę) przyjaciele. Ludzie inteligentni, wykształceni (powiedzmy „bardzo wykształceni” i oczytani), kulturalni (w każdym tego słowa znaczeniu),wierzący (i praktykujący ze swoistą świeżością wiary) i bardzo zrównoważeni, odpowiedzialni, lojalni… Słowem, przyjaciele idealni. Trafili ze swoją wizytą na jeden z tych newralgicznych momentów, kiedy w krążyły różne wypowiedzi publiczne na temat Tragedii Smoleńskiej (tylko ze względu na nich i innych znanych mi osobiście Lemingów nie używam tu słowa zamach, choć teoria zamachu przekonuje mnie w stopniu procentowym więcej niż bliski prawdzie). Tego dnia byłam bardzo poruszona, bo musicie wiedzieć, że baaardzo mnie poruszają wypowiedzi, komentarze, postawy i gesty… związane z brakiem szacunku dla Śp. Pary Prezydenckiej. Nie chodzi o to, co się wówczas wydarzyło, bo i nie bardzo pamiętam, o które „incydenty” uchybiające ich pamięci chodziło (tyle ich było…), dość, że zastali mnie wzburzoną. Przyjaciele, jak to prawdziwi przyjaciele, od razu zaskoczyli, że dzieje się coś złego w moim życiu i dyskretnie próbowali dojść, jak mogą pomóc (chwała im za to). Kiedy jednak rozwiązali worek żalu jaki we mnie wezbrał… No, tu wyszło szydło z worka. Okazało się, że to Lemingi w czystej postaci. Ba, okazało się, co już wcześniej było symptomatyczne, miałam do czynienia z trzema Lemingami naraz a przy tym jeden z nich ze mną sypia… I tu dygresja wprowadzająca we wprowadzenie:
10 kwietnia 2010. Sobota, tuż po moich urodzinach, dzień urodzin jednej z moich przyjaciółek. Do Katynia wyleciał mój Prezydent z Małżonką i wieloma innymi osobami. Nie wiem z kim, podejrzewam, że i z Bratem, A. Macierewiczem… Wyleciał, kiedy spałam. W półśnie słyszałam jak mąż włączył TVP Info. Nagle, słyszę (mam lekki sen – jestem matką), wchodzi do pokoju i staje nade mną. Słyszę:
- Celarent… - już wiem co powie, choć zupełnie nie wiem skąd, ale wiem na pewno i serce mi się ściska – Kaczyński nie żyje, samolot się rozbił…
- załatwili go… - mówię bez zaskoczenia i słyszę odpowiedź:
- no, co ty, tez wyznajesz spiskową teorię dziejów? – zabolało, ale tylko trochę, bo inny ból pojawił się w klatce piersiowej. Nagle poczułam pustkę. Zginął człowiek, z którym wiązał się mój pierwszy zupełnie świadomy i przemyślany, oparty na obserwacji teraźniejszości i analizie dokonań w przeszłości, wybór polityczny. Temu wyborowi byłam zawsze wierna, bo nie znalazłam żadnego haka na tego człowieka, nic co mogłoby mną zachwiać a miałam wielu adwersarzy koło siebie. Miałam na tyle świadomości, by wiedzieć, że nie zginął przypadkowo. Nie taki człowiek i nie na takim stanowisku. Nie z taką przeszłością i nie o takich poglądach i dokonaniach. Nie na takim terytorium i nie w takiej maszynie. Nie o takich planach… Mój świat opustoszał. Był w moim mieście, ale mnie akurat nie było i nie poszłam siłą rzeczy na spotkanie. Kiedy to sobie przypomniałam poczułam piekące łzy – już nie spojrzę mu w oczy. Intuicja, która nigdy mnie nie zawiodła (niektóre kobiety tak mają, że ich nie zawodzi), podpowiadała mi, że to co w tych oczach zobaczę będzie pozytywne a ja człowieka zawsze poznaję po oczach. I stąd moi przyjaciele to ludzie niezawodni, może nie do końca idealni, ale niezawodni.
Przekonanie o zamachu tkwi więc we mnie od początku, zanim ktokolwiek w Gazecie Polskie czy na niezależnej zaczął o nim mówić wprost. Nikt z was mnie nie przekonywał, nie dowodził tego. To wynik zaufania podstawowej funkcji mojego umysłu: intuicji, którą opieram na rozumie. Bo czym jest intuicja, jak nie całą gamą informacji, wiedzy, doświadczeń – jakichś zapisanych w głowie obrazków, słów, faktów, które układają się w coś w rodzaju wniosku. Nie potrafimy tego wniosku udowodnić a jednak rozum, który te wszystkie dowody przechowuje, podpowiada nam: taka jest prawda, tędy droga… Z czasem dowiadujemy się, czy tak jest i owszem, zwykle nie zawodzimy się na tym podszepcie własnej głowy. Tamtego dnia, moja intuicja postawiła tezę: zabili GO. I nie siliła się na jakieś argumenty. Była we mnie 100% pewność. Nie znikła. Trwa. Nie dowodzę, nie szperam, nie próbuję pojąć tajników budowy statków latających, mechaniki itd. Czekam i wiem, że kiedy usłyszę całą prawdę, moja wewnętrzna sytuacja niczym nie będzie różniła się od tej, w jakiej znalazłam się 10 kwietnia 2010 roku zaraz po przebudzeniu – przecież skądś to wiedziałam.
Kiedy przyszli rok potem do mnie ci przyjaciele i nagle okazało się, ze stoją na stanowisku przeciwnym, oniemiałam. Temu akurat mogłam się dziwić. Zaczęło się od różnic na temat miesięcznic smoleńskich. No, tak się złożyło, że mieszkali wówczas na trasie przemarszów i spotkań. Przeszkadzały im tłumy, przepychanki z powodu krzyża, wyzwiska, incydenty, hałas… Zrazu myślałam, że w tych niedogodnościach rzecz, szybko jednak okazało się, że problem tkwi w …autorytetach. Nagle niewychowany magister- analfabeta ( nie wiem może ma dysleksję – w mojej rodzinie to dość częste, ale my się do tego przyznajemy z pokorą…) staje się autorytetem, dla doktora nauk humanistycznych. I właściwie jedyną przesłanką ku temu jest fakt sprawowanej przez niego funkcji. Każde pytanie pod adresem tej osoby odbierane jest jako atak na majestat, brak szacunku dla urzędu czy choćby człowieka – mowę nienawiści (kaczyzm). W pewnym momencie doznałam słownego ataku ad persona. Szok. Bo jak to tak, to w końcu nie byle o kim mówimy…
- A Kaczyński, jak to określiła jedna z niemieckich gazet, „das kartofel”? Jego i jego rodzinę można było ośmieszać, oczerniać…?
- Ale on, jak i Macierewicz, wszędzie widział WSI. Całą listę ludzi WSI zrobili…
- No, ktoś musiał je tworzyć. Jacyś ludzie taką listę tworzą, choćby alfabetycznie… Czy to wina Kaczyńskich, że ktoś był w WSI? Niech ma pretensje do siebie. Czytaliście Raport o WSI? – pytam
- Nie, a ty czytałaś? – już cieszą się na moją porażkę (do czego to może dojść wśród przyjaciół)
- Tak. –odpowiadam i widzę jak ich szok, niedowierzanie ustępuje zdziwieniu i zmieszaniu pod wpływem mojej pewności w głosie – Oczywiście nie mogę powiedzieć, że zrozumiałam wszelkie związki personalne np. w polityce, bo jest tam tyle nazwisk i liczb, że po jednorazowej lekturze, bez uzupełnienia wiedzy historycznej i społeczno-gospodarczej, trudno wszystko ogarnąć. Co mogłam, sprawdziłam i nie złapałam na kłamstwie. I nie dziwię się, że ci ludzie, to środowisko jest rzeszą sytuowanych, zwykle majętnych – przynajmniej w naszym pojęciu- wpływowych ludzi. Nie dziwię się, że jest to tak hermetyczne środowisko. Wystarczająco bardzo muszą rozdrabniać wpływy. Zanim nie przeczytacie, nasza dyskusja jest bezzasadna. Bo nie rozmawiamy jak równy z równym. Poza tym, nie macie wiedzy merytorycznej czy pseudomerytorycznej, bo nawet gazet różnej proweniencji nie czytacie a wybranego nurtu, macie luki w historii najnowszej i z zakresu WOS a także mało z wiedzy teologicznej (kwestia obrony krzyża i to znakiem czego on jest, był i będzie – sprzeciwu, bo symbolizuje Miłość i Prawdę; nie porażkę a zwycięstwo; nie jest kresem a początkiem; nie zamyka drzwi a je otwiera na oścież; nie jest symbolem waśni a zgody; łączy w sobie wszystko co ziemskie z tym co w niebie – ludzkie upodlenie i Boską chwałę; daje nadzieję, zwiastuje radość; obiecuje wybawienie; jest pomocą i tarczą… to najdroższy znak dla każdego, kto wierzy, bo w nim ta wiara znajduje sens, pełnię, podporę: to symbol Chrystusa Boga, który stał się człowiekiem, umarł na krzyżu dla naszego zbawienia ze swojej Boskiej miłości do ludzi i im otworzył tym krzyżem bramy nieba). Ludziom na Krakowskim Przedmieścia chciano zabrać klucz. Czynili to ludzie, którzy sami nie bardzo wierzą, choć czasem praktykują. Dlaczego nie wierzą? Bo gdyby wierzyli, wiedzieliby, że ten kawał drewna jest wciąż symbolem a klucze tkwią w sercach ludzi. A może wiedzieli i nie mając do nich dostępu…, ze złości… Krzyż postawiono na znak pamięci i oddania dusz ofiar Bogu, ale i jako znak sprzeciwu. Na znak sprzeciwu, inni go usunęli.
Nasza ożywiona dyskusja toczyła się coraz burzliwiej i w końcu skończyła się żądaniem dowodów na niektóre z moich informacji (dzięki Bogu inteligentni i uczciwi ludzie, bo gdyby nie to, staliby przy swoim w myśl zasady „nie bo nie”. Przeszliśmy do Internetu a tam… Okazało się, że poza najbardziej popularnymi portalami są inne a na hasła „Smoleńsk”, „katastrofa smoleńska”, raport WSI, zamach w Smoleńsku i inne bardziej kreatywne sformułowania, wyskakuje wiele stron „odkrywczych”. Okazało się, ze całkiem poważni ludzie, choć zepchnięci do głuchego i ciemnego (poza blaskiem fleszy i zasięgiem kamer), wypowiadają w sposób pewny rzeczy, o których moi przyjaciele pierwszy raz słyszą. Mało, ci poważni ludzie potrafią to w sposób logiczny uzasadnić. Przymilkli mi przyjaciele. Nieco zgaszeni i smutni pogadaliśmy o dzieciach, pracy, remontach – co tam zwykle i rozstaliśmy się. Przez jakiś czas w domu temat smolenska był zamknięty, ale im wiecej faktów osmieszało teorię władzy o „pancernej brzozie”, im więcej faktów tę władzę poniżało, tym częściej słyszałam przytyki. Początkowo było to przykre, ale z czasem pojęłam: to rozpaczliwa próba ugruntowania poglądów, w które już się nie wierzy a z których trudno zrezygnować bez przyznania się do błędu. Ale obecność Gazety Polskiej w domu przestała być problemowa. Ba, zaczęła ja czytać również „reszta” rodziny. Z czasem od deski do deski. Przyjaciele… Odwiedzamy się, dzwonimy, wspieramy a tematu Smolenska już nie ma. Bo… cóż „trudno się z tobą nie zgodzić”, „można odnieść rzeczywiście takie wrażenie…”, : wszystko to, co wychodzi, jest poniżej krytyki”…
Dziś mój kochany Leming mówi, że dla niego autorytetem jest ks. Isakowicz –Zalewski. Ok. Wiem, rozumiem.
- I wiesz, Celarent, gdyby mi on powiedział, że jego zdaniem w Smoleńsku był zamach – to bym uwierzył, ale Rydzykowi nie wierzę. Kaczyńskiemu, Macierewiczowi, Gazecie Polskiej, Radiu Maryja… chodzi o ideologię. Ja jestem przeciwny, bo mnie chodzi nie o ideologię a o prawdę. Im nie idzie o prawdę…
- Skąd o tym wiesz, że to, co mówisz jest akurat prawdę, czy nie w związku z określoną ideologią? – pytam – zakładasz, że jeden, którego nie znasz, mówi prawdę a inny, którego też nie znasz – kłamie. Na jakiej podstawie, jeśli „nie byłeś materacem”? Powiem ci: bo ks. I-Z ufasz a innym nie. Im nie ufasz, nie dlatego że cie zawiedli a dlatego, że ktoś mówi, że tak zrobią, że SA niewiarygodni i już, jako oszołomy… a ich ideologia (fakt, każde środowisko polityczne jakąś ma) jest zbrodnicza, chora, fałszywa, pełna nienawiści…
Zrozumiałam podstawowa rzecz: między nami nie ma różnic. Dziś i ja i moje Lemingi pragniemy już tego samego: Prawdy i nie zatrzyma nas nic w drodze po nią. Różni nas spektrum osób, których darzymy zaufaniem. Ja ufam tej rzekomej „mniejszości” oszołomów i spiskowców smoleńskich. Moje Lemingi już nie ufają właściwie nikomu. Zrozumiałam też, że jeśli nie będę im przypominać początków ich drogi „budzenia się” z letargu, ani odmawiać prawa do wątpliwości…, jeśli podejdę do nich z założenia, że do jednej bramki gramy, że i oni mają prawo do swoich racji i nie będę demonstrować swojej wyższości ewolucyjnej w zakresie poglądów… Możemy wygrać z Tuskiem i Komorowskim mecz o Polskę. Zwłaszcza, ze i moje Lemingi coraz częściej dostrzegają, że Donald gra, bo musi, bo taki jest jego osobisty interes, ale gardzi kumplami z boiska i ma ich serdecznie dość. Sam wlazł na boisko, chciał być kapitanem drużyny a tu wyszło, ze kto inny ustawia graczy. On sam zaś jest specyficzną figurą: pionkiem-zakładnikiem. Nie znaczy to, że zaraz stał się moim przyjacielem, że zapałałam sympatią do wielkiego Słońca Peru. Znaczy to jedynie moje widzenie rzeczy aktualnych.
Lemingi, jak się okazuje, i tak zagłosują na Kaczyńskiego – bo na kogo…? No, może na Ziobro, choć Zbyszek rozczarował nieco a mógł być taką wspaniałą alternatywa – szansą na wyjście z twarzą. Ot, tak – przed głupia babą, co ma nieomylne przeczucia.
Po Andrzejkach zyskałam niemal pewność, że z Lemingami trzeba jak dorastającymi, zbuntowanymi dziećmi: lubią luzaków, czasem zajarać, zalać robaka, olać budę, wcisnąć pedał do dechy i wyrwać jakiś towar w klubie a o polityce wiedzą tyle, im powiedzą ci, od kolesi, co to tacy sami w młodości byli i wiele im z tego czasu zostało (nie tylko wyrozumiałości). Kiedy odkrywają, że ten autorytet kłamie, jest im przeciwny, że chce zabrać lub ograniczyć im te wolność, którą im obiecuje… Już nie wrócą. Lemingi twierdzą, że szalejemy, że daliśmy się zwieść. Kto wie, mówię im, ale to znaczy, że wy też – na dwoje babka wróżyła. Oboje powiedzmy: sprawdzam. I sprawdźmy. Zróbmy bilans – dla własnej satysfakcji – prawdy i kłamstw, zysków i start…:
Lemingi chodzą w półśnie. Budzą się. Wiedzą, co usłyszą a kiedy słyszą, wcale ich to nie dziwi. Tylko ten ból w środku – krzywda zawodu… Dopiero po długim czasie wstają a jeszcze później zaczynają dopominać się swojego prawa do prawdy, wolności, godności … Kiedy zaczynają iść, nic już ich nie zatrzyma. Ale to już nie są Lemingi.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3375
Powiem jakie nastawienie wewnętrzne mnie cechuje, kiedy czasem brakuje tej upragnnionej cierpliwości. Poza tym, że w duchu wzywam Ducha na pomoc, tłumaczę sobie i w sobie pielęgnuję postawę obserwatora-eksperymentatora. Tak, taki eksperyment oparty o obserwację zachowań, uważne słuchanie - jak słucha psychiatra. On słucha i pyta: taaak? a dlaczego tak sądzisz? a kto ci to powiedział? a gdzie to wygrzebałeś? Spiskowcy? u, gdzie ich widzisz? często do ciebie przychodzą? w sumie, może masz rację, skoro rozmawiamy...
Często sprowadzenie sprawy do absurdu, gagu itp. jest najlepsza formą ukazania śmieszności stawianych zarzutów i utrzymania kontaktów towarzyskich na normalnym poziomie. A warto je utrzymywać i z Lemingami i porzytecznymi idiotami. Szkoda ludzi. Poza tym, my ich potrzebujemy - zdrowych i trzeźwych.