Jest to historyjka o zderzeniu się wrażeń biegunowo odmiennych. Trud istnienia skonfrontowany został z obrazem spokoju i zadowolenia z życia.
Jest to opis rzeczy minionych, których przeżywanie przy lekturze takich czy innych pamiętników wydaje się bezużytecznym forsowaniem ducha, jednakże w perspektywie ewentualnego załamania się społecznej stabilizacji, takie hartujące ćwiczenie może się okazać całkiem przydatne. A jeśli w kimś siedzi nadwyżka animuszu i fantazji, to możliwości uczestniczenia w każdej przygodzie z dowolnej epoki jest frajdą.
Działo się to w latach osiemdziesiątych. Ojciec sąsiada mieszkający pod miastem zajmował się pokątną sprzedażą mięsa i wędlin. W obejściu sąsiada kupione zwierzęta były uśmiercane a tusze wstępnie rozprawiane. Niekiedy potrzebna była moja pomoc, którą chętnie służyłem. Wiązał nas cały splot zobowiązań przyjacielskich i dobrosąsiedzkich.
Poprzedniego dnia została zabita krowa i należało zawieźć jej skórę do rzeźni w Piaskach. Jeden człowiek nie mógł temu podołać. Nie odgrywała tutaj roli niemała waga skóry, problemem była przesączająca się przez worki galaretowata ciecz i fakt, że do miejsca przeznaczenia już po dojechaniu końmi w okolice rzeźni, należało ją jeszcze donieść. Była to bezśnieżny okres zimy z wściekłym wiatrem ze wschodu. Termometr pokazywał minus siedem, osiem stopni, ale miało się odczucie, iż suchy wiatr parzy odkryte części ciała, choć takich było w sumie niewiele, trochę więcej niż nos. Sąsiad dobrze przygotował wyprawę, pledy i kożuchy były warunkiem dotarcia na miejsce we względnym zdrowiu, jednakże przejechanie trzynastu kilometrów w odkrytym terenie, pozwalało na zapamiętanie sobie, czym jest „prawdziwe” zimno, przenikające przez wszystkie warstwy własnego ubrania, dodatkowy przyodziewek i zabezpieczenia. Konie w zgranej od lat parze biegły szybko, ale zsiadaliśmy z fury zdrętwiali, zwłaszcza ja.
Targaliśmy przeciekający worek przez jakieś opłotki, na tyły rzeźni przy stawach. Okazało się, że tutaj nie możemy pozbyć się towaru i należy go zanieść pod wskazany adres, gdzie ma go odebrać córka tego znajomego z rzeźni. Wszystko to trwało, a nas pozbawionych dodatkowej odzież zostawionej na wozie, wciąż smagał jednostajny, zjadliwy wiatr. Niesienie skóry, gdy worki przemiękły już kompletnie, sprawiało coraz więcej kłopotu. Wreszcie znaleźliśmy się z naszym odrażającym, trefnym towarem na podwórku wskazanego domostwa. Zakołataliśmy do kuchennych drzwi i znowu musieliśmy odstać swoje. Gdy zastanawialiśmy się już nad potrzebą znalezienia wyjścia z komplikującej się sytuacji, drzwi nagle zostały otwarte. Buchnęło na nas domowe,kuchenne ciepło a na progu ujrzeliśmy młodą, piękną kobietę. Ubrana była w granatowy szlafrok w niebieskie gwiazdy. Miała to leniwe spojrzenie Marleny Dietrich. Krótko i rutynowo załatwiła kolejną dostawę – praktykę widać w tym domu częstą. Skórę krowy powlekliśmy z sąsiadem do jakiejś komórki.
Trwało to tylko chwilę, ale wbiło się w moją pamięć wyjątkowo trwale: odrobina ciepła w przejmującym ziąbie i meteor jednoznacznego piękna wobec czegoś paskudnego. Przebłysk zaskakującej urody świata na tle ludzkiej niedoli i zdegradowanych rzeczy, zmieniający się z czasem w świadomości z realnego doświadczenia niejako w symbol i abstrakcję, ma istotne, budujące znaczenie. Pojawia się alternatywa dla nieszczęścia i bólu - rozrastająca się nadzieja przynajmniej na normalność.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2554
Wiele razy woziłem w tamtych latach do weterynarza próbki mięsa do zbadania. Bez tego ani rusz, pokątnie, czy nie pokątnie, bo z kartek na mięso kupić mięsa na schaby się nie dało :-)
Ze sprawdzeniem, co zawiera kiełbasa, nie było już tak prosto. Ta z masarni też nie musiała być gwarantowana. Do kiełbas pchano nie tyle mięso chore, ile ze sztuk starych i wypadających z hodowli. Rynek mięsny w tamtych czasach to kawał narodowej historii :)
Bo mięso trzeba sprawdzać przed przetworzeniem na wędliny, a nie po przetworzeniu. Jad kiełbasiany to niezywkle silna trucizna. Prawdopodobnie nią otruli siepacze Kima w Korei Północnej Otto Warmbiera :
https://pl.wikipedia.org…
Dobry z Ciebie człowiek, łagodnie spajasz nędzę lat osiemdziesiątych z piękną kobietą w granatowym szlafroku, tylko gwiazdy wtedy widzieliśmy na nim złote. Gdy przebywałem nad Renem też marzyłem by Polki miały wszystko w sklepach i prawie mają, lecz wracają Cię na ziąb i wschodni wiatr uważając, żeś kiep. Jęczą, smucą i przeginają, choć nic im się nie dzieje, niczego od nich nie wymagasz, mogą protestować, pyskować, a nawet mącić, lecz jeśli wyczujesz swąd rewolty, zaczynasz walczyć, a nie pozwalać na powrót nędzy.
Pozdrawiam
Przyszła pora na moją emigrację. Między hordami gotowymi paskudzić na ołtarze świat niemiły. Wytchnienie dla ducha znalazłem tam, gdzie nigdy bym się wcześniej nie spodziewał. Nawet wiersze zacząłem pisać:)
Od Oberems przez Weilberg
Przewaliła się chmura
Zobaczyła dziewczynę
Na balkonie z kwiatami
Tańczącą w zachwyceniu...
Pozdrawiam
Żeby umieć dostrzec takie cuda i czerpać z nich siłę do życia trzeba mieć w sobie jakieś minimum wrażliwości i tego czegoś, co czyni nas ludźmi, a przede wszystkim dziećmi Bożymi. Gdyż wszelkie piękno na tym świecie to są dary dla człowieka od samego Boga, tylko trzeba umieć to zobaczyć i zrozumieć. Co nie jest łatwe w dzisiejszym świecie, gdzie naturalna ludzka wrażliwość i pragnienie piękna są świadomie dewastowane i ośmieszane. Proszę sobie spróbować wyobrazić, w jaki sposób pańską opowieść przedstawiłby taki np. reżyser Smarzowski, kim bylibyście wy i kim byłaby ta kobieta.