Przekonanie, jakoby adresatami bajek braci Grimm miały być koniecznie dzieci wydaje się być anachronicznym opracowaniem dorosłych, którzy samych siebie uznali za zbyt mądrych, by poważnie traktować literaturę tego typu. Tymczasem wśród antropologów funkcjonuje przekonanie, że zbiór Baśni domowych i dziecięcych pierwotnie przeznaczony był dla uczonych (tak chociażby utrzymywał G. Cocchiara, uczeń naszego niezrównanego Bronisława Malinowskiego). Jakub Grimm w ogóle wątpił o zasadności pisania specjalnie dla dzieci - twierdził, że dziedzictwo ludzkości w sferze tradycji, nauk i wzorców dotyczy tak młodych, jak i starych, z tą różnicą, że umysł dziecka odłoży sobie na później te treści, których w danej chwili zrozumieć jeszcze nie jest w stanie.
W filmie pt. Magiczne lato główny bohater grany przez Morgana Freemana przeprowadza się do zupełnie nieznanego sobie miasta. Świeżo upieczone sąsiadki (mama i trzy córki (taty brak – na skutek rozwodu)) z zaciekawieniem, pomieszanym z rezerwą patrzą na instalowanie się nowego sąsiada. Ostrożność wynika z faktu, że: raz – mężczyzna jest na wózku inwalidzkim, dwa – pozwala on sobie od czasu do czasu, będąc sam w domu, krzyczeć… z rozpaczy. Pojawienie się tego intrygującego obiektu w okolicy inspiruje średnią siostrę do opowiedzenia swojej małej siostrzyczce, co się kolejno wydarzy, gdy ów pan zakradnie się w nocy, żeby ją pożreć. Opowieść jest bardzo sugestywna i przysłuchująca się temu najstarsza siostra, pyta z wyrzutem, dlaczego siostra straszy najmłodszą z nich. Rezolutna dziewięciolatka odpowiada, że ona tylko stara się chronić swoich bliskich…
Mądrości, którą scenarzysta włożył w postać średniej siostry, pozbawieni są wszyscy ci, których mierzi i uwiera brutalność niejednokrotnie w opowieściach Jakuba i Wilhelma występująca. Zdziwieni byliby zapewne faktem, iż bracia opracowując zebrane ludowe przypowieści i tak cenzurowali i usuwali wielokrotnie z oryginałów drastyczne sceny - jedno z zakończeń bajki o śpiącej królewnie, które nie zostało wciągnięte w poczet bajek kanonicznych opowiada o złej matce królewicza, do której zamku wprowadzają się zakochani, a która to ma zwyczaj konsumpcji pieczonych niemowląt… I nie pogardzi nawet spożyciem przyszłego wnuka…
Można więc pokusić się o stwierdzenie, że minimum grozy, pozostawione w wydanych w 1812 roku utworach niezbędne jest, by nie wylać dziecka z kąpielą. Bajki z elementem drastycznym należą bowiem do tzw. bajek-ostrzeganek. Odpowiednio przejaskrawione, skutecznie zapisywać się miały się w pamięci dziecka w formie przestrogi przed zagrożeniami. Zakończenie pozbawione happy endu prezentowało bez ogródek konsekwencje niefrasobliwego postępowania.
Podobnie bez ceregieli podkreślona w bajkach została kara, która niechybnie dosięga złoczyńcę. Brutalność bajki jednak dziecka nie boli, gdyż wydarza się ona w innym miejscu i w innym czasie, a dzięki odległej płaszczyźnie: „dawno temu” i „za górami, za lasami” amortyzuje treść przesłania, które ulega finalnie pożądanej sublimacji.
Zdarzają się jednak często zamachy na bajki polegające na upiększaniu ich poprzez amputację elementów, uznanych przez wydelikaconych za niestosowne. Kurs przesuwa się wtedy ku sentymentalizmowi i pięknoduchostwu. Bajka przestaje być spójna i zwarta logicznie. Kiedyś może wpadła Państwu w ręce taka chimera? Po lekturze tejże człowiek rozstrojony mruga powiekami przez dobrą chwilę, ponieważ z bajki została wydrenowana konsekwencja, ulotniła się odpowiedzialność, a kara została odłożona na święte nigdy.
Zabiegi takie kwestionują nie tylko konkretną wartość, o której bajka miała opowiadać, ale podważają nasze dziedzictwo, które według braci Grimm (i nie tylko – o tym pisał także Mickiewicz) zdeponowane zostało właśnie w poezji i podaniach ludowych, a które mówi m.in. o początkach człowieka, o jego duszy, pochodzeniu, o jego pradawnych wierzeniach i prawie obyczajowym, starszym i pierwotniejszym od pisanych kodeksów.
Próżno wyglądać metanoi bez zrębów świadomości o własnej tożsamości.
Chodź, przeczytamy sobie jakąś bajkę braci Grimm – mówię do synka. Tylko, proszę, krótką, mamo – odpowiada dziecko. Na szczęście bracia, być może przewidzieli, że nadejdzie pokolenie, w którym typowy jego reprezentant oczekiwać będzie błyskawicznych podniet, a walor wsłuchiwania się w głos czytającej matki nie będzie nazbyt atrakcyjny… Znajduję więc z westchnieniem krótką i czytam:
„Pewnego razu umarł biedny, pobożny chłopina i stanął u niebieskich wrót. W tym samym czasie znalazł się tam bardzo bogaty pan, który też chciał się dostać do nieba. Święty Piotr nadszedł z kluczami, otworzył bramę i wpuścił bogatego pana: biednego chłopa, jakby nie zauważył, bo zaraz wrota z powrotem zamknął. Nieborak czekając słyszał, z jaką radością pana w niebie przyjmowano, jakie się tam odbywało granie i śpiewanie. Kiedy zapadła z powrotem cisza, święty Piotr podszedł znów do furty, otworzył ją i wpuścił chłopa. Ten spodziewał się, że on także będzie witany ze śpiewem i z muzyką, ale w niebie było cicho i głucho.
Został wprawdzie przyjęty serdecznie i aniołowie wyszli mu na spotkanie – ale nikt nie śpiewał. Chłopina zapytał świętego Piotra, dlaczego jego nie przyjmuje się tak uroczyście, jak bogatego pana i czy w niebie nie ma sprawiedliwości, tak jak i na ziemi. A święty Piotr mu odrzekł: - Ależ oczywiście, że cieszymy się tobą tak jak każdym innym i należą ci się w niebie te same rozkosze, co bogatemu panu; ale widzisz, biedne chłopiny codziennie przecież do nieba przychodzą, a taki bogaty pan trafia się nam raz na sto lat”.
A to moja ulubiona „bajka do straszenia” (obie bajki pochodzą ze zbioru wydanego w 1989 roku, w przekładzie Emilii Bielickiej i Marcelego Tarnowskiego):
„W czasach, kiedy nasz Pan chodził jeszcze po ziemi, trafił pewnego wieczoru wraz ze świętym Piotrem do jednego kowala, który chętnie udzielił mu gościny. Zdarzyło się, że zaszedł tam również nieszczęśliwy żebrak, przytłoczony wiekiem i ułomnościami, prosząc kowala o jałmużnę. Święty Piotr ulitował się nad nim i rzekł: Panie mój i Mistrzu, okaż swą łaskę i ulecz go z kalectwa, aby mógł sam na chleb zarobić.
Pan odezwał się dobrotliwie:
- Kowalu, pożycz mi swej kuźni i podłóż węgla, a odmłodzę tego chorego staruszka.
Kowal zgodził się ochoczo, święty Piotr jął dąć w miechy, a kiedy ogień buchnął jasnym, wysokim płomieniem, Pan nasz chwycił starego żebraka i wepchnął go w sam środek rozżarzonych węgli, tak, że stał się cały czerwony niby krzak róży, i pełnym głosem chwalił Pana Boga. Po chwili Pan podszedł do koryta z wodą i wrzucił tam rozżarzonego żebraka, aż cały się w wodzie zanurzył i, ochłodziwszy go jak należy, udzielił mu swego błogosławieństwa. I oto wyskoczył z wody człek prosty niby trzcina, o gładkiej skórze, zdrowy niczym dwudziestolatek. Kowal, który pilnie się temu przyglądał, zaprosił wszystkich na wieczerzę. A miał on starą, zgarbioną, ślepą prawie teściową, która przysiadła się do młodzieńca, wypytując go ciekawie, czy ogień bardzo go przypiekał. Ów zaś odpowiedział, że nigdy nie czuł się lepiej, że siedział w płomieniach jak wśród chłodnej rosy.
Słowa te brzmiały w uszach staruszki przez noc całą i kiedy Pań wyruszył o świcie w dalszą drogę, serdecznie podziękowawszy kowalowi za gościnę, ten postanowił odmłodzić również i swoją teściową; przyglądał się przecież pilnie wszystkiemu, a znał się dobrze na swym rzemiośle. Wezwał więc staruszkę pytając ją, czy chciałaby odzyskać zręczny krok młodego dziewczęcia.
- Z całego serca - odrzekła wiedząc, jak gładko przyszło to żebrakowi.
Kowal rozpalił więc wielki ogień i wrzucił do niego teściową, która jęła wić się z bólu i wrzeszczeć wniebogłosy.
- Siedźże cicho, czego się drzesz i rzucasz, zaraz puszczę w ruch miechy!
I podsycał wciąż płomienie, że stare mięso aż skwierczało. Staruszka darła się wciąż niemiłosiernie, a kowal myślał: "Coś mi się tu chyba nie udało", wyjął ją z ognia i cisnął do koryta z wodą. Krzyk starej rozlegał się tak donośnie, że słyszały go kowalowa i jej pasierbica: przybiegły obie wystraszone i ujrzały staruchę skurczoną w korycie, wyjącą z bólu, twarz miała paskudną, całą w zmarszczkach i fałdach. Obie kobiety były brzemienne i tak się tym widokiem przeraziły, że tej samej nocy urodziły stworzenia, które wcale ludzi nie przypominały, a raczej małpy. Uciekły zaraz do lasu i one to dały początek małpiemu rodowi”.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4113
Jeśli nie ma się packi na muchy to jest duże prawdopodobieństwo, że to będzie ta sama, która ma dobrą kryjówkę. To są proste sprawy :-)
Kupiłem dobrą packę, elektryczną, jeszcze w sierpniu. Przez kilka tygodni miałem spokój. Much nie było. Jak by wyczuły co im przygotowałem. Ale w końcu mucha zaatakowała mnie wściekle. Okazało sie, że oszołomiona kilkoma ciosami packą skryła się, już mnie nie atakowała. Sądziłem, że nastała jesień i problem się sam rozwiązał. Niestety nie na długo, na przełomie września i października kolejna mucha, na pewno nie tamta stara gruba, tylko nowa chudsza. Zaczęła mnie znowu wściekle atakować. Tym razem po nierównej walce zginęła. Był efektowny łuk świetlny. Wyrzuciłem znieruchomiałe ciało muchy za okno.
PS. Teraz atakują mnie małe meszki jak wyjdę na spacer, ale to też już mija, bo robi się coraz chłodniej. Nie używam spreju na komary, którego używałem latem w ogródku, pewnie dlatego się jeszcze zlatują.
Pomyśleć że podobne misyjne programy dla elektoratu PiS kosztują ca dwa miliardy PLN czyli prawie 2/3 przekopu na Mierzei Wiślanej.