Tak sobie pomyślałem oglądając urywki i czytając relacje z Debaty Premiera z Internautami. To ostatnie słowo napisałem dużą literą z tą samą nieśmiałością, z jaką niegdyś Anna Patrycy wzięła do ręki pierwszą podpaskę ze skrzydełkami.
Że lepszy od Putina, wątpliwości nie ma żadnych. Choć zaszczytu dostąpili tylko wybrani (klucz zaś nie jest chyba znany) to przecież trudno się dziwić zważywszy, że i Stadionu Narodowego a może i wszystkich stadionów świata by brakło gdyby Premier mógł przemówić do wszystkich. Ważne to, że nikt przy wejściu nie dostał karteczki z pytaniem do zadania Put… znaczy Premierowi oraz z numerkiem oznaczającym kolejność.
Co szczególnie warte podkreślenia przy wskazywaniu tej różnicy, nikt po niewygodnym pytaniu czy niezbyt miłej wypowiedzi nie dostał „uspokajającego” zastrzyku.
I na tym kończą się różnice między oboma panami, mogące świadczyć na korzyść Premiera. Na korzyść Putina zaliczyć trzeba, że ogólnie jest jakoś tak jakby bardziej miło. Choć tu też nikt nikogo przecież nie obił… I to jeszcze, że ma w zwyczaju podobne spotkania.
Żadnej różnicy nie ma zaś w tym, co ze spotkań Putina i tego poniedziałkowego Premiera Tuska wypływa. Nic, jak wiadomo powszechnie. Premier powiedział, że podpisu nie wycofa. I tyle zostało z całej tej…
Z całej tej szopki. Bo że nie wycofa, Premier wiedział jeszcze zanim pchnął w net pierwszego maila z zaproszeniem pierwszego Internauty. Rzec by można, że ten i każdy kolejny, czas zmitrężony na bratanie się z tłumem, prąd i inne media… Wszystko to poszło w niwecz.
Ano poszło. Ale nie w tę niwecz, w którą niektórzy sądzą. Bo nie szło przecież o to by się „stanowiska zbliżyły”. Bo to akurat było tak możliwe, jak nagłe zbliżenie Afryki z Antarktydą czy coś w tym guście.
Myślę, że to miało być coś na kształt takiego „Czwartego śniadania Mistrzów”. W stosunku do „Trzeciego” pomyślane zdecydowanie w megaskali. Ale z tą samą ideą.
W punkcie wyjścia mamy malkontentów, którym nagle i nie wiedzieć czemu Premier „jakby mniej się podoba”. I na to… Miał Premier znów roztoczyć czar, poczarować i oczarować. Jak wtedy. Jak Putin prawie… I to wszystko na wizji, w oku kamer, przed którymi czuje się Premier jak Put… jak ryba w wodzie. I na tym rzecz polegała.
Bo owo „zbliżenie stanowisk” w kwestii, w której przecież „podpisu nie wycofamy”, polegać mogło tylko na tym, że się „zbliżą” „oswoją”, „polubią” (O to, to! W tym są najlepsi!) i staną murem za panem Premierem i tym jego stanowiskiem, co to wszak już negocjacjom nie podlega.
Tyle, że tym razem miał pan Premier przeciwko sobie nie pana Marcina Mellera, który wtedy sprawiał wrażenie, jakby obraził się tylko po to, by widowiskowo się przeprosić. Ani przyległości pana Marcina, co na sam widok Tuska uznały, że już im się wszystko podoba a świat znów zdawał się kolorowy.
Tym razem miał przeciwko sobie ludzi, co niejedną sztuczkę w życiu widzieli a może i zrobili. Więc dla nich „sztukmistrz z Sopotu” to atrakcja taka sobie albo i żadna.
Gdybyż jeszcze tę swoją sztuczkę hipnozy zastosował na początek… Może by zadziałało choć trochę. Tak wyszło jeszcze gorzej. Bo na komendę by się rozluźnić i, być może, zasnąć, każdy zastanawiał się od razu cóż złego wtedy może go spotkać, jaką następną niemiłą sztuczkę może wykręcić ów pan Premier.
Choć z drugiej strony chyba żadną tam straszną. Bo jednakowoż on lepszy niż Putin.
Tak troszku…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2328
A nie było, bo uznali, że wszystko co "robią" jest już "cool", z góry. Nie ma się co dziwić. Opasły katalog wciśniętego do tej pory kitu mówi sam za siebie.
Sukces gubi, ale już naprawione.