Niedawny raport ujawnił, że Komisja Europejska jest winna przekupywania dziennikarzy na setki milionów dolarów w zamian za korzystne relacje. Jak długo to może trwać?
Chociaż jesteśmy świadkami kontynuacji antydemokratycznej kontroli szefa Komisji Europejskiej nad projektem, a także szeregu wartości, takich jak wolność słowa, brukselski eurosceptyczny think tank ujawnił, że projekt przekupuje dziennikarzy w zamian za korzystne relacje. W niedawnym raporcie MCC twierdzi, że UE potajemnie pompuje co najmniej 80 milionów euro rocznie w prasę i media, często pod pretekstem walki z fake newsami.
Jednak kwota 80 mln euro jest mocno niedoszacowana; w rzeczywistości będzie ona prawdopodobnie trzy lub cztery razy wyższa, ponieważ rozliczalność i przejrzystość takich płatności są, co nie dziwi, ukryte w nieprzejrzystych praktykach księgowych, a zarówno UE, jak i same media nie chcą być otwarte wobec swoich czytelników/widzów.
Programy finansowania są często przedstawiane z użyciem haseł takich jak „walka z dezinformacją” czy „promowanie integracji europejskiej”, podczas gdy w rzeczywistości jest to fundusz, którego zadaniem jest wyłącznie szerzenie propagandy na rzecz samego projektu.
Prawda jest taka, że Komisja Europejska w szczególności realizuje strategię coraz większego przekupywania gigantów medialnych, by promować UE za pomocą jej skażonej narracji. Jak na ironię, to Ursula von der Leyen często mówi o tym, że „fakty” są ważne. Jej udawanie, że wierzy w prawdę i niezależną prasę, jest samo w sobie iluzją na wielką skalę i być może najlepszym przykładem tego, czym są same „fake newsy” w obiegu unijnym. Niedawno ironia losu, że była bliska utraty stanowiska przewodniczącej Komisji, dała jej okazję, by nas wszystkich rozbawić.
„Fakty się liczą, prawda się liczy” – powiedziała niedawno w przemówieniu w Parlamencie Europejskim, tuż przed wotum nieufności wobec niej. Powiedziała – przestańcie się śmiać – że jest gotowa do debaty – pod warunkiem, że będzie ona oparta na „faktach” i „argumentach”.
Jednak nigdy nie było przewodniczącego Komisji Europejskiej, który wierzyłaby w mroczną sztukę oszukiwania dziennikarzy i mediów i czerpał z niej więcej korzyści niż Ursula. W istocie, te same media, które stanęły w jej obronie, gdy stanęła w obliczu porażki z rąk grupy eurosceptycznych posłów do Parlamentu Europejskiego, to fake newsy, które od dziesięcioleci otrzymują miliony euro w brązowych kopertach.
„Von der Leyen skutecznie broni się przed wotum nieufności i atakuje prawicowych ekstremistów” – grzmiał Der Spiegel , podczas gdy Deutsche Welle (DW) donosiła o porażce prawicy: „Prawicowi ekstremiści ponieśli porażkę, zgłaszając wotum nieufności wobec von der Leyen”.
„Prawicowi ekstremiści”? Naprawdę?
Warto może odnotować, że DW otrzymało do tej pory około 35 milionów euro z unijnego funduszu korupcyjnego, według raportu węgierskiego think tanku, opracowanego przez Thomasa Faziego, włoskiego hakera, którego prace publikowane są na portalu Unherd i który niedawno opublikował imponujące śledztwa dotyczące przejęcia władzy przez UE od państw członkowskich. Ursula oczywiście odgrywa w tym kluczową rolę, podobnie jak skorumpowane media takie jak Deutsche Welle, które jest tak spektakularnie do dupy, że ich niemieckojęzyczna wersja musiała zostać zamknięta, ponieważ żaden Niemiec nie oglądałby takiego bełkotu, który promuje UE i ambicje Niemiec w polityce zagranicznej.
Ten fundusz pomocowy, którego celem jest wzmocnienie statusu i znaczenia UE, funkcjonuje już od dłuższego czasu, ale raport jest bardzo istotny, ponieważ dokładnie wyjaśnia, w jaki sposób Komisja Europejska dystrybuuje pieniądze.
Tradycyjnie, UE w dużym stopniu pozyskuje sztucznie pozytywny przekaz z wydarzeń w Brukseli za pośrednictwem nadawców. Takie stacje jak DW, Euronews i większość głównych nadawców publicznych w całej UE korzysta z dotacji, dzięki którym Komisja Europejska, Parlament Europejski i inne instytucje, takie jak Rada Ministrów, zapewniają zaplecze do filmowania, montażu i studio w swoich najnowocześniejszych studiach, które same w sobie są mrocznym siedliskiem korupcji i defraudacji na ogromną skalę. Te „studia” zapewniają wszystko krajowym nadawcom, którzy mają „korespondentów” w Brukseli. Produkcja telewizyjna, zwłaszcza w plenerze, jest droga. UE płaci za wszystko, oszczędzając nadawcom publicznym, takim jak DW, miliony dolarów na kosztach produkcji, co oczywiście jest rekompensowane przez relacje z mediów nie tylko z pozytywnym wydźwiękiem UE, ale często po prostu powielaniem narracji UE. To propaganda na poziomie, który uszczęśliwiłby Goebbelsa, ponieważ jej geniusz polega na tym, że relacje między nadawcami a UE rozwijają się każdego dnia, aż do momentu, w którym obie strony zdają sobie sprawę, że potrzebują się nawzajem bardziej, niż im się wcześniej wydawało. W rezultacie tak zwane „wydarzenia informacyjne” w Brukseli, które są tak nudne i normalnie nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby redaktorzy w Berlinie, Paryżu czy Rzymie mieli okazję się wypowiedzieć, otrzymują czas antenowy. I to całkiem sporo.
Raport nie uwzględnił samych umów z prywatnymi firmami, które prowadzą studia i zatrudniają dziesiątki pracowników technicznych. Co ciekawe, to ta sama belgijska firma, która otrzymuje kontrakt co sześć lat, po wyczerpaniu budżetu, mimo że przepisy UE to uniemożliwiają. Belgijska firma po prostu zmienia nazwę. Korupcja oczywiście musi być w centrum tego wszystkiego. Ktoś w Komisji Europejskiej otrzymuje za to oczywiście ogromną prowizję.
W przypadku gazet zaangażowane są mniejsze środki finansowe, ale widoczna jest bezczelna żądza promowania własnych fake newsów, tym niemniej ci, którzy mogą rzeczywiście promować UE i podnosić jej prestiż, cieszą się największym zainteresowaniem. Według dochodzenia MCC, program „Środki Informacyjne na rzecz Polityki Spójności UE” (IMREG) sfinansował od 2017 roku około 40 milionów euro dla mediów i agencji prasowych na produkcję treści eksponujących „korzyści” płynące z polityki UE. Raport wskazuje przykłady, w których finansowanie to nie jest jasno ujawniane, co w rzeczywistości stanowi „ukryty marketing” lub „ukrytą propagandę”.
Projekty realizowane we współpracy z włoskimi gazetami Il Sole 24 Ore (przyznano 290 tys. euro, na stronie internetowej brakowało jasnych informacji o artykułach na temat pozytywnego wpływu funduszy UE) i La Repubblica (przyznano 260 tys. euro, na banerze projektu umieszczono jedynie maleńkie logo UE) to tylko dwa przykłady zidentyfikowane w toku śledztwa.
Niemiecki dziennikarz posunął się w swoim najnowszym artykule jeszcze dalej i wskazał wyraźne przykłady, w jaki sposób środki finansowe UE przekazywane mediom są wykorzystywane wprost do generowania fałszywych wiadomości na temat wydarzeń mających miejsce nawet poza granicami UE. Powołuje się przy tym na raport.
Franz Becchi z niemieckiego dziennika Berliner Zeitung niedawno wyjaśnił , że pieniądze z UE, za które kupowano korzystne relacje, niedawno dotarły także na Ukrainę.
„W tematach geopolitycznie wrażliwych, takich jak konflikt rosyjsko-ukraiński, media otrzymujące takie finansowanie mogą być zachęcane do powtarzania oficjalnego stanowiska UE i NATO” – pisze. „Tylko w zeszłym roku UE przeznaczyła około 10 milionów euro na media ukraińskie” – dodaje.
UE stała się tak bezczelna w swoich niejasnych praktykach, że ledwo stara się ukryć korupcję, która ma miejsce. Nawet nazwy programów to zdradzają. Program trafnie nazwany „Partnerstwa dziennikarskie” zapewnił od 2021 r. prawie 50 mln euro.
Gazety otrzymują również znaczne dochody z reklam od UE, która wykorzystuje te media do promowania eleganckich brukselskich „wydarzeń”. Brukselskie firmy konsultingowe również wykorzystują fundusze z unijnych kontraktów na „publikację” materiałów promocyjnych, aby umieszczać reklamy w unijnych publikacjach. Przez lata tak było w przypadku nieistniejącego już „European Voice”, gazety należącej do Economist, która nie sprzedawała się ale uzyskała specjalny dostęp do adresów urzędników UE w ramach cotygodniowego „wysypu” nakładów. Jedynym źródłem dochodu były brukselskie think tanki, stowarzyszenia branżowe i firmy konsultingowe, które regularnie umieszczały całostronicowe reklamy. Nic więc dziwnego, że dwaj ostatni redaktorzy gazety podjęli wygodne, dobrze płatne posady… tak, zgadliście, w dziale mediów Komisji Europejskiej.
Można by pomyśleć, że dużym agencjom prasowym trudniej będzie wcisnąć pieniądze do kieszeni dziennikarzy, a przynajmniej ich właścicieli. Nic bardziej mylnego.
Agencje informacyjne są w szczególności zaangażowane w kilka podejrzanych inicjatyw medialnych. Według raportu, w 2024 roku w ramach programu „Akcje multimedialne” przeznaczono około 1,7 mln euro na utworzenie Europejskiego Newsroomu (ENR). Twierdzi się, że ten tak zwany „newsroom” zrzesza agencje prasowe z 24 krajów, których zadaniem jest produkcja i rozpowszechnianie treści związanych ze sprawami UE. Agencje te – w tym AFP (Francja), EFE (Hiszpania), Ansa (Włochy), Belga (Belgia) – dostarczają krajowym gazetom teksty, które oczywiście mają silny wydźwięk unijny i których twierdzenia Komisji Europejskiej nigdy nie są weryfikowane.
Być może jeszcze bardziej niepokojące jest to, że wiele głównych serwisów informacyjnych jest tak zakorzenionych w zwieraczu UE i jej fałszywych wiadomościach, że wiele z nich straciło wszelki kontakt z dyscypliną dziennikarstwa informacyjnego i stało się jedynie przedłużeniem unijnej machiny propagandowej. Niektóre z tych agencji są tak zaangażowane w wszelkie absurdalne schematy propagandowe, jakie może wymyślić UE, że nawet pomagają Brukseli uciszyć wszelkie przejawy staromodnego, gorliwego dziennikarstwa, które czasami mogłoby się ujawnić w samych państwach członkowskich, prawdopodobnie w serwisach, które nie są opłacane przez UE.
Europejskie Obserwatorium Mediów Cyfrowych (EDMO), które wspiera sieci zwalczające dezinformację , otrzymało co najmniej 27 milionów euro w ciągu ostatnich pięciu lat – dziedzina ściśle powiązana z promowaniem narracji proeuropejskich, twierdzi MCC. Organizacja prawdopodobnie monitoruje tysiące stron internetowych co godzinę i gdy znajdzie artykuły, które nie są zgodne z regulaminem i być może zadają niewygodne pytania, spuszcza na nie psy.
Nawet sam Parlament Europejski, którego niewielka grupa prawicowych posłów doprowadziła niedawno do wotum nieufności wobec ukochanej Ursuli, splamił swoje ręce, narażając media na straty. Raport MCC twierdzi, że od 2020 roku przeznaczono na kampanie medialne prawie 30 milionów euro. Finansowanie to miało na celu między innymi „zwiększenie zasięgu wśród docelowych odbiorców” i „wzmocnienie legitymacji kampanii PE”, szczególnie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Mówiąc wprost, „przekupić dziennikarzy, aby pisali o sprawach poprzedzających wybory do Parlamentu Europejskiego”, aby zapewnić odpowiednią frekwencję. To, co powinno oczywiście robić, teraz, gdy liże rany po tym, jak tłum unijnych elit i ich media oczerniły posłów do Parlamentu Europejskiego stojących za niedawnym wybrykiem Ursuli, to kampania na rzecz znacznie większej przejrzystości w kwestii pieniędzy przekazywanych dziennikarzom – być może logo na ekranie dla wszystkich dziennikarzy, którzy nagrywają swoje „materiały do kamery” przed instytucjami UE, lub flaga UE na wszystkich treściach, które otrzymały unijne pieniądze na ich relacjonowanie. Taki program potrzebuje nazwy, porządnego artykułu o jego znaczeniu, sporej liczby posłów do Parlamentu Europejskiego, którzy go popierają, i oczywiście wsparcia mediów. Im bardziej UE forsuje ten farsowy program, tym bardziej musi płacić za własne przychylne relacje – nie wspominając o własnym organie nadzorującym fałszywe wiadomości – tym bardziej uzasadnione jest pociągnięcie do odpowiedzialności mediów, które podpisują się pod jego tandetnym układem. Szanse na to są jednak mniej więcej takie same, jak gdyby Ursula pojawiła się na sesji plenarnej w mundurze Waffen-SS należącym do jednego z jej dziadków, wykonując jednocześnie słynny marsz Hitlera w stylu Johna Cleese'a. MCC byłoby prawdopodobnie jedyną organizacją w Brukseli, która mogłaby to zrobić. Taki program powinien po prostu nazywać się URSULA.
Martin Jay
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2346
Palestyńczycy nie są terrorystami ani nie obcinają głów Pierdun.
Walczą o swoją ziemię, ziemię swoich przodków, z której wyrzucają ich chazarskie przybłędy.
" Nie mojego Boga"
Twoim bogiem jest Jahwe, więc nie mogłem go wybrać.
Ale ja nie jestem ani katolikiem, ani judaistą, ani muzułmaninem. Ba, do tej pory nie spotkałem Boga w rozumieniu cudotwórcy. Nikt nikogo w mojej obecności nie wskrzesił, ani nie uleczył za pomocą cudu. Jestem sceptyczny wobec możliwości takiego bóstwa, choć w takim Lourdes są tysiące udokumentowanych przypadków cudownych uzdrowień. Ale tego nie neguję jak niejaki Emil Zola :)
To widocznie jesteś żydem ateistycznym, jak bolszewicy w Rosji.
Chyba na imię tobie dali ruskii śmieć ? Jaruś ?
"Nie nauczyli pana na studiach że postawioną tezę trzeba udowodnić? Tak więc trzeba udowodnić ,że prezes jest kretynem. "
A jakiego prezesa masz na myśli?
Pewnie innego niż ja.
"Przecież w Polsce tak się złożyło ,że tylko jeden prezes w tenkraju jest wskazany jako chłopiec do bicia"
Nie tylko jeden. Tusk też robi za chłopca do bicia. Każdy kopie szefa wrogiego obozu.
Ja nie kopię żadnego bo wszyscy zwisają mi kalafiorem.
"Aha, czyli z braku tych prezesów w pobliżu pan postanowił dokopywać przemiłej sake"
A w czym ci "dokopałem"?
To nie moja wina, że ty na słowo "prezes" stajesz na baczność i wyciągasz pazurki. Prezesów jest wielu.
"No ,nie jest pan sam inni na NB też mnie nie cierpią. "
Ależ ja cię "cierpię"! Z nikim nie prowadzę takich fascynujących i urokliwych przekomarzanek.
Ruszkiewicz z tymi o których piszesz kłamco, rusofilu..