
Zaszczepiony – Nie. Status – oczekujący i chętny. Perspektywa – nie znana. Ocena procesu – burdel.
Ojciec już w dzieciństwie nauczył mnie, że szczepienia i szczepionki to przełom w medycynie, który usunął dziesiątki paskudnych chorób, które prześladowały ludzi wszędzie.
Obok mieszkał chłopiec, kulawy i wątły, widać, że nieszczęśliwy. Tata powiedział, że to z powodu choroby Heinego – Medina. W szkole takich dzieciaków spotkałem więcej. Lecz tata powiedział, że już wkrótce nie będzie tego, bo już jest szczepionka. I dodał z dumą, że szczepionkę stworzył jako pierwszy na świecie, Polak, lekarz i naukowiec Hilary Koprowski.
Pamiętam jednak, że po wojnie sen z oczu medycynie spędzała szalejąca gruźlica. Pamiętam więc dobrze, jak zostałem zaszczepiony, chyba jak wszystkie dzieciaki wówczas, słynną BCG (Bacillus Calmette-Guérin). Była wtedy wielka akcja wyszczepień.
A starsi zapewne dobrze pamiętają, jak my, powojenne dzieciaki, strasznie baliśmy się wścieklizny. To dopiero wirus! I ta piana na ustach... no i straszna igła w brzuch.
Na szczęście nasze, szczepimy dzisiaj tylko zwierzęta.
Sześć lat temu, po długim okresie trzymania się wód europejskich, poprzez nieszczęsny szifting do Afryki Zachodniej, krainy tysiąca chorób, musiałem poddać się, w okresie dwóch miesięcy 11 szczepieniom. Przeżyłem i nie chorowałem.
Zeszłego roku też poddałem się szczepieniu – na pneumokoki.
I tyle....
Nic więc dziwnego, że bez głupich, strachliwych myśli, natychmiast zapisałem się, zgodnie z harmonogramem, na szczepienie przeciwko koronawirusowi.
Sprawdziłem na mapie punktów szczepień i znalazłem, że moja stała klinika też będzie szczepić. W dniu rejestracji wyczekałem rano do otwarcia i w pierwszej godzinie zarejestrowałem się.
Mija tydzień – nic. Drugi tydzień – nic. Trzeci też.
Nie wytrzymałem i dziennikarskim sposobem dotarłem do osoby wiarygodnej w klinice i chcącej rozmawiać. Usłyszałem, że klinika przygotowała się na 150 szczepień tygodniowo. Góra, czyli pewnie MZ, zdecydowało, że tygodniowo dostaną szczepionkę dla 60 pacjentów. A tak po prawdzie, to cały czas dostają tylko 30 porcji.
Jak by tego było mało, gdy ja spokojnie i cierpliwie czekałem rano, by telefonicznie się zgłosić, ministerstwo nie nagłaśniając sprawy, już o północy uruchomiło możliwość zapisów na szczepienie i to ze swobodnym wyborem punktu szczepienia. Więc ja rano, starając się znaleźć na czele seniorów do szczepień, miałem już przed sobą, jak mi powiedziano, kilkaset zgłoszeń.
Potem jeszcze usłyszałem, że nasz wzorcowy obywatel, typu "zaradny Polak" rejestrował się w kilku miejscach, wprowadzając bałagan w systemie elektronicznym.
No to sobie czekam. Może koniec marca... może kwiecień.
W ostatni piątek wieczorem zatelefonowali do mnie zaprzyjaźnieni lekarze ze szpitala PCK w Redłowie, iż jest taka sytuacja u nich, że mnie zarejestrowali na szczepienie u nich w szpitalu. Mam być dokładnie w niedzielę o 10:00.
To pojechałem. Już przy szlabanie na teren szpitala zorientowałem się, że coś nie tak. Przed budynkiem onkologii, gdzie szczepią, ujrzałem kłębowisko ludzi. Poważny tłum. Pytam się, co to – tak, wszyscy do szczepień.
Nawet nie zaparkowałem, bo nie było gdzie i zrobiłem rekonesans.
Przede mną szacunkowo 200 – 300 osób. Szczepi 6 lekarzy.
No to liczę – już w sporym tempie, na zaszczepienie jednego pacjenta potrzeba minimum 10 minut. Jest 6 doktorów, to wychodzi, że w godzinę są zdolni obsłużyć 36 osób. Optymistycznie zakładając, że w kolejce przede mną jest tylko 200 oczekujących, to i tak trzeba czekać pięć i pół godziny.
Zrobiłem w tył zwrot i wróciłem do domu.
W poniedziałek, dnia następnego, pojechałem raz jeszcze do szpitala. Gdyż pomyślałem sobie, że nie mogli przecież wszystkich chętnych zaszczepić, więc może przedłużyli operację na drugi dzień. Nic z tego. Próżne nadzieje. Wyjątkowo przemiła pani pielęgniarka o żelaznym spojrzeniu, załatwiła ze mną sprawę krótko: - Wczoraj to było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj. Przyznam, że jako filozofa amatora, zamurowała mnie tą prawdą.
Później dowiedziałem się, że w niedzielę rzeczywiście zaszczepili wszystkich. Przedłużyli szczepienia i zamiast do piątej, szczepili do północy.
Wobec całej tej gmatwaniny szczepiennej oczywiście wściekłem się na Ministerstwo Zdrowia. To ich durne dyspozycje powodują, że terenowe punkty szczepień otrzymują śmiesznie małe ilości szczepionek, gdy w tym samym czasie szpitale bazowe są zalewane dostawami, których nie mogą, albo nie potrafią zużyć, albo przekazać dalej.
Po chwili jednak przypomniałem sobie, jak w Gdyni, a dokładniej w całym Trójmieście zniszczono delikatną strukturę szpitalnictwa. Teraz, gdy kiedyś szpital PCK cieszył się fantastyczną renomą (podobnie jak Szpital Miejski), jest pełną bałaganu placówką, częścią jakiejś Spółki z OO. Cholera wie, czy prywatną, czy miejską, a zapewne mieszaną.
Tak oto osobiście brałem udział w szczepieniach. Ale się nie zaszczepiłem. Ot, co.
Muszę stwierdzić, że podziwiam naszego kolegę blogera, że tak chętnie i wręcz z zapałem chce się poddać dobrowolnie eksperymentowi medycznemu dla dobra nauki i Pfister a, czy jak on tam się nazywa. Brawo i jeszcze raz brawo. Pzdr
Przychodzi taki moment, nie waham się go nazwać historycznym, że nagle pojawia się nowy problem. Problem dla całej ludzkości. Niezależne, czy to profesor, wykwintna dama, czy cham. Jest ostro. Ludzie umierają masowo, choć nie ma wojny. Jedni zamykają się w czterech ścianach, a inni, jak to nawet malarze pokazywali o czasach zarazy, tańczą na Krupówkach.
Mało się o tym na razie mówi, ale nastąpił poważny kryzys mentalny, choć wydaje się, że tylko psychologiczny. Większość na szczęście podchodzi do problemu spokojnie, bez wariactwa i, powiedziałbym, na chłopski rozum. Natomiast ci, co zawsze mieli mętlik w głowach, taki umysłowy bałagan, nie rzadko na krawędzi paranoi, wybuchli i się załamali. Powtórzę - bez znaczenia, czy profesor, czy cham.
Gdy na świecie jest w miarę stabilnie, bez silnych zawirowań, to wszyscy razem żyją dosyć spokojnie. Lecz wobec katastrofy zawsze następuje w grupie wyraźny podział - normalni i tchórze. Tchórzostwo wśród fauny jest elementarnym imperatywem gadziego mózgu, dążącym zawsze do przeżycia. Sarna, antylopa, mały ptak, zawsze ucieka, gdy grozi niebezpieczeństwo. Natomiast, gdy ten gadzi mózg, który człowiek też ma, przejmuje kontrolę nad człowiekiem, istotą rozumną, to jest źle. Pierwszy znika zdrowy rozsądek. Znika właściwa ocena sytuacji. Tchórz tworzy w swym umyśle sztuczne osłony. Pierwszą i najważniejszą jest wyparcie. To zerwanie łącza ze światem rzeczywistym, wybiórcza percepcja i filtrowanie zewnętrznych informacji, tak, by to uspokajało, pasując do swego wyimaginowanego mentalnego schematu.
Tchórz w świecie, chroniąc niby najlepiej siebie, zazwyczaj staje się pierwszą ofiarą. Z powodu swojej iluzorycznej kalkulacji. Dochodzi do ewidentnych idiotyzmów, jak przy minus 20-stopniowym mrozie wspinanie się na Giewont w stroju plażowym.
Kiedyś określało się to prosto - zagrożenie było tak duże, że ludzie odchodzili od zmysłów. I to się właśnie teraz dzieje. To widzimy.
To nie odwaga. To płynięcie z prądem i wazeliniarstwo. Mam nadzieję, że za tą hucpę ktoś odpowie. Odwagę jest mówienie prawdy nawet wtedy gdy większość jest przeciwko. To nie szczepionka tylko eksperyment medyczny( każdy może dobrowolnie wziąć w nim udział). To nie pandemia tylko rozpaczliwa próba przykrycia prawdziwych problemów. Pzdr
Ja sam tutaj, pod każdym moim tekstem, osobiście stawiam czoła 7 lewackim hejterom. To nie odwaga?
Pewnie zaszyłbyś się gdzieś w Skiroławkach i otoczył się babami, by ciebie broniły. Nawet boisz się przedstawić i pokazać.
Ty sie kryjesz pod nickiem ja pisze pod swoim nazwiskiem i stoję do tego. Pewnie, że znam Skiro ławki - to całkiem blisko od miejsca gdzie mieszkam. Reszta to fantazja Nienackiego. Pzdr
Pisać potrafił. Dawniej wszystko było piękniej. Pzdr
Hołubisz każdego, kto się z tobą zgadza i wpisujesz się pod nim słodko gdy tylko ma podobne zdanie. Pod każdym. To nie jest odwaga tylko nieodparta potrzeba bycia chwalonym. Do czasu zresztą, bo ten twój potakiwacz w mgnieniu oka stanie sie wrogiem gdy tylko będzie miał inne zdanie. Nawet z Trotelem toczysz walki, ale wyłącznie dlatego delikatne, że to twój ostatni jako taki poplecznik. Bez niego zostaniesz sam jak palec.
Każdego, kto ma inne zdanie, nawet wtedy gdy twierdzi, że 2x2=4, podczas gdy tobie wypadło pięć, traktujesz jak wroga śmiertelnego. Zamiast napisać "ups, pomyłka" zaczynasz bełkotliwe dowody twojej racji, najczęściej linkowane, okraszane coraz żałośniejszymi epitetami im bardziej brniesz w bagno.
Co w tym jest odwagą?
https://www.youtube.com/…
Moja samoświadomość mi mówi, że jestem robiony w ch... I nikt tego nie jest w stanie zmienić
Dowody, dowody i jeszcze raz dowody. pzdr
Czego zatem możemy racjonalnie zażądać? Okazania dostatecznej liczby przypadków potwierdzających regułę, ale wykluczenie istnienia przepadku sprzecznego z regułą nie jest możliwe w środowisku niesformalizowanym. To jest paradoks zwany problemem indukcji w nauce... o nauce.
Jakbym słuchał kolegów z akademika sprzed 40 lat. Takie mniej więcej prowadzili dyskusje. Miałam to nieszczęście, że mnie do matematyków do kwaterowali. Ale powiem szczerze że to było na poziomie.
Co się z nimi stało? Pzdr