
Nie ma chwili wytchnienia. Dzień po dniu, godzina po godzinie, nowy atak, nowe starcie.
Na chwilę obecną to coś takiego o co się bijemy, to Konwencja Stambulska. Polityczny bzdet, urodzony w 2011, a przez Polskę ratyfikowany w 2015.
A teraz ten kaczy ciemnogród, te pieprznięte konserwatywne skamieliny, które nienawidzą prawdziwego postępu, chcą się z tej Konwencji wypisać. Taka paranoja.
Pewien niegłupi bloger rzucił ideę i twardo ją bronił, że istniała cywilizacja polska. Dyskutowałem i nawet wyśmiewałem ten koncept, bo on przedstawiał tę naszą cywilizację w kontrze do ogólnie panującej i bezdyskusyjnej cywilizacji łacińskiej. Jakby to było coś odrębnego i unikalnego. Tak oczywiście nie było.
Dzisiaj, po długim namyśle, jestem nawet skłonny przystać na to, że coś takiego, jak polska cywilizacja istnieje, lecz rozumiem to, jako pewny narodowy ryt cywilizacji łacińskiej, z akceptacją fundamentów tejże, czyli według Konecznego - chrześcijaństwa w postaci rzymsko – katolickiej, prawa rzymskiego i greckiej filozofii.
Te trzy podstawowe, bezdyskusyjne aksjomaty ukształtowały naród polski, nie tylko na poziomie szlacheckim, ludzi w miarę wykształconych i patrzących na świat dalej niż czubek własnego nosa, lecz również w sposób dyfuzyjny rozlały się również na pozostałe stany Rzeczypospolitej, mieszczaństwo, chłopów i rzemieślników. Nawet duchowieństwo, związane przecież mocno z Rzymem, przyjmowało tę polską postawę cywilizacyjną.
Istniał jednak na terytorium słowiańszczyzny, z wyraźnym wyodrębnieniem plemion Lechitów, czy Polan, czyli wszystkich tych żyjących na południowym brzegu Bałtyku, pewien element, który został niemalże natychmiast po przyjęciu chrztu, czyli przystąpienia do cywilizacji zachodu, wkomponowany w nową, atrakcyjną rzeczywistość.
Tak, zawsze byliśmy krnąbrni i wojowniczy. Nic w tym dziwnego. Stulecia nas do tego zmusiły.To nasze położenie – na styku zachodu i wschodu, różnych kultur i nawet różnych cywilizacji powodowało, że stale w obronie wolności i spokoju musieliśmy działać po swojemu.
Ta odrębność wrosła w nasze charaktery, czyniąc osobistą godność, potrzebę wolności i dumę narodową integralnym elementem Polaka.
By żyć spokojnie i w miarę dostatnio, zawieraliśmy przeróżne sojusze.
Dzisiaj już nikt nie ma wątpliwości, że gwardią przyboczną Mieszka Pierwszego byli Wikingowie. I także wiemy, że częstymi gośćmi na naszych terenach byli ludzie, handlarze i poszukiwacze z obszarów basenu Morza Śródziemnego, goszczący nad Wisłą w poszukiwaniu bursztynu, soli i innych obfitych tutaj dóbr.
W historii Rzeczypospolitej zapisała się złotymi głoskami małżonka króla Zygmunta Starego – królowa Bona - Bona Sforza d’Aragona – córka Izabeli Aragońskiej, księżna Bari i Rosano, spadkobierczyni pretensji do Królestwa Jerozolimy. Kto by się silił, by spędzić swoje życie w barbarzyńskim i prymitywnym kraju? Jednak dumna i wpływowa Włoszka zdecydowała się być królową Polski. A my jej za to do dzisiaj jesteśmy wdzięczni, bo dzięki niej mamy obecną w każdym domu włoszczyznę. Oraz miłość do słonecznej Italii, a nasze dziewczyny do ognistych Włochów.
Takich mariaży i powiązań było bez liku.
A historycy raczej nie zanalizowali, czy przeprowadzka do Polski, lub choćby pobyt tutaj, była rozumiana jako zesłanie do krainy białych niedźwiedzi, czy wilkołaków. W żadnym wypadku nie. Byliśmy traktowani jako ostoja kultury, wysokich standardów, państwo, w którym warto żyć, czy tylko przebywać i czuć się znacznie lepiej i bezpieczniej, niż we Francji, Hiszpanii, Niderlandach, czy w jednym z wielu księstw, które składały się na ówczesne Niemcy.
Wiemy też, że już bardzo dawno Rzeczpospolita była ostoją i schronieniem dla wielu, którzy u siebie, w swoich ojczyznach byli prześladowani. Dobrze się tutaj czuli Tatarzy, jak i Kozacy.
W roku 1334 Kazimierz Wielki, jeden z naszych najwspanialszych monarchów, już w rok po koronacji, wyłączył Żydów spod niemieckiej jurysdykcji, gminy zaczęły podlegać sądom królewskim, przez co naród ten zyskał takie przywileje, jakich nie miał nigdzie indziej w Europie.
Do dzisiaj, współcześni Żydzi uważają tamten okres za najszczęśliwszy czas swojej historii i darzą Kazimierza Wielkiego uzasadnionym szacunkiem.
Przytaczam te, często pomijane fakty, by pokazać, że w minionych wiekach nasze państwo, na tle całej Europy, w zakresie życia społecznego i kultury narodowej, stanowiło we wielu sprawach wzorzec dla innych, a wiele największych, w tym królewskich, czy książęcych rodów ubiegało się o polską przychylność, często przez mariaże, czy traktaty.
Adaptowano potem u siebie wiele rozwiązań, zachowań i zwyczajów, które urodziły się w Polsce.
Jak ten anegdotyczny widelec, podpatrzony w Polsce przez Francuzów, którzy nadal rozrywali mięso z półmiska i wkładali do ust niezbyt czystymi dłońmi.
Bardzo istotnym elementem życia w Rzeczypospolitej było nasze pojmowanie rycerskości. Podczas, gdy niemalże cała Europa koncentrowała się na szeroko pojmowanych rycerzach jako wojownikach, oceniając głównie ich zdolności i umiejętności bojowe w walce, u nas rycerskość już wówczas znaczyła coś więcej. Według standardów cywilizacyjnych, które wykształciły się na terytoriach Polski, rycerskość oznaczała wiele pozytywnych cech, gdzie królował, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, kantowski imperatyw kategoryczny. Przypomnę: - "należy postępować zawsze wedle takich reguł, co do których chcielibyśmy, aby były one stosowane przez każdego i zawsze”. A mówiąc prosto – rycerskim mógł być wyłącznie dobry człowiek.
Jak dobitnie przekonaliśmy się w wieku XV - czy zgromadzenie synów wielkich europejskich rodów, wówczas szczytu ówczesnej cywilizacji zachodu, którzy w imię Boga, z białą opończą z czarnym krzyżem, nazywani przez nas Krzyżakami, można określić zakonem rycerskim? Niewątpliwie oni za takich się uważali, także europejskie stolice łącznie z Watykanem za takich ich miało.
A czym oni się różnili od Prusów, których podbijali, mordując i paląc. Nie widzę w ich barbarzyństwie żadnej różnicy, za wyjątkiem tego, że ci z białym krzyżami niszczyli i rabowali w imię Boga, a ci w skórach, bez hełmów i zbroi, Boga jeszcze po prostu nie znali.
Tymczasem w naszym kraju, już wówczas tolerancyjnym i szanującym każdego bez względu na jego religię, czy obyczaje, takie powody do zabijania nie istniały.
Tak więc ta prastara i polska rycerskość istniała od dawien dawna i jej pojmowanie do dzisiaj się nie zmieniło.
Analogicznie jest z pojęciem szlachetność. Podczas gdy my dokładnie rozróżniamy pojęcia szlachetność i szlacheckość, w językach europejskich dominującym jest znaczenie powiązane z urodzeniem, pochodzeniem i stanem klasowym. Słynne powiedzenie Noblesse oblige oznacza ni mniej ni więcej, tylko – szlachectwo zobowiązuje. Nie szlachetność.
Nasza kultura nierozerwalnie wiąże oba pojęcia: szlachetność i szlachectwo. Co więcej, Rzeczypospolita w epoce feudalnej i będąc monarchią, stworzyła jedyny wówczas system quasi-demokratyczny, system oparty na równoprawnej szlachcie. Żaden wielki bogacz, czy posiadacz ziemski, co na zachodzie tworzyło zhierarchizowaną arystokrację, nie był wobec prawa i króla ważniejszy do biednego "szlachciury". Przysłowie "szlachcic na zagrodzie, równy wojewodzie" nie powstało niedawno, tylko w tamtych czasach.
Również żaden urzędnik państwowy, czy królewski: kanclerz, cześnik, marszałek, podkomorzy, szambelan, wojewoda nie dysponował wobec prawa żadnymi znaczącymi przywilejami. A tak było w skłaniających się ku cywilizacji bizantyjskiej Prusach i niemalże w całych Niemczech.
Tę "ważność" i dominację urzędu nad obywatelem mamy zresztą w RFN do dzisiaj.
Dość szybko poradziliśmy sobie z rzymskim prawem kaduka i co ważne – w stosunku do wszystkich stanów: szlachty, mieszczan i chłopów. Zanim to prawo, tak, jak na zachodzie, chętnie stosowane przez możnowładców, przerodziło się w to, co dzisiaj popularnie oznacza – bezprawie stosowane przez silniejszego wobec słabszych.
Nieznane też są doniesienia, by na terenie Rzeczpospolitej stosowano prawo pierwszej nocy ( ius primae noctis ), czyli defloracji panny młodej w noc poślubną poddanych, przez pana.
We Włoszech, czy południowej Francji istniał zwyczaj, że władca za skorzystanie z tego prawa, zezwalał młodemu małżonkowi na upolowanie kilku jeleni, z czego powstało tradycyjne określenie rogacz, dla mężczyzny zdradzanego przez żonę.
Nie byliśmy narodem pustelników. Wprost przeciwnie – życie towarzyskie kwitło w Polsce. Jednakże nie były to bale, czy dworskie przyjęcia, bo kraj pokrywała sieć, nie dworów i wspaniałych zamczysk, tylko, jak dzisiaj mówimy, dworków szlacheckich. To w nich odwiedzała się, czasami na długie tygodnie bliższa i dalsza rodzina, a także przyjaciele i sąsiedzi. Obowiązkowo łączyło się to z balami, tańcami, ucztami i polowaniami.
Już od najdawniejszych czasów styl życia na naszym terytorium i w regułach prawa i tradycyjnych obyczajów, przywołując wspomnianą rycerskość, bardzo wysoko stawiał wszystkie kobiety. Otoczone zawsze były szacunkiem i estymą. Nigdy nie były traktowane wyłącznie jako obiekt męskich chuci, więc i zamtuzy, kurtyzany i prostytucja były raczej czymś wyjątkowym w Rzeczypospolitej.
Natomiast w rodzinach polskich, kobieta zawsze była panią domu. Nie możemy powiedzieć, że w kraju dominował system patriarchalny. Żony były partnerkami, a nie poddanymi męża. I raczej były Polki zadowolone ze swojej pozycji społecznej.
Nie było tutaj ruchu sufrażystek, a mimo tego Polska była w grupie pierwszych państw, które po I Wojnie Światowej, w roku 1918 przyznały kobietom pełne prawa wyborcze. W USA stało się to w roku 1920, a we Francji w 1944. W naszym kręgu cywilizacyjnym, ostatnią dającą te prawa paniom, była Szwajcaria, która czekała aż do roku 1971.
W naszej wersji cywilizacyjnej jeszcze jeden element współżycia społecznego odgrywał ważną rolę (właściwie dwa, ale można je potraktować łącznie) – to prywatność i intymność.
To, co się działo w rodzinie, bardzo rzadko stawało się sprawą publiczną. I nie oznacza to, że działy się tam rzeczy straszne i strach, lub swoiste tabu paraliżowały kogoś przed ujawnieniem cierpień, nieszczęścia, czy katastrofy. Nie, Polacy po prostu bardzo cenili swoją intymność i zazwyczaj drzwi do domostwa były barierą oddzielającą to co publiczne i to, co prywatne.
Nie było u nas popularne, jak to się nazywało – publiczne pranie brudów.
Te wszystkie cechy tradycyjnej polskiej kultury i pewien narodowy charakter utrwalany przez wieki, pozwala wyciągać wnioski, że w stosunku do tak zwanego zachodu Europy byliśmy na wyższym etapie cywilizacyjnym.
Jest to widoczne i dla nas denerwujące, gdy teraz te państwa, które kiedyś sporo się od nas uczyły, starają się nam narzucać skodyfikowane normy, w tym enigmatyczną praworządność, jakbyśmy już od bardzo dawna nie mieli takich praw i obyczajów i trzeba nas teraz nauczyć tego od nowa.
W 2015 roku, można powiedzieć – rzutem na taśmę przed porażką wyborczą, ówczesna władza PO+PSL, sterowana lokajskim charakterem Donalda Tuska wobec zachodu reprezentowanego przez Unię Europejską, ratyfikowała Konwencję Stambulską. Ten niewinnie nazywający się dokument - "Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej" – w tytule jak najbardziej słuszny i godny akceptacji, po pierwsze nie zawierał w sobie kompletnie nic, co by nie było już ujęte w polskim systemie prawnym, a także niestety, zakamuflowane i bardzo niebezpieczne treści ideowe, pozwalające na manipulacje zgodne z podstępnie rozwijającą się ideologią lewacką i neo-liberalną, niszczącą tradycyjne wartości cywilizacji łacińskiej.
Wytrychem do wielu niezgodnych z obecnym status quo poczynań był neologizm pojęciowy – "płeć społeczno-kulturowa", termin wymyślony przez zakręcone, progresywne umysły ludzi, również speców od gender, czy LGBT, pragnących zmienić świat, poprzez zniszczenie fundamentalnych aksjomatów naszej cywilizacji, m.in. likwidując religię, rozbijając rodzinę, powszechną aborcję i eutanazję osób "niepotrzebnych".
Co ciekawe, uwagi na niebezpieczeństwa tej konwencji i potrzeby jej wprowadzenia w RP, składały, dzisiaj antypisowskie autorytety prawne, jak prof. Zoll, były prezes TK, który w 2014 stwierdził - "Nasze regulacje wypełniają wszystkie dyspozycje, dotyczące regulacji prawnych związanych z przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet ". Oczywiście dzisiaj wypiera się swoich słów i twierdzi, że ich nie pamięta.
Dni temu parę podniósł się wrzask, bo pani minister Maląg, a potem minister Ziobro zapowiedzieli, że Polska uruchomi procedurę wypowiedzenia Konwencji Stambulskiej. Środowiska lewackie wściekły się, czując, że wymyka im się z rąk, kolejna tajna broń.
Premier Morawiecki nieco koncyliacyjnie i z politycznym sprytem, czasowo wyciszył awanturę, wysyłając sprawę do rozpatrzenia przez Trybunał Konstytucyjny.
Redaktor Otoka-Frąckiewicz parę dni temu przedstawił w telewizji interpretację potrzeby wypowiedzenia Konwencji Stambulskiej, która trafia w sedno i całkowicie pokrywa się z moimi przemyśleniami.
Wg. redaktora potrzeba powołania Konwencji jest spowodowana potrzebą ochrony kobiet w państwach zachodu, gdzie istnieje w tym względzie duży problem, dlatego, że jak tutaj staram się udowodnić, mają one społeczne zapóźnienia cywilizacyjne w stosunku do polskiego modelu.
Spotykają się oni z powodu swoich błędów rozwojowych i niedojrzałości społecznej, a także silnym wpływom ideologii krypto-komunistycznej, z problemami typu: prawa człowieka, przemoc rodzinna, ochrona kobiet (o dzieciach nawet nie chcą wspominać, bo wobec dzieci są inne plany) i co rusz nadużywana jako fałszywy argument – tolerancja.
W Polsce od dawna takich problemów nie ma i nie było. Można powiedzieć, że wieki temu zadbaliśmy już o to.
Rozwijaliśmy się spokojnie, gdy oni topili lub palili na stosie "czarownice".
Otworzyliśmy granice dla uchodźców, gdy oni wypędzali ze swoich królestw Żydów.
Podczas gdy oni handlowali niewolnikami, zabijali w podbojach tysiące w Afryce i Ameryce, my, za naszym XVI-wiecznym, wielkim Janem Kochanowskim powtarzaliśmy -
"...Za tym sprzętna gospodyni
O wieczerzy pilność czyni,
Mając doma ten dostatek,
Że się obejdzie bez jatek;
Ona sama bydło liczy,
Kiedy z pola idąc, ryczy,
Ona i spuszczać pomoże;
Męża wzmaga jako może. ..."
Europejskie lewactwo, nie dość, że niedojrzałe i niedouczone, cywilizacyjni parweniusze, czerwone wnuki Komuny Paryskiej, Marksa, Spinelliego, Lenina i Hitlera, uważają nas, tradycjonalistów za ciemnogród i durnotę, dlatego, że już kilkaset lat temu, zrobiliśmy to co trzeba, bez rewolucji i głupot, które im przychodzi do głowy, albo podsuwają im bogaci złoczyńcy, kolejne hitlerki, stalinki in spe.
Więc walcie się szczeniaki!
Róbcie tak dalej a sami się zniszczycie. I wara od Polski. My się obronimy, jak przed Tatarami, Prusakami i bolszewikami.
A Stambuł, czy Istambuł, przypomnę, od roku 330 n.e. Przez ponad tysiąc lat, do XIV wieku był naszym wspaniałym, chrześcijańskim Konstantynopolem.
Jestem przekonany, że Konwencja Konstantynopolska nie była by taka marna i podstępna.
.
Dodam jeszcze do poprzedniej swojej wypowiedzi następujący cytat: "– To miedzy innymi dzięki dziennikarzom ten szatański plan, który nie wiem, czy powstał w ministerstwie aktywów czy w piekle udało się zablokować – mówi w rozmowie z Onetem Dominik Kolorz. Szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności ocenia, że resort kierowany przez wicepremiera Jacka Sasina wycofał się z planów zamykania kopalń w "kabaretowym stylu".
Poczekajmy spokojnie do jesieni. Wtedy to konwencja stambulska to będzie małe miki. No przepraszam: nie małe miki tylko mała małpka, taka stugramowa, w sam raz na zdrowie.
Poczekamy do jesieni. Ale z tym - "spokojnie" - przesadziłeś. Wojna jest w toku, atak za atakiem. Ich plany znamy - nie popuszczą. A wszystko zależy od tego, jacy na prawdę jesteśmy silni.
I módl się, byśmy nie przegrali.
Nie chcę, byśmy przegrali. Naprawdę - mimo różnic i wzajemnych docinek - mieszkamy w tym samym kraju.
W grze pozorów, czyli robienia mózgowego syfonu, jesteś na prawdę dobry. Ale sympatyczny z ciebie agent.
To do mnie, czy do Jabe? To o agencie?
Przeczulony jesteś. W najbardziej zakręconej wizji po ayahuasce nie występujesz nigdy jako agent. Wbij sobie do głowy, bys więcej nie pytał.
To nie przeczulenie tylko ciekawość. Ciekawość objawia się tym, że zadaje się pytanie w celu uzyskania odpowiedzi i zdobycia informacji. Zadawaniem pytania zdradza się co prawda, że zadający mniej wie (pewien rodzaj podległości) i stąd zadaje pytania, ale akurat taki stan jest wcale miły, bo zaraz się czegoś dowiemy. Na pewno nie jest niemiły.
Natomiast przeczulenie objawia się tym, że wywołuje nadmiarową reakcję. Czyli zamiast pytania, napadamy na kogoś "znając" uprzednio niekorzystną odpowiedź na niezadane (bo nie było czasu w sensie wzburzenia emocjonalnego) pytanie, które odbieramy jako sugerujące, choć wcale tak być nie musi. W sensie somatycznym przeczulenie objawia się na przykład swędzącym ropniem skórnym.
Dziękuję za odpowiedź, jednakże niczego sobie do głowy wbijał nie będę...
Rany!
Filozujesz.
Tak. Całe życie.
Ale Mistrz Yoda też by ci się przydał.
Ty razem znowuś błysnął jak chrząstka w salcesonie - gratulacje!
Wprost przeciwnie, jest to cały czas w sferze domniemań.
Podobnych pseudo historycznych stwierdzeń pełno w tekście Jazgdyni.
Jak zwykle zresztą.
To jeszcze zaprzecz, że Berlin jest zbudowany w miejscu pra-słowiańskiego, w sumie polskiego grodu.
Ucz się. Masz jeszcze trochę czasu, bo twoi przewidują eutanazję obowiązkową dopiero od 75+.
Oni się szczycą podbiciem tego grodu.
Obrazy przedstawiające Albrechta Niedźwiedzia pokonującego Jaksę z Kopanicy to stały motyw pruskiej tradycji symbolizującej "Drang nacht Osten".
Dołożyć można do ciekawostek, sojusze jakie zawierał władca Franków, Karol Wielki z Obodrzytami przeciw wrażym Sasom, ale też przeciw Wielitom.
Wysnujesz z tego powodu jakieś pretensje do Francji?
Bo mu w Berlinie Polak, tak, tak - Stasiu Przybyszewski podprowadził dziewczynę.
Dlatego w zemście ponury Skandynaw namalował Dagne w orgazmie.
Ps. Niestety, nie udało się mi być tak przeraźliwie chudym jak nasz krakowski hippis.
Popytałem w Krakowie, wśród tej generacji. Nudziarz i notoryczny wodolej. Usilnie przystawiał się do towarzystwa. Taką samą ma opinie w Juracie. Mieszkał gdzieś u rybaka w pokoiki, ale z ręcznikiem chodził na plażę hotelu Bryza Niemczyckiego, by ocierać się o elytę.